“Dłoń Króla Słońca” oferuje klimatyczny świat, rozbudowany system magiczny i buntowniczą polemikę z konwenansami. A to wszystko w arcydobrym fantasy. Sprawdź, jak prezentuje się najnowsza książka Fabryki Słów.
Kim jest J.T. Greathouse?
Nie dziwcie się, jeśli owego nazwiska nie słyszeliście.
Następuje to z dwóch powodów: po pierwsze – „Dłoń Króla Słońca” to pierwsza książka tego autora wydana w Polsce, po drugie – to jego pierwsza książka wydana tak w ogóle, i właśnie to jest najbardziej intrygujące.
Jak sam twierdzi, pisze fantasy i science fiction od ukończenia jedenastego roku życia; jak do tej pory jego opowiadania ukazywały się na przełomie różnych magazynów, ale każdy w końcu przecież dorasta. Tak oto powstała powieść z niebywałym klimatem.
Głupi Kundel
Głupi Kundel bądź Wen Olcha to dobrze wykreowany główny bohater upstrzonego intrygami świata. Wywodzi się z rodu Nayeńczyków, których ziemie zostały podbite przez potężne imperium Sienu, jednocześnie Olcha jest synem sienieńskiego kupca, i to właśnie tu zaczyna się zabawa. Wybrać nayeńskie tradycje i dołączyć do rebeliantów czy może przystąpić do wielkiego cesarstwa?
W książce przechodzimy przez różne etapy życia Olchy. Poznajemy go jeszcze w wieku dziecięcym, gdy to pierwszy raz „dotknął struktury świata”. Od tego czasu nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o zgłębieniu tajemnych arkanów.
Narracja pierwszoosobowa pozwala emocjonalnie związać się z nietuzinkowym bohaterem o duszy buntownika. Kibicujemy mu w cesarskim egzaminie, wraz z nim zgrzytamy zębami, gdy dokonuje wyborów i obserwujemy nieustanną drogę na szczyt magicznych umiejętności.
To właśnie Głupi Kundel jest trzonem tej powieści i autor wybitnie wykorzystuje jego potencjał. Trudne życiowe drogi, które obiera, napawają zarówno niepokojem, jak i nadzieją. Nie sposób było oderwać się od książki, bo gdy tylko ją odłożyłem, Olcha dalej majaczył w mojej głowie.
Reszta bohaterów jest napisana poprawnie; jednak nie sposób się z nimi zżyć na dłużej. To jedna z wad narracji pierwszoosobowej (choć nie zawsze, co pokazał np. „Almond”), którą trzeba zaakceptować. Przewijające się postacie, co prawda, stosunkowo mocno wpływają na życie Olchy, ale na pewno nie na życie czytelnika. Jestem fanem postaci drugoplanowej, ale niestety w tej powieści nie znalazłem żadnej, która jakkolwiek by mnie kupiła.
Rodzinny impas
“Dłoń Króla Słońca” to przede wszystkim rodzina, konwenanse i determinizm. Rozdarcie pomiędzy członkami rodziny wprowadza dotkliwy dysonans w życie młodego chłopca. Twarde niczym stalowe ściany oczekiwania wpędzają Olchę między młot a kowadło; z jednej strony jest Nayeńczykiem, który powinien walczyć o swoje prawa, z drugiej strony zdaje się, że jego ojciec już uszykował dla niego ścieżkę kariery.
„Ojciec szykował dla mnie przyszłośc w elitarnm gronie Sieneńczyków służących cesarzowi. Babcia, która sama porzuciła wszystko i dołączyła do nayeńskiego ruchu oporu, przygotowywała mnie do walki z cesarskim imperium. Matka, ślepa na okrucieństwo, chciała tylko tego, co bezpieczne i wygodne.”.
Przytłoczony bohater postanawia, w głazie losu, wywiercić sobie trzecią ścieżkę – drogę do magii – która czerpać będzie z obydwu stron konfliktu. Jedno jest pewne, Olcha gotowy jest postawić swoje życie na szali, by zrozumieć istotę świata.
Mityczne bóstwa
„Dłoń Króla Słońca”, oprócz dopracowanego systemu magii, dotyka również, opartych na japońskiej mitologii, tajemniczych bóstw. Owi Bogowie przekazują swoim poplecznikom cząstkę iście destrukcyjnej mocy za pomocą wyrytych na ręce paktów w postaci blizn, tatuaży czy symboli. Najbliżej poznajemy Okarę, Tollu i Ateri, czyli trzy wilki, które użyczają Nayeńczykom magii ognia czy też możliwości transformacji.
Bogowie wspaniale rozwijają świat, wszystko jest w książce przemyślane i składa się w jedną wielką całość, a tego przecież od fantastyki niejako wymagamy. W pierwszym tomie “Kronik Olchy” otrzymaliśmy jedynie namiastkę przedwiecznych istot, a pole do popisu jest jeszcze rozległe, więc należy liczyć na to, że w kontynuacji otrzymamy tego jeszcze więcej.
