Kaczyński zagarnął media publiczne, a teraz mówi, jak mają działać prywatne. Tupetu mu nie brakuje.
20 lipca był dla mnie ważnym dniem, bo wtedy zainicjowałem działanie serwisu. Zrobiłem to dosyć nietypowo, bo informacją o napadzie wściekłości Jarosława Kaczyńskiego. Przytoczyłem również wypowiedź Krystyny Pawłowicz, która niby żartem rzuciła, iż po wakacjach PiS zabierze się za dziennikarzy. Przypomniałem również, że gdzieś tam ciągle tli się pomysł repolonizacji środków masowego przekazu.
Minął tydzień i Kaczyński wyciąga łapy po media. Zapowiada ustawę dekoncentracyjną. Co w gruncie rzeczy jest wyłącznie dialektyką i z żadnym miękkim odpowiednikiem idei nacjonalizacji tego segmentu nie mamy do czynienia. To będzie mocne uderzenie.
Nie udało mu się z sądownictwem, więc zabiera się za IV władzę.
Pomysł jest taki, by firmy zagraniczne nie mogły mieć więcej niż 30 proc. udziałów w prasie, radiu, telewizji oraz internetowych serwisach informacyjnych. Czy to jeszcze dekoncentracja? Nie, to ładniejsza nazwa dla nacjonalizacji. Kolejnego putinowskiego zagrania prezesa.
Mając media po swojej stronie, będzie mógł robić sobie z konstytucją, co tylko zechce. Odbierze głos opozycji, rozwścieczy ludzi, a pokojowe marsze zamienią się w rzeź. Wtedy już nie będzie odwrotu. Dyktatura albo śmierć.
Jeśli ktoś tego cyrku nie zatrzyma, to nadchodzą naprawdę mroczne czasy dla naszego kraju.
Pamiętam jak dziś, gdy bił pianę na SLD, które rozdawało karty w TVP. Jak widać, w tym przypadku znów sprawdza się stare powiedzenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Wejście w życie pomysłu PiS-u, skończy się sytuacją podobną do tej, która jest obecnie w Telewizji Polskiej oraz w Polskim Radiu. Kaczyński obsadzi swoimi kurskimi najważniejsze firmy, a media zaczną mówić jedno głosem pochwalnym. Białoruś nad Wisłą.