Miałem zapłacić za Apple TV+ bez względu na jakość i liczbę widowisk, które serwis zaoferował na start. Obiecałem sobie również, iż nawet nie tyle będę kontynuował subskrypcję w kolejnych miesiącach, ile zapłacę z góry za dostęp na rok. W końcu wypada mi być na bieżąco ze wszystkimi ważnymi tytułami, które trafiają na ekrany. Jednak tym razem sobie odpuściłem i z Apple TV+ żegnam się bez łez.
Apple TV+ nie dołączy w najbliższych tygodniach, a może nawet miesiącach, do grona pożeraczy moich pieniędzy i czasu. Pomijam tu seriale startowe, którymi Apple nas uraczyło, bo chociaż te widowiska są dosyć różne i różnie jest z ich jakością, to na razie dostaliśmy po cztery odcinki każdego z nich i na dobrą sprawę to wciąż ocenianie książki po kilkudziesięciu przeczytanych stronach. Ponadto jeszcze nie widziałem wszystkich.
Pomijam również to, iż premierowych produkcji jest tyle, co kot napłakał. Taką strategię przyjęło Apple i już. Jakoś to rozumiem i wybaczam. Wiem również, że chociaż oferta serwisu jest dziś biedniutka, to z miesiąca na miesiąc będzie coraz większa, ciekawsza i najpewniej nie uchyli się od wielkich hitów. To nawet intrygujące, że serwis stawia wyłącznie na własne, świeże widowiska. Jest to podejście niecodzienne i na dłuższą metę może zdać egzamin.
Coś innego mnie zniechęciło. Apple TV+ to technologiczny koszmar.
Nie jestem użytkownikiem urządzeń Apple, ale Apple TV+ żyje również poza tym ekosystemem. Niestety na moim telewizorze aplikacji Apple TV+ nie ma, na Mi Boksie również nie, więc jedyną opcją było oglądanie na przeglądarce (serwis nie oferuje aplikacji dedykowanej Windowsowi 10 i mobilnemu Androidowi).
Najgorsze jest to, że Apple TV+ najzwyczajniej w świecie nie działa. To znaczy, żeby być uczciwym – czasami działa. Kilka razy udało mi się obejrzeć po kilkanaście minut The Morning Show bez chwilowego albo całkowitego zacięcia. Jednak najczęściej odcinek się w ogóle nie włączał. Ta “niewielka niedogodność” przyćmiła pytanie, które sobie zadawałem: dlaczego mam do wyboru kilka polskojęzycznych napisów? Chaos.
Przez chwilę w mojej bezmyślności pomyślałem, że to Chrome jest problemem, bo jak to ktoś rzekł: “Jak coś ma znaczek Apple, to włączasz i działa i niczym się nie przejmujesz i sialala” – mogłem coś przekręcić, ale na pewno oddałem pewność jegomościa, co do jakości rozwiązań stosowanych przez firmę uznawaną przez wielu za tak amazing, że to sialala można nucić wciąż, gdy ma się styczność z niezawodnymi rozwiązaniami od Apple, które tworzą doświadczenie bliskie spotkania z cywilizacją pozaziemską. Jednak po przełączeniu się na Operę i Firefoxa było podobnie. Już mi się nawet nie chciało odpalać Edge’a, bo po kanonadzie bluzgów, którymi obrzucałem niewinny ekran, wszyscy kosmici odlecieli z nietęgimi minami poza Drogę Mleczną.
W pewnym momencie stwierdziłem, że nie mam zamiaru się więcej denerwować i anulowałem subskrypcję.
Pamiętam jeszcze, jak kilka dni temu z radością dodawałem skrót do serwisu w przeglądarce zaraz obok Netflixa, HBO GO oraz Amazon Prime Video, które również mają swoje problemy, ale przy tym, co przeżyłem z Apple TV+, to jak porównywanie nieudanej operacji na sercu z ugryzieniem komara.
Nie narzekam na start Apple TV+, nie narzekam, że HBO wystartuje z HBO Max, a już jutro zadebiutuje Disney+. Cieszą mnie nowe streamingi, bo każda nowa platforma to ostrzejsza konkurencja, a co za tym idzie, więcej produkcji, większy wybór, coraz lepsze rozwiązania i udogodnienia oraz wojna cenowa. Niestety Apple TV+ działa gorzej niż Netflix w 2012 roku. Gdybym miał dziś wybierać przeglądarkowego Netflixa z tamtych czasów i dzisiejsze Apple TV+, to bez chwili wahania wybrałbym pierwszy serwis.
Mój apetyt na Apple TV+ przerodził się w niesmak po tej stracie czasu i nerwów.
Doszedłem do tego, że lepiej byłoby, gdyby firma nie naraziła mnie na kontakt ze swoim streamingowym potworkiem. Serwis mógł zostać w obrębie ekosystemu Apple tak długo, jak długo nie będzie działał, jak działać powinien na pozostałych urządzeniach. Lepiej było wystartować na przeglądarkach, gdy to będzie miało sens. Zamiast tego dostałem nawet nie tyle półprodukt, ile żaden produkt. A przynajmniej pseudo-produkt. Metkę bez koszulki. Bubel. Wizerunkowa klapa.
Najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby kupienie nowego urządzenia Apple, co dałoby mi dostęp do aplikacji i darmowej rocznej subskrypcji Apple TV+, ale tak się nie stanie. Nie wydam kilku tysięcy w zamian za dostęp do aplikacji z usługą, którą normalnie opłacałbym za 25 zł miesięcznie. Nie będę też płacił za coś, co (prawie) w ogóle nie działa.
Jeśli chcecie, jak ja, anulować swoje “doświadczenie” z Apple TV+, wystarczy kliknąć ten odnośnik i wejść w opcje zarządzania subskrypcją – polecam!
Z takim ustrojstwem dawno nie miałem do czynienia. Apple TV+ przypomniało mi czasy, gdy jako sześciolatek próbowałem zgłębić mechanizm kasetowy w Atari 800 XL. I bez wydurniania się i krzty przesady napiszę, że tamten kaseciak działał lepiej.

“Za rok, może dwa…”
No cóż. Ja oglądam na apple tv i działa to bajecznie dobrze. Ale konto na rok dostałem wraz z zakupem telefonu . Gdyby nie to to nikt by mnie nie namówił na subskrypcję. Oferta to dramat pod względem ilości.
Gdybym miał Apple tv to tekst wyglądałby zupełnie inaczej, bo słyszałem, że tam wszystko działa ok.