Jestem pewnie jednym z nielicznych użytkowników Netflixa w Polsce, który zaczął korzystać z serwisu jeszcze zanim zadebiutował serial House of Cards. Kiedy widowisko się pojawiło, byłem cały w skowronkach. Niestety z sezonu na sezon produkcja skręcała w coraz dziwniejszych kierunkach, gubiła ciekawe wątki, a teraz skowronki odleciały, na ich miejsce dostaliśmy sępy żywiące się truchłem Franka Underwooda.
Netflix przygotowuje nas na ten pogrzeb za pomocą marketingowych macek Facebooka, Twittera i YouTube’a. Jakkolwiek House of Cards dokonywał żywotu już wcześniej. Jeszcze przed aferą w związku z oskarżeniami kierowanymi w kierunku Kevina Spaceya. Przynajmniej w mojej opinii.
Co motywuję śledztwem dziennikarskim. Niegdyś wyjątkowo ważny wątek w serialu, który z czasem zaczął schodzić na boczny tor i kompletnie tracić na znaczeniu. Serialowi zaczynało brakować tego, co było w nim początkowo najważniejsze – napięcia, zagrożenia. Ostatnie sezony to była głównie ballada o większych i mniejszych wzlotach i upadkach Underwoodów.
Być może wystarczyłby porządny film telewizyjny, żeby zamknąć pewien rozdział na Netfliksie. A tak spodziewam się niestety kolejnego wielogodzinnego stękania na jakość widowiska, które skończyć wypada, skoro przeżyło się z nim tak wiele godzin.
Finałowy sezon House of Cards pojawi się na Netfliksie 2 listopada.
House of Cards w serwisie Netflix
[interaction id=”5b916f94d191c378d60f9d7f”]