Człowiek z Wysokiego Zamku to hipotetyczna opowieść o przerażającej rzeczywistości opanowanej przez nazistowski terror. Człowieczeństwo przegrało, potwory dzielą i rządzą, a obraz krwawego dyktatu układa w naszych głowach niewygodne pytania.
Człowiekowi z Wysokiego Zamku Philip K. Dick dał tytuł, punkt wyjściowy i bohaterów. Twórcy serialu wyciągnęli z jego powieści części szkieletu i poskładali elementy w zupełnie nową całość. Obracają się w podobnych realiach, ale stawiają widzowi trochę inne pytania i idą nowymi ścieżkami. Jednocześnie zrobili coś dosyć nietypowego, bo uzupełnili serial o wizję Dicka, który przebąkiwał o koncepcji na możliwą kontynuację, ale ostatecznie nigdy się na nią nie zdecydował.
Nie pierwszy raz ktoś wywraca świat Dicka do góry nogami. Kto czytał Czy androidy śnią o elektrycznych owcach i oglądał Łowcę androidów, ten wie, że jego proza nie ma zbyt wiele wspólnego z filmem. I bardzo dobrze, bo i po co kolejny raz opowiadać tę samą historię. Dostaliśmy książkę i film – obie opowieści porywające, a jednocześnie zupełnie różne.
Byłem pewien, że książkowi puryści będą narzekali na serial, który hardo dystansuje się od prozy i wiele jej elementów spycha na dalszy tor.
Czasem narzekałem przy okazji niektórych widowisk, że tej czy innej adaptacji daleko do niesamowitości pierwowzoru. Jakkolwiek wychodzę z założenia, że przekładanie literatury na język filmu to nie jest działanie matematyczne i w jednym przypadku trzymanie się kurczowo materiału źródłowego, by stworzyć wręcz ekranizację – zdaje egzamin, innym razem nie. Aczkolwiek tutaj może mi się dostać, bo do mnie serialowa rzeczywistość przemówiła nawet mocniej niż ta książkowa, której jakości ani trochę nie umniejszam.
Dla serialu powieść jest zaledwie zaczynem. Cała reszta to artystyczna reinterpretacja, której podjął się Frank Spotnitz. Wyszło to serialowi na dobre, gdyż czytelnicy nie oglądają tego, co znają i tym samym poniekąd odkryją nowy świat, któremu życie dał jeden z najznakomitszych literackich fantastów. Jeśli ktoś miał ochotę na odtwórczą powtórkę z rozrywki, ostrzegam, iż srogo się tu zawiedzie i lepiej niech widowisko obejdzie szerokim łukiem, bo po co bawić się w automasochizm i tracić czas na coś, co nie sprawi żadnej frajdy.
Człowiek z Wysokiego Zamku zabiera nas do lat 60., w których Stany Zjednoczone są rozdarte pomiędzy Japonię i Niemcy – państwa, które w tej rzeczywistości nie przegrały II wojny światowej, a ludzkość zatopiła się w powojennym mroku.
Wystarczyło jedno zdarzenie, by efektem motyla rzeczy poszły w tragicznym kierunku i Oś zła przejęła władzę nad sporą częścią globu. Na zachodzie władają Japończycy, którzy traktują obywateli innego pochodzenia jak podludzi i niewiele im trzeba, by zgnieść Amerykanina jak robaka. Jednak patrząc na zachód z szerszej perspektywy, szybko dojdziecie do wniosku, że jest to relatywnie mniej uciążliwy rodzaj dyktatu. Tamtejsze ubezwłasnowolnienie i terror to nic, kiedy porównać sytuację z hitlerowcami, z którymi Japonia działa w szorstkim sojuszu. Niemcy wzięli pod władanie środkowe i wschodnie stany, w których niemal nie ma skrawka ziemi dla czegoś innego niż “aryjska doskonałość”. Lichą, ale jednak ostoją normalności jest tu Strefa neutralna, która przebiega pomiędzy granicami Japońskich Stanów Pacyficznych i Wielkiej Nazistowskiej Rzeszy.
Na drugim biegunie mamy słaby, ale jednak jakiś ruch oporu i tajemnicze taśmy, które przez część władzy są uznawane za doskonale spreparowane materiały wywrotowe. Prezentują świat, w którym hitleryzm upadł w 1945 roku. Jednak z czasem coraz więcej osób zaczyna dostrzegać, że za taśmami stoi coś więcej i mogą pochodzić z równoległej rzeczywistości, w której faszyści przegrali.
