Serial Goliath miał wszelkie predyspozycje, by porażać jakością. Urządzała go niezła ekipa i więcej niż przyzwoita obsada. U podwalin miał świetny temat na sezon, więc potencjalnie ciekawą intrygę. Suma summarum był obietnicą genialnego widowiska. A jednak produkcja od Amazon Prime Video okazała się niesamowitą stratą czasu. Ostrzegam.
Niedługo premiera drugiego sezonu Goliatha, więc uznałem, iż trafiłem na idealny moment, by sprawdzić debiutancki. Zachęcały opinie krytyków, zielone światło dla kontynuacji, poprzednie serialowe hity Amazonu, oceny zbiorcze widzów, a przede wszystkim wcielający się w głównego bohatera Billy Bob Thornton. Był trzykrotnie nominowany do Oscara – w 1998 roku w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy za rolę w Prostym planie, a dwa lata wcześniej miał dwie nominacje za Blizny przeszłości, w kategorii najlepszy aktor oraz najlepszy scenariusz adaptowany i właśnie dzięki drugiej nominacji zgarnął statuetkę.
W serialu wciela się w Billy’ego McBride’a. Niegdyś świetnego, wziętego adwokata, któremu ława przysięgłych jadła z dłoni. Billy był wspólnikiem w olbrzymiej kancelarii, a dziś jest zapijaczonym adwokaciną z problemami, który bierze tylko pewniaki, dzięki którym opłaci rachunki, nie pamiętając nawet imion klientów. Jednak trafia mu się wielka sprawa, której początkowo nie chce wziąć, ale z czasem decyduje się na walkę ze swoją starą kancelarią, broniącą korporacji zbrojeniowej.
Wydawałoby się, że temat jak z powieści Grishama, prawda? I tak początkowo jest. Pierwszy odcinek obiecuje wiele.
Nakręca widza łaknącego dramatycznych potyczek sądowych, nierównej walki z korporacyjnym molochem, nieczystej gry za kulisami. Niestety z czasem cała niesamowitość opada i dochodzimy do tego, że mamy do czynienia ze świetnym pomysłem, ale beznadziejnie wyegzekwowanym.
Scenariusz kupy się nie trzyma. Jest przestrogą dla twórców, którzy nie słuchają się konsultantów.
Nie mam nic przeciwko lekkiemu odpływaniu scenarzystów, ale prawniczy świat w serialu Goliath niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Ponadto jest tu tak wiele dziur logicznych, bezsensownie pourywanych wątków i rzeczy wciśniętych na siłę, że głowa mała.
Pierwszy przykład z brzegu. Zatrzymuje cię policjant, traktujesz go pięścią, a rano jakby nigdy nic wychodzisz z aresztu. Albo wtyka DEA informuje, iż odpowiadasz za przemyt narkotyków, które funkcjonariusze właśnie znaleźli. Idziesz siedzieć albo masz przynajmniej jakieś poważne przesłuchanie, przetrzepią ci chociaż mieszkanie? Nie. Nic się nie dzieje. W jednej chwili nazywasz sędziego skorumpowanym idiotą, a nieco później zanosisz do jego domu najważniejszy dowód w śledztwie. A ten dowód ostatecznie okazuje się niewiele wart. Znajdują w twoim aucie trupa, ale dzięki znajomości prawa po kilkuminutowym przesłuchaniu wychodzisz z posterunku, jakby nigdy nic i to zdarzenie nie ma później żadnych konsekwencji. Nie chcę Wam wszystkiego zdradzać, ale uwierzcie na słowo, że pod koniec sezonu działy się takie głupoty niewyobrażalne, że lądowanie statku obcych obok gmachu sądu, byłoby równie realne, co decyzja ławy przysięgłych.
To wszystko nabiera jeszcze smutniejszego wyrazu, gdyż Thornton to nie jedyne głośne nazwisko, które zaszczyciło tę produkcję. Pojawił się także William Hurt, czterokrotnie nominowany do Oscara (statuetkę zdobył za Pocałunek kobiety pająka, gdzie grał główną rolę).
Tutaj wciela się w największego wroga McBride’a Donalda Coopermana. Prezesa firmy prawniczej, którą niegdyś współtworzyli. Po wypadku ponoć spowodowanym przez byłego wspólnika, oszpecony bliznami żyje w apartamencie nad kancelarią, z którego rzadko wychodzi. Nie znosi słabości, a jedyne co ma dla niego wartość to władza i pieniądze. Aby utrzymać jedno i drugiej posunie się nawet do morderstwa. Niestety Hurt wypadł żałośnie. Nie winię w żadnym wypadku aktora, który grał to, co mu grać kazano. A że kazano mu odtwarzać kogoś przypominającego przerysowanego maniakalnego antagonistę rodem ze slapstikowego kina klasy C z lat 80., to wypadł tak, a nie inaczej. Słabo.
Cudem, ale radę daje Billy Bob Thornton. Cała reszta ekipy mniej lub bardziej miotała się przed kamerą. Co smutne, bo w serialu pojawia się chociażby Maria Bello czy Molly Parker. To są naprawdę utalentowane aktorki, które niestety marnowały czas na planie. Przez złe poprowadzenie artystów, spłaszczenie potencjalnie ciekawych osobowości ich postaci i zapraszanie co rusz do podejmowania totalnie abstrakcyjnych decyzji, kompletnie nie zależało mi na tym, co się dzieje, czy co się stanie z bohaterami.
Za serialem stoi weteran prawniczych batalii w odcinkach, czyli Jonathan Shapiro, który pohańbił swoim scenariuszem legendę Grishama beznadziejną serialową kontynuacją Firmy, ale miał też lepsze momenty w karierze. Z drugiej strony towarzyszył mu współodpowiedzialny za sukces Wielkich kłamstewek czy Ally McBeal David E. Kelley. Dlatego kompletnie nie rozumiem, dlaczego to się tak nieludzko posypało.
Straciłem na oglądanie Goliatha cztery noce. Wy się wyśpijcie. Więcej dobrej dramy sądowej znajdziecie w jednym odcinku Sprawy idealnej niż tutaj przez cały sezon.
Goliath w serwisie Amazon Prime Video
Goliath (2016) - sezon 1
Werdykt
Strasznie zmarnowany potencjał. Nie polecam nawet najgorszemu wrogowi.
Co za bełkot. Serial jest b dobry.