Od heistu nie da się uciec nawet serialom. Co doskonale potwierdza Dom z papieru, który jest niejedynym widowiskiem w odcinkach obracającym się w tym nurcie, ale zdecydowanie najpopularniejszym. Wcześniej był chociażby świetny brytyjski miniserial Inside Men, a później przyjemny komediodramat Good Girls, ale żaden z tych seriali nie uszczknął popularności hiszpańskiej produkcji.
Dom z Papieru pełnymi garściami czerpie z dobrodziejstwa prostego jak drut pomysłu na historię, która sprowadza się do tego, że najpierw trzeba coś ukraść, a później zdołać z tym uciec. To nigdy nie jest łatwe, bo gdyby było, to po co o tym kręcić film czy serial. Jednak to jest dosyć wyjątkowy przypadek, bo hiszpańskojęzyczna produkcja dodaje od siebie coś dosyć niecodziennego. Wyraźnie miesza gatunki. Chociaż planowanie napadu, jego realizacja i ucieczka z miejsca wrzenia to są rzeczy ważne, ale do thrillera i kryminału dodano tu trzeciego kompana – melodramat pełną gębą. Tym samym spodziewajcie się, że będzie ckliwie, łzawo i miłośnie – momentami do obrzydzenia. Tak. Tutaj przekroczono niepisaną granicę zdrowego rozsądku, czy wręcz absurdu.
Sama historia jest prosta jak drut. Tajemniczy i dosyć osobliwy mężczyzna, który przedstawia się jako Profesor, zbiera bandę kryminalistów specjalizujących się w różnych haniebnych profesjach i proponuje im napad stulecia. Bandziory przywdziewają dziwaczne pseudonimy – Tokio, Moskwa, Berlin… A napadu dokonują w czerwonych jak krew kombinezonach i w maskach, które przypominają skrzyżowanie Salvadora Dalego z maską Guya Fawkesa – wyraziście. Kiedy już opanowują mennicę wypełnioną po brzegi pieniędzmi, zaczyna się gra w kotka i myszkę z władzami. Sytuacja jest ciężka, gdyż zbiry przetrzymują kilkudziesięciu zakładników.
Widz ma w tym czasie jednych bandziorów polubić, drugich znienawidzić. Jednych zakładników uwielbiać, drudzy mają go denerwować. Twórcy chcieli, żebyście w napięciu zastanawiali się, jak to się wszystko zakończy. Poniekąd starali się wymusić, byście kibicowali tym złym. W końcu cały świat jest ubezpieczony, więc nikt tak naprawdę nic nie traci, a kiedy zakładnik dostaje kulkę, to cóż… Takie życie. Tak, to był sarkazm.
Dom z papieru to jest jedna wielka i kompletnie mnie niekupująca romantyczna rzeźba kryminalisty, która sypie się w mig.
Z jednej strony dostaliśmy bandytów, którzy robią bardzo złe rzeczy, a w międzyczasie romansują między sobą, z zakładnikami, z policją i są do rany przyłóż. Wcześniej te rany zadają. Widowisko wpada w kurioza, kiedy widzimy manipulującego potajemnie policjantką Profesora, który w przerwie między negocjacjami wymienia z nią szczere amory. Jest zwykły gwałciciel, który w chwili zagrożenia bohatersko stawia życie grupy nad swoje. Dajcie spokój…
Scenarzyści musieli być po niezłych grzybach, bo pojechali nieledwie po bandzie, wymyślając wszystkie te grubymi nićmi szyte romantyczne farmazony. Rozumiem, że chcieli pokazać, iż każdy ma dwa oblicza i niekoniecznie jest krańcowo zły, ale tutaj to się kompletnie nie klei. Niestety twórcy Domu z papieru to nie Quentin Tarantino, który potrafi z dystansem i stylem zarysowywać bohaterów, podobnie jak tu, prosto z kserokopiarki.
Ponadto w mennicy i poza nią mamy niedorzecznych zdarzeń bez liku. Władze dla wygody scenariusza zostały pokazane jako banda idiotów. Wyglądają, jakby w centrum wydarzeń pojawili się bardziej z przypadku niż w związku z doświadczeniem nabytym przez lata pracy. Są rolowani od każdej strony. Największym zagrożeniem dla bandytów, a co za tym idzie zaczynem do budowania napięcia, są sami gangsterzy, którzy od czasu do czasu podejmują idiotyczne decyzje.
Dom z papieru jest przegięty, poskładany z dziesiątek kalek i miejscami krańcowo przejaskrawiony, ale przynajmniej rozrywkowy.
Przeddzień premiery trzeciego sezonu stanąłem przed pytaniem – recenzować kilka odcinków trzeciej serii czy przypomnieć dwa poprzednie sezony (właściwie pierwszy, który Netflix pociął i podzielił na dwa). Doszedłem do wniosku, że pisanie o niepełnym trzecim sezonie jest bezcelowe. Za to przypomnienie początku całego tego zamieszania pozwoli przekonać lub ostrzec przed widowiskiem tych, którzy serialu jeszcze nie widzieli. W końcu ci, którym pierwsze dwa sezony się podobały, najpewniej i tak obejrzą trzeci. A ci, którym Dom z papieru nie przypadł do gustu, obejrzą coś innego.