Świat przedstawiony obserwujemy z perspektywy dramatów bohaterów, którzy postawieni pod ścianą walczą do ostatniej kropli krwi.
Postacią centralną jest tu Juliana Crain, w którą wcieliła się Alexa Davalos. Od pierwszego do ostatniego sezonu przechodzi olbrzymią metamorfozę. Niebagatelny wpływ mają na nią ludzie, których spotyka na swojej drodze. Rozwija się wraz z poznawaniem świata i kolejnymi dramatami, jakie ją dotykają. I chociaż początkowo miałem wrażenie, iż w Julianę mogła się wcielić galeria aktorek, to Davalos wypadła tak naturalnie, że bardzo się cieszę z tego wyboru, bo dzięki subtelnej charyzmie aktorki jej bohaterka na długo wryje mi się w pamięć.
Jest tu mnóstwo świetnych ról, chociażby ta Cary’ego-Hiroyuki Tagawy, który ujmująco wcielił się w ministra Nobusuke Tagomiego, czy kompletnie innego od niego inspektora Kio, którego z całą dystyngowaną złowieszczością sportretował Joel de la Fuente. Najbardziej tragiczna i najsmutniejsza, a jednocześnie najwięcej dająca do myślenia, jest postać Johna Smitha, którego zagrał Rufus Sewell. Niegdyś świetny i poważany żołnierz armii Stanów Zjednoczonych, a po przegranej wojnie oddany w swoim zachowawczym tchórzostwie, jeden z pierwszoligowych sługusów Hitlera. Widać, że bije się z tym, kim się stał, ale nie jest to walka prosta i można dojść do wniosku, iż mężczyzna zatracił się w świecie faszyzmu pomimo licznych ludzkich przebłysków. Z czasem coraz ważniejsza dla historii jest jego żona, z którą John z sezonu na sezon coraz bardziej się rozmija. Tę niełatwą rolę przyjęła na siebie Chelah Horsdal i spisała się wybornie. Wielkich nazwisk tu nie ma, ale bohaterzy są bardzo wyraziści, a jednocześnie raczej niepotrzebnie nie szarżują na planie. Na deser dostaniecie Kennetha Tigara, który jako skrajnie socjopatyczny Himmler – wybaczcie mi – kradnie nieraz widowisko. Jego żona to też niezłe ziółko.
Człowiek z Wysokiego Zamku jest przekrojem postaw ludzi żyjących w okropnym świecie po różnych stronach barykady.
Szersze roztrząsanie każdej roli byłoby olbrzymim spoilerem. Bohaterzy muszą radzić sobie w nieludzkich sytuacjach i potwornych warunkach. Przez to rozwój postaci ma tu niebagatelne znaczenie. Tutaj ktoś wydaje się do szpiku kości zepsuty, a jednak może dorosnąć do wielkiej zmiany. Ktoś inny, komu przypisujemy cechy wskazujące na to, iż stać go na przyzwoitość, brnie głębiej w zgubny system. Inny bohater chce przejść przez życie jak najciszej, a staje się niewygodną kością w gardle systemu niesprawiedliwości.
W tej całej faszyzującej rzeczywistości jest dużo o nadziei, ale siłą rzeczy równoważy się to z ogromem potworności niepotrzebnie zatruwającej świat. Serial zadaje pytanie o naszą ślepą wiarę w ideały sprzedawane nam przez polityków, które niewiele wspólnego mają z faktycznym dobrem, a bierzemy je za swoje ze strachu lub dla wygody. Jednak ostatecznie jest to widowisko opowiadające o tym, że nawet w świecie skrajnego terroru zmiana na lepsze jest możliwa tak długo, jak długo tli się w nas opór wobec zła. Czasem wystarczy postawić się na chwilę w roli ofiary lub dostrzec, że świat może być lepszy, by trwale zmienić punkt widzenia.
Znakomitość Człowieka z Wysokiego Zamku dopina perfekcyjna realizacja.
