Branża rozrywkowo-medialna w Stanach Zjednoczonych protestuje przeciwko nowemu prawu wyborczemu wprowadzonemu w stanie Georgia. W tym samym czasie Disney siedzi cichutko, niczym Myszka Miki pod miotłą i spija profity z ulg podatkowych oferowanych przez ten stan.
Republikańscy politycy nie potrafią przegrywać, czego krwawy przykład dali zwolennicy Donalda Trumpa po wygranej Joego Bidena w wyborach prezydenckich. Zamieszki w Waszyngtonie, których świadkami byliśmy na początku bieżącego roku, są doskonałym przykładem poziomu zezwierzęcenia niektórych wyborców byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przykład zazwyczaj idzie z góry – nie tylko od polityków na najważniejszych stanowiskach w kraju, ale również od władz lokalnych.
W stanie Georgia, dotychczasowym bastionie republikanów, przeforsowano pakiet ustaw, które według demokratycznej części sceny politycznej mają na względzie utrudnienie w głosowaniu – szczególnie Afroamerykanom. To również tam, ku zaskoczeniu wielu, Joe Biden okazał się liderem w wyborach prezydenckich. Swoją wygraną lokalnie zawdzięcza głównie temu, że zaufała mu afroamerykańska społeczność, która tłumnie ruszyła do lokali wyborczych, aby oddać na niego głosy.
Czara goryczy przelała się, kiedy Republikanie nie tylko przegrali w Georgii prezydenturę, ale również Senat. Tym samym legislatura kontrolowana przez prawicowych polityków wprowadziła w stanach Georgia i Iwoa przepisy, według których zaostrzono prawo do głosowania korespondencyjnego (wymagane są dodatkowe dokumenty); ograniczono możliwość głosowania za pomocą tymczasowych kart do głosowania (np. w przypadku, gdy ktoś zapomniał dokumentu tożsamości); zwiększono możliwości kontroli legislatury nad lokalami wyborczymi; zmniejszono dostępność skrzynek, do których można oddać głosy wyborcze (przykładowo w Atlancie z 33 zostało dziewięć); zabroniono zaczepianie głosujących stojących w kolejkach do głosowania, chociażby ze względu na podanie wody.
W sprawie wypowiedział się prezydent. Joe Biden nazwał te zmiany zwyczajowo, czyli mocno: “chorymi”, “godnymi pożałowania” oraz “nieamerykańskimi”. Co nie zmienia tego, że kolejne stany przygotowują podobne prawo – bliskie temu są Teksas, Arizona i Floryda.
Podatkowy raj dla filmowców
Georgia jest stanem wyjątkowo lubianym przez producentów filmowych, nie dlatego, że to aż takie wspaniałe miejsce, a dlatego, że można tam liczyć na gigantyczne ulgi podatkowe. Kręci się tam setki topowych widowisk, gdyż stan oferuje 30% ulgę podatkową. A właściwie ulgi. Firma kręcąca film czy serial otrzymuje 20% ulgi, produkując właśnie w Georgii, a dodatkowe 10%, kiedy umieści logo georgiańskiej brzoskwini podczas napisów. Niewielka cena to, aby zaoszczędzić miliony dolarów.
To właśnie w Georgii, a dokładnie w Trilith Studios (dawniej Pinewood Atlanta Studios), Disney kręci swoje największe hity. Jeśli oglądacie film wyprodukowany przez Marvel Studios, to z tyłu głowy powinniście mieć, że najprawdopodobniej oglądacie widowisko, które zostało nakręcone właśnie w Georgii – od olbrzymich filmów pokroju “Avengers: Koniec gry” po seriale jak “Falcon i Zimowy żołnierz”.
