Henry Cavill Wiedźminem. Czy to zły wybór Netflixa?

Dariusz Filipek
Dariusz Filipek 48 wyświetleń
4 min czytania
Niedługo Henry Cavill zrzuci pelerynę Supermana i przysposobi się w dwa wiedźmińskie miecze (źródło: Warner Bros., CD Projekt RED)

Henry Cavill według wielu internautów jest złym wyborem na głównego bohatera serialu Wiedźmin (The Witcher) od Netflixa, bo jest zbyt przypakowany. Bo to słaby aktor. Bo Geralt wygląda inaczej. Bo to nie Polak. Bo… tysiąc różnych rzeczy.

Internet ma to do siebie, że dopuścił do głosu stado mentalnie zwyrodniałych dzieciaków. Nierzadko anonimowych. Z czym niestety musimy się pogodzić. Jednak nie można przechodzić obojętnie od powtarzanych po sobie utartych, chwytliwych, ale kompletnie bezrefleksyjnych jęków.

Wczoraj rozpoczęła się fala niezadowolenia u wszystkich domorosłych producentów, szczególnie w Polsce. Po dobie wczytywania się w niezliczone farmazony zaczyna mi się wydawać, że mamy do czynienia z uderzającą w abstrakcyjne rejony głupawką januszów od castingu.

Chris Evans jako Kapitan Ameryka, Daniel Craig jako James Bond, Hugh Jackman jako Wolverine, Heath Ledger jako Joker, Ben Affleck jako Batman, a teraz Henry Cavill jako Wiedźmin.

Ile było narzekań na aktorów, którzy rzekomo mieli zabić wielkie widowiska utulone w niezdrowej miłości przez fanów. Na fali komentarzowego hejtu zarzucano aktorom, że byli niezbyt dobrzy w tym, co robią; wyglądali inaczej, niżby sobie to wymarzyli; byli zbyt ładni lub zbyt brzydcy; nie dorównywali poprzednikom wcielającym się w tych samych bohaterów; nie mieli odpowiednich warunków fizycznych… Bla, bla, bla… Niektóre opinie były tak żenujące, że wysiada przy nich stwierdzenie, że Lana Del Rey nie powinna śpiewać, bo ma dziwne usta – powiedziała razu pewnego jedna zazdrośnica.

Po seansie zazwyczaj okazywało się, że wyszło zupełnie inaczej. Hejterzy schowali swój hejt w domowym zaciszu i w dobie zachwytu nad odtwórcami wspomnianych ról, głupio było się im przyznać, że siali idiotyzmami. Nie przeszkadza to jednak w tym, by teraz wzięli na warsztat Henry’ego Cavilla, którego ogłoszono Geraltem z Rivii.

Zwyczajowo przytaczam hejterskie wypowiedzi, ale w tym przypadku szkoda zachodu. Jest tego tyle, że głowa mała i bezsensu powtarzać oraz nadawać znaczenie głupotkom domorosłych znafcuf.

Innym głosem w dyskusji jest to, co swoim widzom wmawia Grace Randolph na kanale Beyond The Trailer. Głosem ciekawym, oryginalnym niczym puszki Campbella, aczkolwiek całkowicie nietrafionym.




Grace twierdzi, iż przejście Henry’ego Cavilla ze świata wielkich filmowych blockbusterów do serialu Netflixa to rzecz ujmująca karierze aktora.

Doszła do wniosku, iż przejście Cavilla z roli Supermana do Geralta to nic innego, jak znak, iż aktor rozmienia się na drobne. Bo Wiedźmin to nie Człowiek ze stali. Bo serial jest gorszy od filmu.

Chociaż serialom jeszcze daleko do budżetów filmów, na których produkcję lekką ręką wydaje się 200 i więcej milionów dolarów, to nie dziwią wcale sezony kosztujące ponad 100 milionów. Kilkadziesiąt milionów dolarów dla aktora za udział w serialu to także nie nowość. Takie rzeczy działy się już za czasów Przyjaciół. Tyle o finansach.

Ponadto seriale nie są wcale mniej popularne niż filmy. Nie dziś, kiedy cały świat z rozgorączkowaniem wyczekuje finału Gry o tron czy kolejnego sezonu Stranger Things.

Seriale zasilają nazwiska najwyższych formatów branżowych. Martin Scorsese reżyserował Zakazane imperium i Vinyl. Robert Downey Jr, najlepiej opłacany obecnie aktor w Hollywood, ma pojawić się w serialu Nica Pizzolatto, który planują od 2016 roku dla HBO. Niejeden oscarowy artysta bezboleśnie przechodzi ze świata filmów do seriali i odwrotnie. Podział na aktorów oraz reżyserów serialowych i filmowych dawno się zatarł.

I umówmy się. Henry Cavill i jego agent doskonale wiedzą, że Wiedźmin to nie byle co. Jeśli to będzie hit, wtedy aktor będzie mógł z powodzeniem zerwać z łatką Supermana, udowadniając widzom i pewnie po części też sobie, że nie jest aktorem jednej roli.

Prawda jest niestety taka, że Grace dobrała się do mikrofonu ciężką pracą (trzeba jej przyznać), zyskała popularność wśród widzów i sieje teoriami spiskowymi oraz totalnie oderwanymi od rzeczywistości opiniami zatruwa umysły. Często zasypuje nas faktami całkowicie nieugruntowanymi w rzeczywistości. A to wielkie wytwórnie kupiły według niej krytyków. A to doszły do niej słuchy o rozmowie, która jak się okazało, w ogóle nie miała miejsca. Co kilka miesięcy wyskoczy z jakąś głupotką, żeby zatrząść siecią. Nie chcę być złośliwy, ale wydaje mi się, że jest zwykłą kłamczuchą, która rozsiewa fake newsy, ciężkie do sprawdzenia.

Już nawet nie skupiam się zanadto nad tym, że wmawia swoim subskrybentom, iż Wiedźmin Netflixa to adaptacja serii gier wyprodukowanych przez CD Projekt RED. Tak naprawdę mało kto wśród tzw. specjalistów filmowych czytał choćby jedno krótkie opowiadanie o Geralcie z Rivii, a w ich świadomości jest tylko gra wideo, która powstała na kanwie historii spisanych przez jakiegoś Andrzeja Sapkowskiego. Smutne, ale prawdziwe. Co powtórzył niestety również John Campea we wczorajszym programie na żywo. Próbowałem nawracać ich widzów, ale po chwili stwierdziłem, że dla niektórych nie ma ratunku i zrobiłem sobie kanapki z powidłem ze śliwek.

Pożyjemy, zobaczymy.

Tak naprawdę dostaliśmy niezłego, mocno rozpoznawanego aktora i jedyną kwestią, o którą w jakikolwiek sposób powinniśmy się martwić to jakość widowiska. Nikt nie wybiera artysty do głównej roli po to, żeby ten popsuł film czy serial. Chcą nam dostarczyć jak najlepszą jakość, byśmy zachwycali się produkcją, wyczekiwali kolejnych sezonów, płacili za dostęp do Netflixa lub bilety do kina. Raz się udaje, raz nie.

Liczy się historia i to jak ją opowiedziano. Jestem optymistą. Wyluzujcie. Poczekajcie, obejrzyjcie i oceńcie.

Wiedźmin w serwisie Netflix

Podziel się artykułem
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Would love your thoughts, please comment.x