Filmy na Blu-ray idą w zapomnienie. Nie uratuje ich nawet standard 4K

Dariusz Filipek
10 min czytania
(źródło: stocki; edycja: Popkulturyści)

Z ostatniej chwili

Zanim garstka szaleńców stwierdziła, że Netflix zabije kina, mnożyło się od innych morderców. Kiedyś twierdzono, że zabiją je kasety VHS. A jednak te stały się ofiarami płyt CD. Chwilę później wyparły je DVD, które jeszcze przed nastaniem powszechnego dostępu do sieci miały wyciąć w pień nie tylko kina, ale całą branżę rozrywkową. Jednak własność intelektualna, pomimo ciągle panoszącego się piractwa audiowizualnego, ma się najlepiej od lat. A w międzyczasie Samsung dobija Blu-raye, które na dobrą sprawę są przede wszystkim ofiarami dystrybucji cyfrowej.

Końca świata nie było i przemysł filmowy, gier czy muzyczny mają się świetnie. Zmieniają się jednak sposoby dystrybucji. Doskonale widać to po ostatnim ruchu Samsunga, który wycofuje się z wprowadzania na rynek kolejnych odtwarzaczy Blu-ray odczytujących filmy w standardzie 4K. Co ciekawe to właśnie ten segment rynku Blu-ray jest najdynamiczniej rosnącym. Jednakże bez dalszej bitwy Samsung oddaje tu palmę pierwszeństwa największemu konkurentowi, czyli Sony. Samsung wstrzymuje także produkcję niektórych odtwarzaczy obsługujących Blu-raye w 1080p.

To znak, że kończy się pewna era. Płyty Blu-ray i ich odtwarzacze powoli stają się kolejnymi reliktami przeszłości . Producent kombinował, tworzył hybrydy, ale ostatecznie uznał, że to nie ma sensu. Jeszcze kilka lat temu Samsung wypuszczał co rusz nowe modele odtwarzaczy Blu-ray, a kolejne generacje płyt, ich udoskonalone wersje, czy wariacje wokół już istniejących uderzały na rynek co rusz. Najprawdopodobniej ostatnimi są te oznaczane wymiennie jako 4K i Ultra HD.

Nawet Sony coraz nie chętniej spogląda w stronę czytników płyt w Playstation. Microsoft przez moment dosyć otwarcie planował nie umieszczać żadnego odtwarzacza w Xbox One. Wtedy spotkało się to ze sporą niechęcią wśród graczy. Jednak to było kilka lat temu. Dziś, w erze Netflixa, coraz przepastniejszych chmur obliczeniowych i Spotify, widzimy, że potrafimy się przestawić.

Decyzja Samsunga potwierdza to, co większość z nas i tak przewidywała – Blu-ray to żywy trup, który jest wyłącznie leczony paliatywnym placebo 4K.

Żeby sprzedawać technologię, trzeba ją rozwijać i promować. W Samsungu otrzeźwieli, dochodząc do sensownego wniosku, że pompują środki w coś, czego zaraz nie będzie. Tym samym nie dziwi, iż firma mocno inwestuje w rozwój Tizena na swoich telewizorach. Dzięki temu sprzedaje sprzęt, na którym użytkownicy w trakcie eksploatacji mogą dodatkowo zasilać portfel przedsiębiorstwa.

Skupienie się na dystrybucji cyfrowej ma sens. W samych Stanach Zjednoczonych domowy rynek szeroko pojętej branży filmowo-telewizyjnej The Digital Entertainment Group wycenił na 23,3 miliardy dolarów. To wzrost o 11,5% w porównaniu do 2017 roku. Same streamingi subskrypcyjne, czyli przede wszystkim Netflix, Amazon Prime Video oraz Hulu przyczyniły się do 30% wzrostu w segmencie SVOD, którego ostateczna wartość zamknęła się na granicy 12,9 miliardów dolarów. Dla porównania zeszłoroczne przychody filmów przy kinowych kasach biletowych – bez uwzględnienia reklam oraz sprzedaży produktów spożywczych – to 11,9 miliardów dolarów.

Ponadto widzowie wydali 2,46 miliardy dolarów na zakup cyfrowych filmów, serialów, programów telewizyjnych i podobnych treści. To 14,4% więcej niż w 2017 roku. Kolejne 2,09 miliardy dolarów przeznaczyli na strumieniowe przesyłanie filmów na żądanie, czyli cyfrowy odpowiednik wypożyczalni płyt DVD oraz Blu-ray. To 6,2% więcej niż przed rokiem.

Natomiast sprzedaż widowisk na twardych nośnikach ciągle się kurczy, pomimo rosnącej popularności filmów na płytach Blu-ray 4K oraz Ultra HD. Przychody w tym segmencie to 4,03 miliardy dolarów, co jest 14,6% spadkiem w porównaniu z 2017 rokiem.

Wbrew pozorom to niedobry znak, że filmy na Blu-ray popadają w niełaskę.

To oznacza, że coraz mniej widowisk zobaczymy w takiej jakości na półkach sklepowych. Większość z nich nawet nie będzie miała dystrybucji w Polsce. Część nie ma już dziś. Jest to niesamowicie zła wiadomość dla tych, którzy cenią sobie najwyższą jakość, nawet za nierozsądną cenę.

Nawet jakość materiałów, z jaką można się nierzadko spotkać na Amazon Prime Video strumieniującym na barkach siostrzanego Amazon Web Services, odstaje od standardu Blu-ray 4K. Kompresja stosowana przez ten serwis, a także Netflix i inne platformy streamingowe, jest obarczona niższą jakością. I znaczek Ultra HD przy droższych pakietach Netflixa to tak naprawdę pic na wodę. Strata jakości przy kompresji jest widoczna gołym okiem.

