Kino superbohaterskie od czasu do czasu pokazuje, iż może być czymś więcej niż wyłącznie pożywką dla mas łaknących nieskomplikowanej rozrywki. Kiedy oddzielić filmy o superbohaterach od reszty produkcji na podstawie komiksów, dojrzałe opowieści, starające się być czymś więcej niż tylko kolejnym blockbusterem, to ciągle margines. Ostatnie jakościowe widowiska w tym nurcie można policzyć na palcach jednej ręki.
Joker zdecydowanie wpisuje się w ten obraz pozytywnie, jako film, który jest nie tylko o kimś i dla kogoś, ale przede wszystkim o czymś. Ubrana w komiksowe szaty historia o życiu i nieszczęściach Arthura Flecka to opowieść kłopocząca widza wrażliwego na krzywdę i aktywnie próbującego przetrawić ogrom nieszczęść, z którymi musi mierzyć się dzisiejsze społeczeństwo.
Joker jest drzazgą w naszych sumieniach i powodem do refleksji. To historia przemocy, historia szaleństwa, historia udręczenia. Arthur, w którego przedobrze wcielił się Joaquin Phoenix, to bohater odsunięty poza margines społeczeństwa, który żyje we własnym świecie marzeń o karierze, szczęściu i miłości. O normalnych i należnych każdemu rzeczach. Jednak im dłużej te rzeczy nie przychodzą, tym bardziej bohater się frustruje i zapada w wyimaginowanym świecie, w którym nikt go nie skrzywdzi, w którym nie ma nic do stracenia i wszystko może osiągnąć. Każdy kolejny cios głębiej wpycha go w tę rzeczywistość, aż w pewnym momencie coś w nim pęka, a później eksploduje i z poczciwego, acz zagubionego Arthura przeistacza się w łaknącego krwi Jokera, który chce, by inni zobaczyli i poczuli gorzki smak jego mizerii. Nie można mu tego wybaczyć, ale można zrozumieć.
Zaburzony, przegrany, pomiatany i skrzywdzony Arthur mógłby być szczęśliwy, spełniony i chodzić z podniesioną głową, gdyby nie społeczna znieczulica.
Prawdopodobnie nigdy nie sięgnąłby po broń, gdyby nie był upokarzany i marginalizowany. Nie szukałby akceptacji u obcego człowieka, gdyby zaznał miłości, normalności i zrozumienia w domu. Najpewniej nie zrobiłby mnóstwa złych rzeczy, gdyby ślepo pędzące za swoimi potrzebami społeczeństwo, w swym biegu nie dreptało go na niemal każdym kroku.
Z jednej strony Joker jest opowieścią o łotrze, którego znamy i kochamy nienawidzić, ale z drugiej strony bardzo szybko zapomniałem, że film traktuje o ikonicznym wrogu Batmana. Nawet same odwołania do świata wykreowanego w komiksowym Gotham, których jest tutaj kilka i są wyraźne, kompletnie mnie nie zajmowały. Skupiłem się przede wszystkim na samym Arthurze przeistaczającym się krok po kroku w tytułowego złoczyńcę. Jest postacią centralną, z krwi i kości, kompletną, a jego życie ma uniwersalne przełożenie na dzisiejszą rzeczywistość, w której ludzie sięgają po broń i przekreślając swoją przyszłość, robią krzywdę innym. Prawdopodobnie po to, by ich ból i problemy zostały dostrzeżone, a ci inni chociaż przez moment poczuli niesprawiedliwość, z którą oni mierzą się na co dzień. Film opisuje, ale nie gloryfikuje takie powstępowanie i jest w tym wszystkim uczciwy, potrzebny i godny zauważenia. I chodzi chyba nie tylko o zrozumienie, ale przede wszystkim o dostrzeżenie, iż wielu z nas mniej lub bardziej świadomie tworzy potwory codziennym postępowaniem, oderwaniem od słabszych i często złą postawą wobec nich.
To chlubne, ale Joker ma też jeden spory problem. Oglądając film, miałem nieprzyjemne poczucie chamskiego kopiowania tego, co już widziałem i ubierania tego czegoś w nowe szaty.
Świetny film, ale ja to już widziałem – tak podsumowałem Jokera w momencie, w którym na ekran wskoczyły napisy końcowe. Często przed premierą tego czy innego widowiska mówi się, iż produkcja wzoruje się na wielkich dziełach z przeszłości. To ma magnetyzować widzów, szczególnie tych, którzy pragną powrotu do pewnego stylu, tonu czy tematyki. Jednak większość z takich produkcji ostatecznie stoi na własnych nogach i między bajki wsadzić zapewnienia, iż Logan to trochę taki nowy Yojimbo, kiedy widowisko ostatecznie nakreśla własne ja.