Produkcja jest wizualnym wzorem solidności, a od czasu do czasu na ekranie dzieje się coś, co wręcz zachwyca. Widowisko miało przyzwoity budżet, więc spora w tym zasługa tego, że Amazon nie skąpił środków i wysupłał z przepastnych kieszeni Jeffa Bezosa kilkanaście milionów na odcinek. Jednak w przeciwieństwie do części seriali, w które wpakowano podobne pieniądze, tutaj nie miałem poczucia, że wrzucono chociażby cent w błoto. Inna to skala, ale tak było przy pierwszym sezonie Daredevila, którego budżet oscylował w okolicy 4 milionów za odcinek, a udało się z tych pieniędzy uzyskać oszczędne, ale efektowne widowisko. Niestety miliony nie zawsze przekładają się na jakość. Chwilami zasłaniałem oczy, oglądając niektóre efekty specjalne w The Mandalorian, gdzie odcinek miał kosztować średnio 12,5 milionów czy The Morning Show, który ponoć jest o 2,5 miliony droższy, a większość pieniędzy najpewniej poszła na gaże aktorów. Widać doskonale, że nieważny jest gatunek czy budżet sam w sobie, a najważniejsze jest to, czy potrafi się mierzyć siły na zamiary, czy też wydaje się pieniądze dla samej radości wydawania.
Produkcyjna wirtuozeria czyni Człowieka z Wysokiego Zamku serialem, który warto obejrzeć, chociażby dla samych obrazków. Zaprezentowanie lat 60. w alternatywnej powojennej otoczce nie mogło być proste. Bo o ile przy rozgrywających się w tych latach, równie drobiazgowo zrealizowanych serialach, jak Niesamowita pani Maisel czy Mad Men, można było pracować na gotowcach, to tutaj trzeba było sobie zadać trudne pytania. Jak wyglądałby w takiej rzeczywistości Berlin? Jak wyglądałby nazistowski Nowy Jork? Jak Japończycy urządziliby San Francisco? Scenografowie, kostiumografowie i ludzie od efektów specjalnych musieli uruchomić wyobraźnie i łączyć ogień z wodą, a wszystko to jeszcze zatapiać w stylistyce sprzed niemal sześćdziesięciu lat i nadawać każdemu z miejsc odrębny styl. Jestem pod wrażeniem wszystkiego, co stworzyli, bo spisali się wybornie. Zapadające w pamięć sceny, jak ta, kiedy Smith przemawia do ludu nazistowskiego Nowego Jorku, były wręcz elektryzujące, bo gdy serial jest epicki, to jest to epickość przerażająca rozmachem i wizualną dosadnością.
Człowiek z Wysokiego Zamku przemawia nie tylko do emocji, ale również do intelektu.
Chociaż ciężko nazwać serial trudnym, a narracja jest płynna i przyjemna, to jednocześnie jest mocny, depresyjny i niejednoznaczny. To zdecydowanie jedno z lepszych widowisk ostatnich lat, które nawet wtedy, kiedy się potyka i związki przyczynowo skutkowe mogą trochę dezorientować, a wybory bohaterów niekoniecznie byłyby Waszymi wyborami, co również bywa niewygodne i zmusza do refleksji, to ostatecznie zapada w pamięć i stara się być czymś więcej niż tylko pożeraczem czasu. Serial momentami puszcza do nas oko, ale nie robi nam dobrze, a przede wszystkim opowiada zajmującą i niezwykłą historię. Przy czym ciągle trzyma w napięciu i w zafrasowaniu, jak to wszystko się zakończy.
Człowiek z Wysokiego Zamku u zarania był projektem kontrowersyjnym, który miał podzielić widownię na trzy typowe kategorie. Na tych, którzy powieść Dicka czytali, a serial znienawidzą za opowiadanie na jej podstawie czegoś świeżego. Z kolei inni docenią ambicję twórców, którzy nie chcieli odtwórczo opowiadać tej samej historii i woleli na jej bazie zbudować coś więcej. Trzecia grupa widzów to cała reszta, która książki nie zna i może spokojnie skupić się na serialowej narracji bez zawracania sobie głowy tym, czy wypada wprowadzać tak daleko idące zmiany. Serial ugruntował mnie w opinii, że warto być kreatywnym i trochę narazić się zagorzałym zwolennikom odtwórczego podchodzenia do materiału źródłowego. Mało które widowisko tak inteligentnie i totalnie snuje krwawą fantazję, w której na szczęście nie utkwiliśmy na dobre.
Oglądaj serial Człowiek z Wysokiego Zamku w serwisie Amazon Prime Video >>
Recenzja serialu Człowiek z Wysokiego Zamku - sezon 1-4 (The Man in the High Castle) (Amazon Prime Video)
Werdykt
Człowiek z Wysokiego Zamku trafi przede wszystkim do widzów, którzy poza rozrywką w serialach szukają czegoś więcej. Warto!