“Po pierwsze nie szkodzić” – ta zasada zapodziała się gdzieś Christopherowi Duntschowi, niechlubnemu bohaterowi serialu “Dr. Death”. Widowiska z jednej strony zapewniającego niezłą rozrywkę, a z drugiej przerażającego do szpiku kości, gdyż obnażającego przed nami chirurga z piekła rodem.
CZYTAJ WIĘCEJ O:
RECENZJE SERIALI / DOKTOR ŚMIERĆ
“Dr. Death” to jedna z tych historii, która wydarzyła się naprawdę i w tym przypadku prawda jest bardziej przerażająca od niejednego horroru. Serial śledzi życie Christophera Duntscha — nazywanego niewybrednie, ale całkiem akuratnie Doktorem Śmiercią. Wielu pacjentów, którzy zdecydowali się położyć na jego stole operacyjnym, czekał nieludzki ból, okaleczenie do końca życia, a w najgorszych przypadkach śmierć. W ciągu niespełna dwóch lat doprowadził do uszkodzeń 33 z 38 pacjentów, którymi się zajmował.
Odcinkowa fabuła jest adaptacją podcastu pod tym samym tytułem. Patrick Macmanus przełożył historię przedstawioną przez Laurę Beil i pewne elementy pozmieniał, innym nadał nieco dramatyzmu, ale rdzeń opowieści pozostawił taki sam — to zgroza życia, tym bardziej przytłaczająca, że mogła przydarzyć się każdemu z nas. W końcu darzymy ograniczonym, ale jednak zaufaniem lekarza, oddając się w jego ręce z nadzieją, iż pomoże z naszymi problemami zdrowotnymi. Jednak raz na jakiś czas może przytrafić się szarlatan niegodny medycznego fartucha.
“Dr. Death” opowiada o narodzinach i upadku potwora, którego można było powstrzymać wcześniej.
Jednak zawiedli ludzie, dla których ważniejsze było czerpanie zysków, aniżeli dobro pacjentów. Dopiero długa walka, nierzadko z wiatrakami — dwóch lekarzy i młodej asystentki prokuratora — przyczyniła się do postawienia aroganckiego Christophera Duntscha w stan oskarżenia.
W lekarza traktującego Przysięgę Hipokratesa niczym wycieraczkę rzuconą przed drzwi wcielił się Joshua Jackson. I gra obłędnie dobrze. Aktor, który wcześniej pojawił się w “Małych ogniskach”, “The Affair” czy w “Jak nas widzą” musiał udźwignąć portretowanie Christophera Duntscha na kilku płaszczyznach czasowych — od studiów poprzez praktykę lekarską aż po moment, w którym już otyły, upadły lekarz musiał zmierzyć się z ogniem krytyki. Aktor perfekcyjnie sportretował tego złośliwego antyspołecznego narcyza z kompleksem boga.
Nietaktem byłoby nie wspomnieć o Alecu Baldwinie oraz Christianie Slaterze, którzy wcielili się w sygnalistów — doktorów Roberta Hendersona oraz Randalla Kirby’ego. Są zwyczajowo solidni i z ikrą nakreślili swoich bohaterów. Aktorsko to jest po prostu bardzo dobra produkcja i po seansie w głowie pozostaje nie tylko tytułowy Doktor Śmierć.
Dramat o diable ze skalpelem trwoży, a jednocześnie jest niezłą rozrywką.
Co nie znaczy, że serial nie ma problemów. Widowisko przedstawia historię szarlatana w dosyć osobliwy, momentami wręcz anarchiczny sposób. Już przyzwyczailiśmy się do tego, że scenarzyści opowieści w odcinkach bawią się nielinearnym przedstawianiem zdarzeń. Tutaj chwilami nawet wyrobiony widz może poczuć się z jednej strony nieco zmęczony, a z drugiej może być wręcz zdezorientowany. Jakkolwiek z odcinka na odcinek przyzwyczajałem się do tego niepotrzebnego komplikowania fabuły.
Nie jest to rozrywka genialna, ale to widowisko wciągające, chwilami wręcz porywające i trzyma w napięciu do ostatnich napisów końcowych. Zdecydowanie nie tylko dla fanów seriali medycznych. Historie opisujące prawdziwe zdarzenia mają jakąś nieopisaną siłę rzadko spotykaną w produkcjach wysnutych przez scenarzystów. Ta siła rażenia jest tym mocniejsza, im jest lepiej opowiedziana. Tutaj nie mamy do czynienia z poziomem “Czarnobyla”, to bardziej coś w stylu innego serialu opartego na faktach, w którym jedną z kluczowych ról zagrał obecny w “Dr. Death” Christian Slater, czyli drugi sezon “Dirty Johna” – jest solidnie, interesująco, ale bez wodotrysków.
Recenzja serialu "Dr. Death" - sezon 1
Werdykt
Nie jest to rozrywka genialna, ale “Dr. Death” to widowisko wciągające, chwilami wręcz porywające i trzyma w napięciu do ostatnich napisów końcowych.