Nie rozumiem Larsa Von Triera? Być może. Być może naiwnie z mojej strony było oczekiwać thrillera albo czarnej komedii po Domu, który zbudował Jack.
Nie zacznę od nakreślenia, o czym jest ten film, bo dla mnie jest o wszystkim i o niczym. Dom, który zbudował Jack to nawet nie pustostan. Nic w filmie Von Triera nie trzyma się kupy (albo trzyma się zwłaszcza kupy, cytując popularny onegdaj kabaret). Trudno identyfikować się z protagonistą, scenki mordów wyglądają jak klipy z Best Gore, kręcenie z ręki męczy, a sam film po całkiem zabawnych pierwszych czterdziestu minutach staje się niewybaczalnie nudny. Celebryta-trickster europejskiego kina miał niezły pomysł na mordercę z OCD i Matt Dillon świetnie go gra. I to w zasadzie wszystko, co można w tym filmie pochwalić.
Jestem tradycjonalistą, jeśli chodzi o styl opowiadania historii (ekspozycja, drugi akt, katharsis) i lubię oglądać filmy w kinie. Lubię też, gdy opowieść ma w sobie coś, co sprawi, że ją zapamiętam, a także – gdy do czegoś zmierza. Już taki ze mnie filmowy plebejusz, który ceni sobie zajmujące historie z dającymi się lubić postaciami. Który lubi cytowanie i parodie robione z pomysłem, żonglerkę kliszami, etc.
Jury festiwalu w Cannes chyba z automatu przykleiło reżyserowi i filmowi łatki kontrowersyjny i szokujący i chyba nie widziało zbyt wielu horrorów czy splatterpunku.
Lars Von Trier nie przesuwa granic, nie burzy pomników, nie pokazuje niczego nowego. Cytuje i analizuje swoje własne filmy, swoje zmagania z depresją, a z monologów Jacka i rozmów tegoż z Wergiliuszem (który – niespodzianka – odprowadza Jacka do Piekła) niewiele wynika. Von Trier łapie zbyt wiele srok za ogon. Dom, który zbudował Jack jest raz thrillerem o seryjnym mordercy z nerwicą natręctw, raz smoliście czarną komedią, raz krytyką mizoginii, innym razem reinterpretacją Boskiej Komedii a jeszcze innym razem traktatem filozoficznym bez ładu i składu o sztuce, depresji, wypaleniu artysty i że człowiek to samo zło – jednocześnie nie będąc żadnym z powyższych. Ziew.
Ostatnie dwadzieścia minut filmu to reżyser bezczelnie mówiący widowni: teraz ja Lars Von Trier wyjaśnię wam, o co mi chodziło, bo pewnie nie załapaliście. Ja. Lars Von Trier. Ja. Tak unikalny, że aż nudny. Lars Von Trier. Zapamiętaliście? Ja. Lars. Jack buduje naprędce coś na kształt szałasu z przechowywanych w chłodni zwłok, bo oczywiście, że tak. Litości.
Liczyłem na co najmniej dobry film, który mógł być czymś na kształt American Psycho.
To była moja pierwsza myśl po obejrzeniu zwiastuna. O ile film Mary Harron miał coś do powiedzenia, posiłkował się dobrą książką i w zabawny – na swój mroczny – sposób krytykował konsumpcjonizm, o tyle twórca Antychrysta jest tak zadufany w sobie i przekonany o swojej wielkości i wyjątkowości, że cytuje i krytykuje jedynie siebie. Po stu pięćdziesięciu minutach projekcji jedyne poczucie, z jakim zostawił mnie Dom, który zbudował Jack, to poczucie zmarnowanego czasu. A mogłem w tym czasie nadrobić Babadooka albo Czarownicę…
Oglądaj film Dom, który zbudował Jack w serwisie Chilli >>
Recenzja filmu Dom, który zbudował Jack (The House That Jack Built) (2018)
Werdykt
Nie warto, jeśli cenicie swój czas i składnie przedstawioną opowieść.