Z kolei Joker bez Taksówkarza i Króla komedii nie istniałby. Przynajmniej nie w takim kształcie. Ten film jest świetną, ale jednocześnie tak leniwie chamską kopią tego, co już znałem i polubiłem, że momentami bezmyślne kopiowanie irytowało. Zachowanie bohaterów oraz ich punkty zapalne, styl widowiska, a nawet relacje między postaciami czy pojedyncze sceny oraz czasy, w których płynie akcja – to wszystko zostało nie tyle zapożyczone, ile chwilami żywo wyrwane z klasycznych produkcji Martina Scorsese. To odtwórcze i niedobre dla samego filmu – przynajmniej ja to tak odbieram, znając widowiska, bez których Joker nie miałby racji bytu. Film jest wręcz luźnym remakiem tych dzieł zlepionych w jedno. Z kolei widz, który nie zna Taksówkarza i Króla komedii, może niesprawiedliwie odebrać Jokera jako dzieło oryginalne. A to nie jest zbyt oryginalny film.
Jednak jest to praktycznie jedyny element, z którego czynię zarzut produkcji Todda Phillipsa. Reszta filmu jest obrazem ciężkim, mocnym, ale i bezbłędnym.
Widowisko uderza w głębokie społeczne problemy, o których dobrze, że się mówi, ponieważ problem nierozpoznany, szczególnie szeroko, daje przestrzeń i wymówkę do unikania go i spłaszczania. Joker to pięknie nakręcony, zagrany i mądry film. To widowisko, które będzie bliskie zgarnięcia wszystkich nagród świata za reżyserię, aktorstwo, zdjęcia i scenografię.
Reżyser starał się, by to był zupełnie inny Joker, niż wszystko to, co do tej pory widzieliśmy w filmach i serialach. I chociaż rola Joaquina Phoenixa nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia, jak niezapomniana kreacja Heatha Ledgera w Mrocznym Rycerzu, to w swojej inności, nie można odmówić aktorowi, iż chociażby przez moment fałszował. Wychudzony, popadający w obłęd Arthur, funkcjonujący na marginesie miejskiej maszyny, który zdaje się, że przegrał życie i marzenia, doskonale wypełnia genezę potwora, który później stał się postrachem Gotham. I chociaż w tym filmie nie do końca odnajduję bezkompromisowego psychopatycznego mordercę, a bardziej człowieka udręczonego popadającego w obłęd, to dobrze, że potrafiono podejść do tej postaci po ludzku, zamiast tworzyć kolejną produkcję stricte superbohaterską czy kino gangsterskie. Widzowie łaknący wyłącznie kolejnego antybohatera pokroju Deadpoola tutaj się nie odnajdą. Za to ci, którzy cenią żrący zmysły dramat psychologiczny, będą usatysfakcjonowani.
Nie sympatyzuję z mordercą, ale przez to, że film mistrzowsko opowiada o człowieku zaburzonym, ciężko byłoby mi, chociażby nie spróbować zrozumieć Arthura. Opowieść o nim pozostawia tropy, które znajdują odbicie w niepotrzebnych zbrodniach, o których codziennie informują nas media.
Film zostaje w człowieku na dłużej i skłania do przemyśleń. Todd Phillips tworząc Jokera, wyszedł z komediowej strefy komfortu, by podzielić się z widzem opowieścią głębszą i dojrzalszą niż Kac Vegas, Ostra jazda czy Rekiny wojny. Już zdążył udowodnić, że nie ma problemu z zajmującym prowadzeniem narracji, ale do tej pory był kojarzony wyłącznie z kinem lekkim i zabawnym. I chociaż główny bohater jego nowego widowiska ma komizm wpisany w pseudonim, to nie ma się tu z czego śmiać. Joker jest mocno zaburzony, przez to śmiertelnie niebezpieczny, a film błyszczy od samego początku aż po napisy końcowe.
Oglądaj film Joker w serwisie Chili >>
Recenzja filmu Joker
Werdykt
Świetne i ważne kino!
… czuję się tym filmem udręczony. Wręcz fizycznie obolały. Nie dziwią mnie informacje o widzach wychodzących z amerykańskich kin. Film jest mroczny, ponury i brzydki i odpychający (w warstwie wizualnej). Czułem się jakbym wybrał się w podróż w czasie… i wylądował powojennej rzeczywistości Szulkinowskiej Wojny Światów. MY TAKIE KINO ROBILIŚMY W LATACH 80-tych.
… jedyne co poprawia mi nastrój dzień po projekcji – to nucenie starej piosenki “ŚWIAT NIE JEST TAKI ZŁY”
… ale dwie sceny: taniec na miejskich schodach (PRZEDE WSZYSTKIM !!!) i ostatnie spacer w szpitalu dla obłąkanych – PRZEJDĄ DO HISTORII KINA !
Tak bardzo zgadzam się z tym tekstem. I chciałabym więcej takich ambitnych blockbusterów.
Film dotyczy traumy oraz więzi zdezorganizowanej. Najlepszy film jaki kiedykolwiek widziałam.