Blood Drive miał być telewizyjnym grindhousem naszych czasów – mniej więcej w ten ton uderzał marketing serialu. Miał być nowym Mad Maxem. Miał być wieloma rzeczami, ale żadną nich nie jest i żadnej nawet do pięt nie dorasta.
Niedaleka przyszłość. Stany Zjednoczone pogrążone w chaosie. Kryzys paliwowy. Cudaczna dystopia na całego. Dwóch policjantów trafia na ślad nielegalnego wyścigu, gdzie zamiast benzyny używa się krwi. Jeden z nich musi wziąć udział w owym wyścigu, gdyż w innym wypadku przypłaci życiem całą imprezę. Drugi podąża jego śladem. Jest jeszcze wielka, zła korporacja.
Fabuła na poziomie Trudnych spraw w wersji gore.
Scenariusz jest tak głupi, że aż zawstydza swoim zidioceniem znaczenie słowa głupota. Gdyby w tym jakaś autoironia była jeszcze. Cokolwiek, co ratowałoby Blood Drive od żenująco słabych żartów i beznadziejnych dialogów – wyglądających jak pisane na kolanie w zadymionej kanciapie. Zakpiono tu z bardzo wielu spraw, w tym z potrzeby wprowadzania logicznego ciągu zdarzeń. A po co to komu…
https://www.youtube.com/watch?v=Mz05HKV7cGI
Stylizacja również nie wypadła najlepiej. Serial nie ma nawet podchodu do rewitalizacji podgatunku, którą próbował dokonać Tarantino z Rodriguezem. Nie dajcie się nabrać. To nie grindhouse, a typowa taniość stacji Syfy, która wyprodukowała kolejnego potworka na poziomie Z Nation.
Gra aktorska to również makabra przez niemałe M.
Obsada składa się z aktorów klasy C, D, E… kończąc gdzieś w okolicach Z. Do głównej roli zaangażowano Alana Ritchsona, który może i pasuje do ról głupkowatych osiłków, jak w Blue Mountain State, ale tutaj daje tylko nieskrępowany popis swojej beznadziei. Nawet nie tyle umotywowany wrodzoną sztucznością i sztywnością, ile bardziej tym, że tak naprawdę nie było czego grać. Partnerująca mu Christina Ochoa nie wypadła wcale lepiej. A Thomas Dominique najpewniej został zaangażowany wyłącznie z uwagi na spore przyrodzenie, które okazale prezentuje się na ekranie, bo aktor z niego słaby.
Od strony produkcyjnej jest tanio, nieładnie, a momentami wręcz wszawo. Słabe są zdjęcia. Kostiumy to karnawałowy śmietnik. Muzyka jest z jednej strony szokująco zła, a jeśli nawet zagra coś dobrego, to możecie mi wierzyć, że zostało najpewniej fatalnie dobrane do sytuacji. Cała ekipa odpowiedzialna za produkcję, powinna dostać dożywotni zakaz pracowania w branży filmowej, telewizyjnej, nawet talk-show Jerryego Springera nie dałbym im zrobić.
Tutaj nawet sam wyścig, który miał być punktem kluczowym widowiska, jest szkaradny, nieciekawy i tandetnie zrealizowany.
Blood Drive to irracjonalnie słaby pomysł na spędzenie wolnego czasu. Po osiemnastu minutach modliłem się o koniec pierwszego odcinka. Walory produkcji docenią wyłącznie widzowie o tragicznie niskim poczuciu dobrego smaku, których wymagania kończą się na bluzgach, goliźnie, krwi i wyścigach samochodowych w najgorszym wydaniu. A także osoby, którym się wyjątkowo nudzi i mają czas nawet na peruwiańskie telenowele. Wiem, że trochę przesadzam, ale naprawdę nie widzę uzasadnienia, żeby po tego potworka sięgnąć.
Warto przeczytać: Recenzja serialu The Sinner. Kobieta, która niosła śmierć.
Jeśli chcecie ciekawie spędzić czas, lepiej sięgnijcie po klasykę grindhouse’a. Postaram się w najbliższym czasie zrobić kilka rankingów związanych z tym nurtem filmowym. Jest w czym wybierać.
Blood Drive na ShowMaksie
Ocena końcowa
Blood Drive (2017)
Dno dna, spoglądające od spodu na dno. Nie ruszać. Śmierdzi.