Dlatego chciałbym zaznaczyć, że chociaż nie jest to serial wielki i usiano go minami scenariuszowymi, to nie można mu odmówić rozrywkowości. Tutaj niemal ciągle coś się dzieje. Nie mam na myśli wyłącznie akcji, ale również następujące po sobie jedna po drugiej interakcje pomiędzy bohaterami. A sama gra aktorska, choć chwilami nieco przesadzona, wręcz teatralna, również nie boli. Wiem, że niektórzy widzowie płakali, kiedy ktoś ginął, tak dla mnie bohaterzy byli do tego stopnia nieprawdziwi, że miałem to gdzieś. Jednak była to nie tyle wina artystów, co bardziej scenariusza.
W zasadzie Dom z papieru to dziecinada, która może się podobać, jeśli na kilkanaście godzin uśpicie myślenie. Bo sam serial nie pozwala zasnąć.
Akcja co prawda jest pchana do przodu przez gejzer głupawki, ale nie brak jej napięcia i dynamiki. A wszystko to przy bardzo przyzwoitej, momentami wręcz stylowej realizacji. To przeciętne widowisko jest fenomenem, gdyż pojawiło się trochę znikąd i bez większej pompy zdobyło serca widzów na całym świecie. Sama popularność tego serialu sprawiła, iż po pierwszym odrzuceniu go, wróciłem do niego, by sprawdzić, na czym polega jego magnetyzm. Trochę go wymęczyłem i doszedłem do wniosku, że po prostu kochamy ładne i pokrzywione opowieści o policjantach i złodziejach oraz grzeją nas heistowe motywy.
Bohaterowie Domu z papieru to tacy kreskówkowi Robin Hoodowie naszych czasów, wymykający się nieco wizji szlachetnego złodzieja. Kradną dla siebie, są niesforni, strzelają niekoniecznie do złych ludzi. Bo my, tak jak oni, nie jesteśmy idealni i też chcielibyśmy się przerzucać milionami euro.
Z tym serialem jest jak z niezłym pornosem.
Robi wrażenie, ale z rzeczywistością ma tyle wspólnego, co film Pojutrze ze zmianami klimatu. Dlatego przed Domem z papieru trochę ostrzegam, ale przed nim nie przestrzegam. Jeśli włączycie podczas seansu myślenie – przepadliście. To widowisko trzeba przyjąć z całym melodramatycznym dobrodziejstwem inwentarza, który wręcz uderza w klimaty znane z tureckich telenowel. Trzeba przymknąć również oko na ułomności scenariusza, by cieszyć się narastającą akcją i budowanym napięciem. Jeśli uda Wam się przez to przebrnąć, wtedy serial ogląda się nieco znośniej.
Serial Dom z papieru w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Dom z papieru (hiszp.: La Casa de Papell ang.: money Heist) (sezon 1-2) (Netflix)
Werdykt
Dom z papieru to dziecinada, która może się podobać, jeśli na kilkanaście godzin uśpi się myślenie. Bo sam serial nie pozwala zasnąć.
I tak w sumie wysoka ocena jak na ten festiwal idiotyzmów….
Zastanawiałem się baaaardzo nad 5/10, ale trochę mam ochotę obejrzeć trzeci sezon. Nieco dałem się kupić tej głupawce.
Moim skromnym zdaniem ocena 5/10 i tak byłaby oceną lekko zawyżoną biorąc pod uwagę to co się dzieje na ekranie. I niestety wyłączenie mózgu i tak w tym nie pomaga bo ilość absurdów, patosu i logicznych nieścisłości jest na tyle ogromna, że nie w sposób tego nie zauważyć. Do tego dochodzą drętwo napisane i zagrane postacie, słabej jakości zdjęcia oraz nie potrzebne dłużyzny przeciągające nie potrzebnie i tak rozwleczoną nie potrzebnie całość. Obejrzałem ze względu na kobitę, która o dziwo też w ten bubel się wkręciła, jednak od siebie nie dałbym więcej niż 4/10
Ja robiłem do serialu dwa albo trzy podejścia. Tylko dlatego, że znajoma z innej redakcji zachwalała. Pomyślałem, że coś jest ze mną nie tak, bo za pierwszym razem wyłączyłem po pierwszym odcinku. Jakoś później z lekkim bólem i przerwami to kończyłem. W pewnym momencie tylko po to, żeby napisać tę recenzję. Jednak serial mnie tak wymęczył, że mi się zwyczajnie wtedy nie chciało i teraz wykorzystałem okazję zbliżającego się trzeciego sezonu, żeby nabić trochę oglądalność (1600 wyświetleń w pierwszą dobę, czyli warto było siedzieć do późna i się męczyć z tym tekstem).
Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to nie było w sumie takie tragiczne. Oczywiście było głupio, było boleśnie ckliwie, było nielogicznie, ale z drugiej strony było też rozrywkowo i realizacyjnie bez tragedii. A druga rzecz, że ja lubię heist i pewnie to też trochę zaważyło na mojej ocenie. Ale masz rację. Wielkie dzieło to nie jest. Za to polecam Inside Men. Jeden z niewielu heistowych seriali, który nie zawodzi.