Doom – recenzja filmu

Wojciech Lenc
5 min czytania
Fragment plakatu Dooma (Universal)

Z ostatniej chwili

W 1993 roku id Software zniszczyło system, udostępniając przez sprzedaż wysyłkową i jako shareware grę, przez którą produktywność w większej części Stanów Zjednoczonych poleciała na ryj. Wszyscy cięli deathmatche przez sieć. Reszta – w tym to jak Bill Gates na fali popularności Dooma promował Windowsa jako platformę gamingową – jest historią.

Nie wierzę w istnienie guilty pleasures. Dlaczego mam się czuć winnym robiąc coś (ok, poza mordowaniem), co sprawia mi przyjemność? Mogę omłócić litrowy słoik czarnych oliwek, zapić go czteropakiem, przeglądać przez te czterdzieści minut subskrypcje ulubionych kanałów z YouTube’a i powieka mi nie drgnie. Zero poczucia winy. Taki jestem.

Ale wszyscy wiemy, że kiepskie filmy sprawiają mnóstwo radochy. Pamiętam, jakby to było wczoraj, jak za dzieciaka cichaczem zerkałem po nocach ojcu przez ramię, co tam za dziwadła w telewizorni wyświetlają. Kiepskie y-klasowe sajfaje albo kryminały krzyżowane z relacjami sportowymi. Takim sposobem lata później odkryłem perełki takie jak Obcy, Gatunek i filmy z Arniem tudzież z Seagalem. W późniejszych latach ta wiedza zaprocentowała jeszcze bardziej. Dzięki, tato!

Lata dziewięćdziesiąte… to se ne vrati… ale do brzegu.

Za sprawą najlepsiejszego funfla dość szybko miałem kontakt z campowym horrorem. Dla ówczesnego dziewięcioletniego mnie trylogia Martwe Zło była przerażająca – po seansie Armii Ciemności nie zmrużyłem oka przez dwa dni. Dziś to moje ukochane filmy. Dzieło Fede Álvareza świetnie uzupełnia trylogię Raimiego, a jeśli sądzicie inaczej – mam wątpliwości, czy możemy się zaprzyjaźnić.

Stary dobry pecetowy Doom był jedną z pierwszych gier, z jaką się zetknąłem. Nawet z kodami (IDDQD!!!11oneoneone) miałem cykora na niektórych mapach. Ale zawsze będę wspominał tę rzeźnię pikseli z rozmarzonym spojrzeniem i szybciej bijącym sercem.

Wiem, że są filmy, o których czasem po pięciu minutach seansu myśli się tak zły, że aż dobry. Filmowy Doom ma wszystko, żeby z dumą nosić ten order na piersi. Kiepawy scenariusz (nie bez kozery John Carmack powiedział swego czasu, że fabuła w grach jest tak samo niezbędna jak w pornolach), względnie mało znaną y-klasową obsadę (przeglądając listę płac, drapałem się po głowie z pytaniem skąd ja go, kur…de, znam?), dobrą animatronikę i charakteryzację (Hell Knight!!!). O sucharach i dialogach rodem z okresu szczytu popularności Stevena Seagala nie wspominam. W zasadzie to byłby idealny do roli pozytywnego twardziela w tym filmie. Jednak Karl Urban też daje radę.

doom bez cenzury doom netflix doom autopsja doom adaptacja gry doom ekranizacja gry
Doom to film przepełniony scenami z niezbyt milusińskimi obrzydlistwami. Aby docenić w pełni chore umysły twórców, należy sięgnąć po rozszerzoną wersję. Niestety nasz Netflix oferuje Theatrical Cut, który trwa 1 godzinę i 44 minuty. O wiele bogatsze w sceny Unrated Extended Edition to 1 godzina i 52 minuty krwawej zabawy.

Nie sądzę, żebyście w jakiejkolwiek innej inkarnacji Dooma zobaczyli ikonicznego Pinky’ego na wózku inwalidzkim. Ani tak fajnie zrobionej sekwencji z perspektywy FPS. Ciekawie wypadł jak dla mnie The Rock jako bad guy, bo kojarzę go z ról raczej pozytywnych.

Niektóre utwory ze ścieżki dźwiękowej są jak na taki film zaskakująco catchy. Rękę do tego przyłożył Clint Mansell – autor, tudzież współautor muzyki między innymi do Czarnego Łabędzia, Requiem Dla Snu, Pi, czy W Stronę Słońca (jeden z moich najulubieńszych filmów sci-fi ever).

[envira-gallery id=”32026″]

Tak, Doom to zły film. Z drugiej strony na tyle dobry, że gdyby powstał dziesięć lat wcześniej, to sądzę, że miałby szansę stać się tak samo kultowym, jak Ukryty Wymiar.

Jego scenarzyści maczali palce w całkiem dobrych produkcjach. Wesley Strick – Przylądek Strachu, Dom Glassów, Wilk (jeden z moich ulubionych filmów z Jackiem Nicholsonem); Dave Callaham – Niezniszczalni. Reżyserią zajął się nasz człowiek, operator Andrzej Bartkowiak, któremu z kolei zawdzięczamy to, że filmy takie jak Upadek, Adwokat Diabła i Speed: Niebezpieczna Prędkość wyglądają tak dobrze. Można by się pokusić o gdybanie, co byśmy od nich dostali, gdyby mieli trochę więcej pieniędzy i film byłby nieco dłuższy. Biorąc pod uwagę nazwiska zaangażowane w produkcję, coś mogło być na rzeczy. Tylko wtedy Doom już nie kojarzyłby się z zalewającymi Polskę w latach dziewięćdziesiątych tanimi akcyjniakami na VHS, a w tym tkwi duża część jego uroku. Bonus – trwając półtorej godziny, film nie ma szans widza znużyć.

Oglądaj film Doom w serwisie Netflix>>

Doom (2015)
6/10

Ocena końcowa

Ode mnie tytanowa, chromowana szóstka

Wysyłanie
Ocena użytkownika
0 (0 Głosów)

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

1 komentarz