Disney ma swojego Aladyna, a Netflix ma swojego Jinna. I chociaż te widowiska to dwa różne światy, to łączy je mistyczna postać, czyli tytułowy dżinn.
Jinn wpisuje się w przedziwną politykę Netflixa, który wypuścił ostatnio tak wiele seriali młodzieżowych, że głowa puchnie. Dosłownie kilkanaście godzin temu skończyłem The Society i zaledwie kilka dni temu zadebiutował drugi sezon The Rain, który jest tak dobry, że zdołałem obejrzeć zaledwie kilkanaście minut, a już za rogiem czeka na mnie kolejne widowisko fantastycznonaukowe z młodymi bohaterami. Niestety za liczbą nowych produkcji, coraz rzadziej podąża ich jakość.
Jinn opowiada o dziewczynie, która uwalnia niechcący dżina pod postacią nastolatka – posiłkuję się opisem Netflixa. Jednak wydostaje się nie tylko on. Wraz z nim świat nawiedza starożytna, mroczna siła, która zagrozi ludzkości. Znając życie, młodzi bohaterowie będą zmuszeni uporać się z problemem. Przy okazji będziemy obserwowali ich zażyłości i rodzące się romanse.
Widowisko na tę chwilę nie zapowiada się ani przełomowo, ani nawet porywająco. I niestety obawiam się, że Jinn firmowo odzwierciedli to, co ostatnio serwuje nam Netflix – dużo i byle jak. Jak będzie faktycznie, przekonamy się niedługo. Pierwszy serial Netflixa, który przemówi do nas po arabsku, obejrzycie już 13 czerwca. Serial będzie miał 5 odcinków, a każdy z nich będzie trwał około 30 minut.