Kluczowe są tu dwie rzeczy. Z jednej strony wielkim obciążeniem finansowym dla firm dystrybuujących treści byłoby udostępnienie obrazu i dźwięku w jakości nieodbiegającej od Blu-ray 4K. Z drugiej strony większość z nas i tak nie odebrałaby strumienia danych sięgającego 128 Mb/s.

Prędkość dzieckiem potrzeby.

Wielu z Was zapewne pamięta jak przed dwiema, a nawet niespełna dwiema dekadami, siedzieliśmy obok nieprzyjemnie chrupiącego modemu, który w chwilach szaleństwa pozwalał nam cieszyć się prędkością internetu, sięgającą zawrotnych 56 Kb/s. A wszystko to przy rachunkowym szaleństwie. Nie było wtedy wielką sztuką zrobić 1000 zł przy połączeniu wdzwanianym. Do dziś pamiętam, jak mój ojciec wybrał billing telefoniczny, którym moglibyście obwinąć wszystkie mumie w Egipcie, a gdyby nie śliski papier, zostałoby Wam jeszcze na jakiś czas w zastępstwie papieru toaletowego.

Wspominam o tym, gdyż przed zeszłoroczną przeprowadzką mogłem pobierać dane z prędkością 100 Mb/s. Obecnie mam łącze 60 Mb/s (chociaż, jak teraz sprawdziłem, zjadło mi gdzieś 11 Mb) i to jest bardzo komfortowa prędkość odbierania danych, dla kogoś, kto korzysta z sieci sam na kilku urządzeniach jednocześnie. Wystarczyło kilka lat, by najpierw przeglądanie plików JPG przestało być męką, a niedługo później można było bez zgrzytu wymieniać się pękającymi od natłoku warstw plikami PSD. Dziś komfort pobierania olbrzymich pakietów danych zależy bardziej od tego, z jaką prędkością są do nas wysyłane, niż od tego, jak szybko możemy je odebrać. A wszystko to za 45 zł.

Nasze łącza rok rocznie są coraz szybsze, a dostęp do nich tanieje. Za kolejne dziesięć czy dwadzieścia lat będziemy się śmiali z tych śmiesznych 128 Mb/s, które pozwala oglądać filmy w świetnej jakości. Samsung zerwał plaster na ostro.

Nie będę tęsknił za płytami.

Kiedy ostatnio miałem płytę w dłoni? Nie pamiętam. Pomimo wielu rzeczy, które mi się nie podobają i są do poprawienia, cyfrowa dystrybucja jest dla mnie o niebo wygodniejsza. Akcje pokroju wymiany zakupionych filmów w niskich rozdzielczościach na odpowiedniki 4K pokazują, z jaką elastycznością mamy tu do czynienia. Ponadto nigdy nie byłem fanem zastawiania się tonami rzeczy i pomimo prób, więcej było błędów przy układaniu, segregowaniu tego wszystkiego, co finalnie sprowadzało się do nieskończonego zagubienia albo/i totalnego burdelu wśród niezliczonych pudełek. Obecnie to wszystko mam na wyciągnięcie kilku kliknięć. Dopisanie do tego, jaką dobrocią są usługi pokroju Netflixa, które w ramach abonamentu udostępniają tysiące pozycji, w tym wszystkim jawi się niczym powtarzanie kolejny raz, że woda jest przyjemnie mokra.

Właściwie tylko książki jeszcze czytam w wydaniach tradycyjnych. Jakkolwiek również papier od dawna zastępują mi wersje cyfrowe, nierzadko też audiobooki. Wydania tradycyjne to wyłącznie prezenty i wszelkiej maści dary losu.

Co nie zmienia tego, że poniekąd rozumiem tych, których nazwałem muzealnikami.

Kolekcjonerzy, którzy będą wygrzebywali filmy na Blu-rayach, nie zaginą. Poznałem ich i wiem co to za uparte typy. Kiedy zaczynałem czytać komiksy w formie cyfrowej, postanowiłem pozbyć się tysięcy zeszytów, wydań zbiorczych i powieści graficznych. Część wystawiłem na eBayu, a niedobitki na Allegro. Rekordowo sprzedałem komiks z 7 czy 8 krotnym przebiciem – za blisko 400 dolarów. Stąd wiem, że znajdą się tacy, którzy z jakichś, mniej lub bardziej sensownych powodów przepłacą, byle postawić sobie kolekcjonerskie wydanie Pasji ze sceną po napisach, w której Nick Fury… Niektórzy nawet nie wyciągną płyty z pudełka, bo zniszczyliby tym drogocenną folię. Zżyli się z tym, co odchodzi w zapomnienie. I wbrew ich logice, szanuję ten koneserski romantyzm.

Jednocześnie mam świadomość, że właśnie przekraczamy kolejną niewidzialną linię i srebrne, niebieskie, czarne i wszelkiej maści inne płyty po prostu się kończą. Widzowie powinni znaleźć sobie już dziś ulubione serwisy z wideo na życzenie i/lub usługę strumieniującą treści. Bo to przyszłość. Nie ma nad czym dłużej dumać, gdyż kolejnej generacji na miarę kaset VHS czy płyt CD, DVD i Blu-ray już nie będzie. Dystrybucja cyfrowa to ostateczne rozwiązanie. Pudełka z filmami Blu-ray będziecie częściej oglądali za plecami filmowych youtuberów, którzy upatrzyli sobie niezbyt wyszukane tło do swoich opowieści, niż na półkach sklepowych.

[interaction id=”5c78b579ed1699c8e084115d”]

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

8 komentarze