Historia Devilmana sięga 1972 roku, kiedy to powstała manga spod ołówka Go Nagaia, mistrza japońskiego horroru. Od tego czasu Devilman pojawiał się tu i ówdzie, a jego popularność rosła dzięki kolejnym anime. Mimo to dosyć niespodziewanym ruchem Netflixa była inwestycja w animację Devilman Crybaby.
Demony istnieją, są na Ziemi i coraz śmielej sobie poczynają. Jednak zyskują potężnego przeciwnika. Kiedyś nieporadny student, dziś Akira wzbudza strach w mrocznej armii, jako Devilman – demon, który zachował ludzkie serce. W walce ze złem wspomaga go przyjaciel, największy znawca istot zagrażających światu. Tworzą dosyć niezgrany duet, a z czasem ich relacje stają się trudniejsze, gdyż zachowanie Ryo robi się coraz dziwniejsze. Jednocześnie Akira będzie musiał radzić sobie nie tylko z demonami, ale również ludźmi, którzy pokazują swoją prawdziwą naturę i bywają okrutni nie mniej, niż szatańskie pomioty.
Chociaż historia Devilmana to dekady opowieści, to nie musicie się martwić nieznajomością poprzednich mang i anime. Devilman Crybaby to nowoczesna reinterpretacja klasyka, więc fabularnie startujecie od zera.
Musicie się jednak przygotować na to, że jest to widowisko nieco pokręcone. Ponadto cholernie brutalne i niestroniące od nagości. Niektórzy mogą poczuć się dźgnięci krucyfiksem w anus.
Jednak cała brutalizacja historii nie sprowadza się wyłącznie do wesołego łubu-dubu, chociaż jest to poziom gore, który można śmiało określić jako nieledwie przerażający. Aczkolwiek przemoc nie jest bezsensowna. Niejednokrotnie obrzydliwe sceny potrafią chwytać za serce. Jak ta, w której syn zmienia się w obślizgłego demona, a matka oddaje mu się jako pożywienie. Konsumuje ją ze łzami w oczach.
https://www.youtube.com/watch?v=eeoG9Zib13Y
Początkowo Devilman Crybaby to wizualna jazda po bandzie. Szczególnie pierwszy odcinek, którego styl zachwyca. Z czasem animacja robi się nieco zwyczajniejsza, a może po prostu jej dziwnostki powszechnieją. I chociaż jest w tym sporo prostoty, a nawet uproszczeń, tak ogląda się to przyjemnie i pojawiają się momenty wow.
Japońską animację przez ostatnie lata zaniedbywałem do tego stopnia, że moja watchlista napęczniała do granic absurdu. Dlatego jednym z noworocznych postanowień było poświęcenie większej liczby godzin anime i mangom. Zaczęło się od świetnego Ataku Tytanów, który poleciła mi moja dziewczyna, a następny był nie gorszy Devilman Crybaby. Obie produkcje są przegięte, każda na swój sposób, ale jednocześnie cudownie się je ogląda.
Jeśli hektolitry krwi, sporo nagości i nieco dziwne klimaty nie przeszkadzają Wam w oglądaniu, wtedy anime Netflixa powinno przypaść Wam do gustu. Bo w ostatecznym rozrachunku jest to historia o stanie naszego ducha. O tym, że zło nie jest jednoznaczne i ludzie mają w naturze to, że sami potrafią sobie urządzić piekło na ziemi. Devilman Crybaby daje do myślenia, momentami obrzydza, zaskakuje, ale i trwoży oraz łapie za serce i długo nie wypuszcza ze swoich sideł. Mam nadzieję, że Netflix nie powiedział ostatniego słowa i jeszcze Devilmana zobaczymy.
Devilman Crybaby na Netfliksie
Ocena końcowa
Devilman Crybaby (2018) - sezon 1