Hollywood nie godzi się na nowe prawo wyborcze
Pierwszą wielką i odważną decyzją było wyjście z produkcją z Georgii ekipy stojącej za filmem Apple, czyli “Emancipation”. Występujący w widowisku Will Smith oraz reżyser filmu Antoine Fuqua, ogłosili, iż ich decyzja jest podyktowana wprowadzeniem nowego prawa. Stwierdzili, że nie godzą się dla korzyści finansowych wspierać działalność władz w stanie, gdzie dochodzi do regresu demokracji oraz ogranicza się możliwość głosowania Afroamerykanom.
Niedługo później dziesiątki firm działających w branży filmowej oraz osób z nią związanych – w tym Netflix czy Leonardo DiCaprio – podpisali list otwarty, w którym potępiono restrykcyjne przepisy wyborcze. “Georgia za pieniądze kradnie filmy z innych stanów, w których pozwala się ludziom głosować” – stwierdził James Mangold, reżyser “Logana” czy “3:10 do Yumy”.
To bardzo odważny ruch, gdyż w grę wchodzą setki, jeśli nie miliardy dolarów, które wielkie korporacje oszczędzają na podatkach w Georgii. Pokazuje to nie tylko wagę problemu, ale również to, iż wielkie korporacje jak Apple czy Amazon, potrafią się zjednoczyć pomimo kosztów, które mogą ponieść, jeśli wyjdą ze stanu.
Disney milczy
Niektórzy reżyserzy nie chcą kręcić kolejnych filmów w Georgii, a aktorzy nie chcą grać w produkcjach kręconych na terenie tego stanu. Mimo to Disney milczy. Firma nie podpisała się pod listem otwartym. Chociaż jeszcze dwa lata temu, za prezesury Boba Igera, zaprotestowała przeciwko planom wprowadzenia tam nowego prawa antyaborcyjnego. Tamta sprawa rozeszła się po kościach, gdyż ustawa została zablokowana przez sędziego federalnego.
Obecna sytuacja i brak reakcji Disneya z naszego punktu widzenia może wyglądać nieelegancko. Jednak wyłamanie się korporacji ze sporu jest w pewien sposób zrozumiałe, gdyż dyktuje to rachunek ekonomiczny, którego Disney musi pilnować. Tym bardziej że firma nie tylko oszczędza na podatkach, ale również poczyniła w ostatnim dziesięcioleciu olbrzymie inwestycje na terenie Georgii.
Disney może mieć kłopoty
Problematyczne jest to, że tym razem może zadziałać dokładnie to samo, o czym Iger mówił w 2019 roku przy sprawie aborcyjnej. “Myślę, że wiele osób, które dla nas pracują, nie będzie chciało nadal tam pracować i będziemy musieli uwzględnić ich zdanie w tym względzie” – stwierdził ówczesny prezes.
Najwidoczniej obecny prezes Disneya, Bob Chapek, jest odmiennego zdania lub gra na przeczekanie. Sprawy się skomplikują, gdy okaże się, iż filmowcy zaczną odmawiać współpracy z Disneyem przy kręceniu filmów i seriali w Georgii. Rzecz może jeszcze bardziej eskalować, gdy niektórzy widzowie nie będą chcieli mieć niczego wspólnego do czynienia z firmą prowadzącą tam interesy. Czyli w stanie, gdzie lokalna polityka jest sprzeczna z linią firmy, która przynajmniej na papierze ma na sercu równouprawnienie. To wygląda wyjątkowo fałszywie, gdyż prowadzi biznes na ziemi, na której miejscami kipi od zapędów dyskryminacyjnych.
Georgia już ma problem
Georgia próbuje być nowym amerykańskim rajem dla branży filmowej, ale jednocześnie nie wyzbyto się tam skrajnie radykalnych ciągot politycznych. Wielkie korporacje opuszczają studia zlokalizowane w Kalifornii, aby produkować taniej w stanie słynącym z brzoskwiń, Coca-Coli i Martina Luthera Kinga Jr., który zasłynął między innymi z walki o równościowe prawa obywatelskie.
