DCEU nie ma łatwego żywota. Zapoczątkowane przez takiego sobie – moim zdaniem – Człowieka ze stali, kontynuowane przez odrobinę lepsze, ale niemiłosiernie chaotyczne Batman v Superman i okulawione przez Legion samobójców (film dorżnięty przez studio) – za dobrze to nie rokowało. Później pojawiła się Wonder Woman i właśnie Aquaman. Obydwa filmy okazały się krokiem w dobrym kierunku.
Scenarzyści i reżyser Aquamana serwują origin story najeżone kliszami, ale przy opowieści o genezie superherosa trudno takiego manewru uniknąć. Arthur Curry, czyli tytułowy bohater, jest dzieckiem człowieka, Toma Curry i Atlanna, wygnanej z Atlantydy przyszłej królowej. Po pokonaniu Steppenwolfa w Lidze sprawiedliwości heros stara się zniknąć z radaru i bez zbędnego rozgłosu zajmuje się bronieniem marynarzy przed piratami. W końcu ściera się z ojcem i synem, parającymi się abordażem bezlitosnymi korsarzami. W trakcie potyczki staruszka przygniata ogromny ciężar, a na zalewanym wodą okręcie Arthur zostawia ojca i syna. Pierwszy nie przeżywa, drugi poprzysięga zemstę. W tym samym czasie Orm, król Atlantydy, planuje sojusz z innym podwodnym królestwem i atak na ląd. Jego przyszła żona, Mera, odnajduje Arthura i prosi o pomoc, jako że jest bratem Orma i pierworodnym królowej Atlanny.
Jak napisałem przy okazji recenzji Avengers: Wojna bez granic, nie umiem w komiksy. O Aquamanie wiem tyle, że przez jakiś czas był w komiksowym świecie zdegradowany do roli punchline’u. Do filmu podchodziłem totalnie nieuprzedzony. Z jednym wyjątkiem. Wciąż miałem w pamięci przechwałki Marka Millara twierdzącego, że przy Aquamanie MCU wygląda jak stare seriale. Pfff jasne – pomyślałem. Dziś zwracam honor. Film Wana nie przebija wizualnych cukierków spod szyldu Marvela, ale przepych i rozmach spowodowały, że na widok Atlantydy i innych podwodnych lokacji oczy świeciły mi się jak dwadzieścia parę lat temu na widok statku Dar Pomorza.
To chce się oglądać, chłonąć.
Akcja goni akcję, sceny pod wodą wyglądają, jakby naprawdę były kręcone pod wodą, a udźwiękowienie to majstersztyk. Nie spodziewałem się syntezatorowej muzyki, ale interesująco współgra z mniej dynamicznymi podwodnymi scenami. Odwaga, chwała, męstwo, wzruszenie i niesamowite podmorskie nacje.
Zarówno film, jak i James Wan pokazują pazur w drugim i trzecim akcie, po brzegi wypełnionymi maksymalnie dopieszczonym (z wyjątkiem efektów odmładzania) CGI i momentami wirtuozerskimi scenami walk. James Wan pokazuje, że jest nie tylko utalentowanym reżyserem kina grozy, ale utalentowanym reżyserem w ogóle. Na ekranie dzieje się mnóstwo rzeczy i jeszcze trochę, ale nie ma mowy o gubieniu wątku czy przesycie.
Obsada to strzał w dziesiątkę.
Jason Momoa świetnie się bawi w tytułowej roli skacowanego luzaka, dojrzewającego do bycia surowym, ale sprawiedliwym władcą. Partneruje mu Amber Heard jako Mera, córka króla Nereusa (Dolph Lundgren), władcy królestwa, z którym Orm chce zawiązać koalicję. Dorastali w dwóch zupełnie różnych światach i ten kontrast prowadzi czasem do przekomicznych sytuacji.
Dostaliśmy najładniejszy, póki co, film DC. Kolorowy jak u Marvela i cieszący oko. Fabularnie też jest dobrze. Poza pierwszym aktem, przy którym twórcy za bardzo się spieszą. Trochę jakby chcieli pokazać, co mają w zanadrzu. A ręczę, mają dużo. Między innymi ośmiornicę grającą na ogromnych bębnach. Tym z was, którzy jeszcze filmu nie widzieli, niech da to wyobrażenie, z jaką produkcją mamy do czynienia.
Jest lekko, zabawnie, kiczowato, ale twórcy mają pełną świadomość tej kiczowatości i ani na moment nie zdejmują nogi z gazu. A James Wan może okazać się tym, kogo DCEU potrzebowało i potrzebuje. Wszechstronnego reżysera z głową pełną pomysłów i wolną ręką.
Oglądaj film Aquaman w serwisie Chili >>
Recenzja filmu Aquaman (2018)
Tytuł filmu: Aquaman
Opis filmu: Jason Momoa wraca jako Aquaman. Tym razem w solowym filmie osadzonym w filmowym uniwersum DC.
Data premiery: 2018-12-13
Reżyser: James Wan
Aktorzy: Jason Momoa, Amber Heard, Willem Dafoe, Patrick Wilson, Nicole Kidman, Dolph Lundgren, Yahya Abdul-Mateen II
Gatunek: Fantastycznonaukowy, Superbohaterski, Komiksowy
Werdykt
Jest lekko, zabawnie, kiczowato, ale twórcy mają pełną świadomość tej kiczowatości i ani na moment nie zdejmują nogi z gazu.