Blady strach, który na mnie nie padł – recenzja francuskiego horroru

Dariusz Filipek
Dariusz Filipek 19 wyświetleń
3 min czytania
Kiedy zawodzą inne metody, należy posiłkować się siłą drzemiącą w pilarce | Blady Strach, materiał prasowy

Minęło kilkanaście lat od poprzedniego spotkania z Bladym strachem i to wystarczyło, żebym zdążył zapomnieć twist fabularny napędzający popularność filmu. I chociaż jest on najmocniejszym elementem widowiska, to horror niekoniecznie spełnia pokładane w nim oczekiwania.

Przeczytaj również: Serialem Stranger Netflix sprawił, że odstawiłem Grę o tron

Zaczyna się sielsko. Dwie przyjaciółki podążają na francuską wieś. Miła rozmowa, piękne widoki – żyć nie umierać. Studentki mają zamiar przyjemnie spędzić czas w domu rodzinnym Alex. Jednak Marie w głowie nie tyle relaks na łonie natury, a bardziej towarzystwo koleżanki. Na szczęście dla fanów grozy i pechowo dla dziewczyn, ta sielanka szybko się kończy. Ustępując miejsca strefie mordu z krwi i kości. Za wszystko odpowiada niespodziewany gość, wprowadzający do domostwa skrajny terror. Marie zrobi wszystko, żeby uratować dziewczynę, w której skrycie się podkochuje.

Co wygra – miłość czy szaleństwo? A może jedno i drugie polegnie. Tego dowiecie się z dzieła Alexandre Aja, który ma w swojej filmografii kilka powszechnie znanych horrorów. I chociaż nie jestem wielkim fanem jego twórczości, to doceniam go za to, że potrafił wokół swojej osoby zgromadzić oddaną grupę koneserów strasznych historii. Pomimo że jego Wzgórza mają oczy i Lustra do mnie nie przemówiły, tak Pirania 3D oraz Rogi jak najbardziej.

Aja Bladym strachem przypomniał światu o istnieniu horroru we Francji.

Reżyser ożywił gatunek lokalnie i dzięki niemu możemy mówić o nowej fali francuskiego kina grozy, którego jakość docenił cały świat. Chwilę później premierę miała Kalwaria z 2004, Sheitan z 2006, Frontiere(s) i Najście z 2007, a także Martyrs. Skazani na strach z 2008. Po krótkiej przerwie horror francuski odżył ponownie, między innymi dzięki kanibalistycznemu Mięsu, które przerażało na festiwalach już w zeszłym roku – ale o tym innym razem.

Blady strach to podgatunkowe puzzle. Jest tu trochę torture porn, ale też sporo z nurtu home invasion, a do wszystkiego dochodzi krzta terroru na drodze i przede wszystkim historia o obłąkaniu. Całość oblano mięsistym gore. Czuć, że reżyser chciał wzbudzić w widzu poczucie obrzydzenia. Dziś jest to niezwykle trudne, gdyż widzieliśmy prawie wszystko, co w slasherze można było pokazać. Mamy, chociażby dosyć obrazową dekapitacji kredensem czy całkiem nieźle działającą na zmysły scenę duszenia.

Blady strach (2003) Haute Tension
Mama mówiła, że ze mnie prawdziwy czaruś jest | Kadr z filmu Blady strach (2003)

Jednak Aja nie poszedł na całość i niektóre rzeczy widzimy zza kadru. Najostrzejsza wersja filmu dostała kategorię NC-17, ale był to zabieg na wyrost – niejedna R-ka miażdży Blady strach, kiedy mówimy o poziomie brutalności. Jakkolwiek widzowie o słabych żołądkach na pewno poczują się nieraz nieswojo.

Film byłby mocniejszy, gdyby więcej pracy poświęcono kluczowym scenom. Momentami mordy prezentowały się tak statycznie, że aż amatorsko. Za efekty praktyczne odpowiadał Giannetto De Rossi, który jest jednym z bardziej rozpoznawanych specjalistów od szeroko pojętego make-upu w giallo. Jednak to, co z uwagi na konwencję oraz wiekowość uchodziło płazem kinu z lat 70. czy 80., niekoniecznie musi podobać się dziś. Ponadto horror kręcony przez niewiele ponad miesiąc, nie ustrzegł się kilku niedopatrzeń, które siłą rzeczy rażą.

Blady strach bez większego problemu – posiłkując się dosyć małym budżetem – osiągnął umiarkowany sukces w kinach, a później na twardych nośnikach.

Chociaż film przesadnie nie zachwyca, jest intensywny i na tyle krótki, by nie nużyć. Ratuje go niespodziewany zwrot akcji – wygrywający widowisko. Tym samym na chwilę zapominamy o przaśnym antagoniście czy zachowawczej grze aktorskiej – ciesząc się momentem zaskoczenia.

Sprawdź recenzję: Defenders to mała katastrofa. Seriale Marvela i Netflixa mają coraz mniej sensu

Nie zmieni to tego, że koniec końców mamy do czynienia z kinem boleśnie przeciętnym. Którego największą wadą jest to, że nie straszy. Nie potrafiłem nawiązać więzi i sympatyzować z bohaterkami, więc ich los był mi całkowicie obojętny. Widz łykający horrory garściami obejrzy Blady strach jak kolejne półtorej godziny odmóżdżającej, niezobowiązującej i krwawej rozrywki. Dla przeciętnego zjadacza chleba może to być produkcja ciężka do przełknięcia.

Podziel się artykułem
Śledź
Redaktor naczelny. Przez lata nieszczęśliwie związany z e-commerce. Ogląda, czyta, słucha, pisze, rysuje, ale nie zatańczy. Publikował na łamach serwisów różnych i różniastych.
Zostaw komentarz