Ten stan ma rozległe i różnorodne tereny, rozbudowaną infrastrukturę oraz gotowych do pracy ludzi. Aczkolwiek budowana od lat wizja Hollywood na południowym-wschodzie, stąpa obecnie po bardzo grząskim terenie. Politycy sami sobie sypią piasek w tryby dla partyjnych, a niekoniecznie społecznych korzyści. Co nie dziwi, gdyż większość polityków traktuje wyborców instrumentalnie z definicji.
Obecnie w stanie Georgia, który zamieszkuje niespełna 11 milionów mieszkańców, tysiące osób znajduje zatrudnienie w przemyśle filmowym. Działalność branży rozrywkowej ma również bardzo pozytywny wpływ na inne georgiańskie branże – turystyczną czy hotelarską.
Nie można wyjść z tego zamieszania z pełnym portfelem i z twarzą jednocześnie
Właśnie pod pretekstem obrony tych miejsc pracy, Ryan Coogler, reżyser kontynuacji “Czarnej Pantery”, postanowił planowo nakręcić film w Georgii. Na łamach Deadline stwierdził, iż jest całą sytuacją głęboko rozczarowany, ale wyjściem ze stanu dodatkowo skrzywdziłby tych, których dotyka nowe prawo.
Zdziwiłbym się, gdyby dano mu wybór. Szczególnie teraz, gdy branża filmowa stała się zakładnikiem pandemii koronawirusa i na domiar złego musi zmagać się ze słabymi wpływami do kas biletowych w kinach. To mocno uszczupliło portfele korporacji produkujących filmy, które szukają oszczędności, gdzie się da.
Obyśmy jednak nie doszli do ściany, którą pamiętamy z historii. Kiedy przedsiębiorstwa z większym czy mniejszym uśmiechem na ustach współpracowały ze skrajnie faszystowskimi czy komunistycznymi reżimami. Może nieco za daleko idę z tokiem rozumowania i porównaniem, ale subtelne podobieństwa dostrzegam.
Disney postępuje nie po disneyowsku
Z jednej strony Disney w swoich produkcjach pochyla się nad tym, aby zachować między innymi różnorodność rasową. Warto tu wziąć pod uwagę produkcje Marvela, gdzie mamy coraz więcej czarnoskórych superbohaterów, a w “Falconie i Zimowym żołnierzu” wątek rasowy jest mocno podkreślany. Z drugiej strony to hardo kontrastuje z wydarzeniami, które mają obecnie miejsce w tej niefilmowej Georgii. I jest to nieco niesmaczny kontrast, niestety.
Z Disneyem czy bez niego, jeśli reszta hollywoodzkich potęg wyjdzie z tego południowo-wschodniego stanu, ta idylla może się skończyć, niczym przesłanie Martina Luthera Kinga Jr., który powiedział, że “ten, kto biernie akceptuje zło, jest za nie tak samo odpowiedzialny jak ten, który je popełnia”. Jego słowa zostały zignorowane przez republikańskich polityków, dla których Georgia to arena mniej lub bardziej nieczystych rozgrywek, ale też zapomniane przez disneyowskich biznesmenów.
Hollywood bojkotuje stan Georgia, ale tutaj nie ma łatwych i jedynie właściwych decyzji. Wielkie pieniądze spotkały się z wyborami moralnymi, a to działanie z tych cięższych do rozwiązania. W końcu każdy chce zarabiać, ale jednocześnie przyjemniej się to robi z czystym sumieniem. Zapewne w tym przypadku będzie wiele relatywizowania dla zachowania tych pieniędzy i pozorów sprzeciwu, jak w przypadku Ryana Cooglera.
Jestem ciekaw, czy bronilibyście jak najbardziej powszechnych wyborów w kraju kosztem interesów swojej firmy, czy przedłożylibyście rachunek finansowy nad ten społeczny? Dajcie znać w komentarzach, bo ja prostej odpowiedzi nie mam. Z jednej strony sytuacja nie jest jeszcze w Georgii skrajnie zaogniona, a z drugiej strony demokracja umiera zazwyczaj powoli. Jednego jestem pewien – pewien niesmak pozostaje.