Jeśli podobają się wam takie klimaty, być może do gustu przypadnie wam “Przetaina“.
Magia i Kanon
W „Dłoni Króla Słońca” to właśnie magia jest tym, co ową książkę plasuję tak wysoko. System magiczny jest tu niesamowicie przemyślany i intrygujący. A to, co jest w niej najlepsze, to istota tworzenia paktów i cesarski kanon, które sprytnie rozwijają to zagadnienie. Magia wykreowana przez Greathouse’a nie jest frywolna – wręcz przeciwnie – jest uwiązana na grubej linie, którą dzierżą zarówno bogowie, jak i cesarz.
Bóstwa wysyłają ja za pomocą paktu, co jest nie tyle pomysłowe, ile racjonalne. To, co w książce spodobało mi się najbardziej, to struktura cesarstwa w kontekście strumieniowania mocy. Cesarz transmituje umiejętności, nabyte podczas podbojów i włączone do „kanonu”, do „Głosów”, które następnie przekazują je „Dłonią”. Działa to oczywiście również w drugą stronę – jeśli któryś z podwładnych użyje nowej dla władcy mocy, ten jest w stanie pobrać ją i wtłoczyć do kanonu, i tym samym przekazać ją z powrotem na większą skalę.
Niesamowicie ważne są, zbudowane przez pakty i kanon, bariery. To właśnie one stanowią symbol niekompletności, wybrakowania w świecie, co staje się idealny motywem przewodnim dla bohatera, który wszakże chce zaznać jej w pełni. Greathouse wspaniale nie tylko wzniósł te mury, a i sztywnie się ich trzyma. Nie ma tu miejsca na „siłę płynącą z serca” czy „pokonywanie ograniczeń” – tu system jest jednakowy dla każdego i główny bohater nie pozostaje wyjątkiem.
Akcja i walka
I tu pojawia się problem…
Lwią część powieści zagarnęła sobie nauka: nauka do egzaminu, nauka pod okiem Dłoni, nauka samodzielna, i jeszcze długo by tu wymieniać. Osobiście mam do tego ambiwalentny stosunek; z jednej strony potęguje to wrażenie, że postać nie jest typową „Mary Sue” – musi się kształcić, tym samym przeznaczyć na to dużo czasu, jednocześnie ponosi konsekwencje za swoje czyny, pragnienia i wyciąga z nich wnioski, co go uwiarygadnia.
Mimo tego, w „Dłoni Króla Słońca” uświadczymy także bitewne porachunki, tylko że wypadają one… średnio. Moim zdaniem, są nieco przykrótkie i brakuje w nich czasu na wprowadzenie poczucia niepokoju czy zwrotów akcji. Walki są raczej sztampowe (z pojedynczymi wyjątkami, które i tak pozostawiają sobie trochę do życzenia) i bezpłciowe. Z pewnością dałoby się wykrzesać z tego coś więcej, szczególnie z tak dużym arsenałem magicznym.
Oprawa graficzna
To, co trzeba Fabryce Słów przyznać to, że wydają ostatnio naprawdę piękne książki (“Wojna Makowa” czy “Cesarstwo Piasku”), a „Dłoń Króla Słońca” jest jedną z nich.
Nie sposób nie zauważyć dbałości o szczegóły; na jednej stronie rozciąga się listowie, żeby zaraz ustąpić miejsca sylwetkom żurawi. Między stronami natkniemy się także na przesiąknięte Azją ilustracje Pawła Zaręby. Wszystko dopełnia barwiony trzon, który sprawia, że klimat wylewa się z niej, jeszcze zanim przeczytamy pierwszą stronę.
Śmiało można powiedzieć, że to jedna z najładniej wydanych w Polsce książek.
„Dłoń Króla Słońca” – czy warto?
Tak, tak i jeszcze raz tak!
“Dłoń Króla Słońca” to niesamowita podróż nie tylko po magicznym świecie, ale i wnętrzu własnego serca. Mam wrażenie, że Wen Olcha zdążył już wyryć się w mojej pamięci i mimo zakończenia lektury, dalej zastanawiam się, co takiego mu się przydarzy.
Warto mieć jednak na uwadze, że powieść rozkręca się wolno (nie od razu Rzym zbudowano), wszystko następuje kroczek po kroczku, arkana po arkanie. Radzę wziąć na to poprawkę, jeśli sięgną po nią fani wybuchów, ognia, fajerwerek i wykolejeń. Mimo tego, nawet i tej grupie zalecam wyruszenie po tym cudownym świecie, bo naprawdę warto.
Nic tylko czekać na kolejny tom! (8 sierpnia zostanie wydany w USA)
Recenzja książki "Dłoń Króla Słońca" J. T. Greathouse'a
Werdykt
“Dłoń Króla Słońca” to powieść z wspaniałym systemem magicznym, pochłaniającym klimatem i solidnym bohaterem.