Chambers mogło być wstrząsającym jak Hereditary grzebaniem w traumie po rozpadzie rodziny. Serialem łamiącym stereotypy i wyobrażenia o produkcjach z wątkami mitologii nie tylko chrześcijańskiej.
Twórcy nie śpieszą się do finału sezonu. To dobrze, bo mamy czas na poznanie rodziny Lefevre’ów. Nancy (fantastyczna Uma Thurman) i Benowi (możemy poświęcić sekundę na docenienie, w jakiej formie jest Tony Goldwyn z szóstym krzyżykiem na karku?) wiedzie się bardzo dobrze. Mają duży dom, wspomagają fundację zajmującą się poprawianiem jakości duchowego życia ludzi z grubymi portfelami… i zakładają stypendium na cześć zmarłej córki Becky (Lilliya Scarlett-Reid).
Becky zginęła w nie do końca jasnych okolicznościach. Zrządzeniem kogoś, bo nie losu, jej serce w wieczór wypadku zostaje przeszczepione Sashy (Sivan Alyra Rose), dziewczynie z indiańskimi korzeniami. Myślałem z początku, że to jakaś mile widziana odmiana stereotypu rasy protagonisty, ale twórcy idą po linii najmniejszego oporu i widz jest boleśnie świadom, jak mogłaby się rozwinąć opowieść, gdyby stało się inaczej.
Oprócz Umy Thurman, której jestem fanem, najbardziej w Chambers polubiłem tempo i nieco zaburzone proporcje, ale i to w końcu mi zbrzydło.
Część ekspozycji jest marnie poprowadzona i czasem traktuje postaci po macoszemu. Główny wątek jest na tyle wyraźnie sygnalizowany, że poczucie zainwestowania w serial trwało, ale obyczajowe tło męczyło. Dobry horror musi zawierać w sobie dobrze napisany dramat, ale tu jest tego za dużo.
Chambers obfituje w kilkusekundowe ujęcia, w których zmory i omeny bawią się z nami w kotka i myszkę. Te scenki zazwyczaj otwierają albo zamykają jakiś rozdział odcinka. Niektóre z nich to jump scares, a niektóre są elementami układanki stanowiącej clou serialu. Ale żadne z tych ujęć nie będzie tak ikoniczne, żeby można było o nim powiedzieć, że to jest to, to jest istota Chambers.
Twórcy mieli bardzo ciekawy pomysł i intrygę zawiązaną na styku trzech bardzo różnych systemów postrzegania rzeczywistości.
Jednak i tu boją się zaryzykować i stawiają na rozwiązanie obrażające inteligencję. Po zwiastunie liczyłem na coś podobnego do Hereditary. Dostaję tegoż rozwodnioną wersję bez finałowego ciosu w podbrzusze. Film ratuje trio (dostrzeżecie tu paradoks po obejrzeniu) Thurman, Rose i Lili Taylor. Rola tej ostatniej jest bardzo dla mnie zaskakująca, znając jej dotychczasowy emploi. Można było jeszcze lepiej wykorzystać jej postać. Może w drugim sezonie? Finał był na tyle tandetny, że serial będzie musiał równać do najlepszych epizodów Nie z tego świata, żeby wybrnąć. Sam nie wiem, czy właśnie nobilitowałem serial o Winchesterach, czy mu ubliżyłem.
Z kolei narracja jest nieźle prowadzona, scenarzyści intrygują dziwacznymi scenami, przerażającymi wizjami i dają nadzieję, że historia potoczy się w innym niż w oczywistym kierunku… by ostatecznie te nadzieje zniszczyła politpoprawność. Za takie zabiegi jestem na nich zły.
Zacząłem dla Umy Thurman i zostałem dla niej oraz ciekawej dynamiki oprawca-ofiara. Chociaż fizycznie jest odrobinę podobna do Toni Collette, to jako matka zapędzona w kozi róg przez żałobę, gra na innych nutach. Oglądanie jej wynagradza zbędność niektórych wątków, których jest centrum. Nie zmienia to tego, że Chambers to była nadzieja na post-horror, w którym dominuje horror. Jednak tutaj dominuje post.
Serial Chambers w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Chambers (sezon 1) (2019) (Netflix)
Werdykt
Chambers to była nadzieja na post-horror, w którym dominuje horror. Jednak tutaj dominuje post.
To nie jes horror, to bardziej emocjonalny dramat.
To jest typowy, wręcz encyklopedyczny horror. Co nie zmienia tego, że faktycznie są w nim mocno zarysowane emocje, jak i dramatyzm.