Ogłoszenie, że kolejna “Teksańska masakra piłą mechaniczną” trafi premierowo na Netflix, nie jest szczególnie zaskakujące. Horror mógłby, ale zdecydowanie nie musiałby poradzić sobie w kinach i bezpieczniej jest go puścić w strumień.
Z jednej strony w nowej “Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną” palce maczał twórca nowego “Martwego zła” i “Nie oddychaj”, ale z drugiej mamy do czynienia z marką nieco zdezelowaną nie tylko tym, że pierwszy film pojawił się na ekranach w 1974 roku i już wtedy nie prezentował się zjawiskowo, chociaż zyskał olbrzymią sympatię wśród fanów horrorów. Bardziej problematyczne jest to, iż oryginalny pomysł próbowano wielokrotnie rewitalizować, najczęściej z opłakanym skutkiem. Na przestrzeni dekad tylko reinterpretacja z 2003 roku i jej późniejszy prequel, można nazwać produkcjami w miarę udanymi. Ponadto problemy produkcyjne, które sprowadziły się do wymiany części twórców, to najjaśniejsze czerwone światło dla widzów, że coś tu może być nie tak.
Netflix i inne serwisy strumieniujące są świadomi, że horrory są relatywnie tanie w realizacji i z chwytliwym pomysłem oraz solidną realizacją nie trzeba się nadto wysilać, aby osiągnąć przyzwoity efekt. Nic dziwnego, że nowe media coraz żywotniej sięgają po klasyczne filmy grozy. Mają one szczególnie oddanych sympatyków, ale często nie radzą sobie najlepiej w kinach. Serwisy strumieniujące są wręcz szalupą ratunkową dla tego gatunku filmowego.
Dziś trzeba mieć nie tylko solidny produkt oraz dobrą promocję, ale i łut szczęścia, aby sprzedać horror w kinach.
To się czasem udaje, co pokazuje słabnący, ale jednak sukces serii “Piła”, “Noc oczyszczenia” czy “Paranormal Activity”. Udowadniają to także filmy Jordana Peelego, intrygujące i pomysłowe “Ciche miejsce”, jak i Uniwersum Obecności oraz udana próba odświeżenia kultowej serii “Halloween”. Jakkolwiek więcej horrorów chybia, aniżeli trafia i kokosów w świątyniach filmu nie przynoszą. Co nie znaczy, że nie powstają produkcje dobre, bardzo dobre, a czasem nawet wybitne. Jednak nieczęsto są sukcesami komercyjnymi w kinach — albo ledwie przebijają się przez próg opłacalności, tudzież osiągają go dopiero w dalszej dystrybucji.
Ten stan rzeczy doskonale pokazują poprzednie próby odświeżenia “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”. “Piła mechaniczna 3D” bez uwzględnienia kosztu promocji przyniosła na świecie 47 milionów dolarów przy 20-milionowym budżecie. Z kolei “Leatherface” z 2017 roku od razu trafił do mediów strumieniujących i do ograniczonej liczby kin, gdzie zgromadził tyle, co nic – 1,5 milion dolarów.
Nie dziwi, ani nie trwoży, że “Teksańską masakrę piłą mechaniczną” zobaczymy od razu na Netfliksie.
Co nie znaczy, że wielu widzom taka decyzja nie przeszkadza, gdyż najprzyjemniej jest obejrzeć rzeź na dużym ekranie. Jakkolwiek można zrozumieć taki ruch producentów. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że widowisko, które będzie kontynuowało wątki z oryginalnego filmu (podobnie jak ostatnie “Halloween”), nie poradziłoby sobie w kinach i pieniądze włożone w produkcję i promocję poszłyby w błoto.
Horrory z lat 70.
Na lata 70. przypadł wysyp horrorów. To właśnie wtedy gatunek nabrał życia i zaczął rozkochiwać w sobie widzów żądnych krwistych klimatów — od “Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” po “Diabelskie nasienie”.
Filmy grozy mają to do siebie, że nie są rozrywką dla całej rodziny i tylko nieliczne horrorowe dzieci szczęścia pojawiają się w zestawieniach produkcji, które wyszły z tarczą z kas biletowych. Świetnie ilustrują to wyniki z trzech przed pandemicznych lat, kiedy to horrory były absolutną mniejszością w zestawieniach wpływów do kinowych kas biletowych. Od 2017 do 2019 roku w pierwszych dziesiątkach znalazły się zaledwie dwa filmy grozy – “To” w 2017 roku i “To: Rozdział 2” dwa lata później.
Pojawianie się w strumieniu nowych części i reinterpretacji klasycznych filmów grozy już nie jest ciekawostką czy odstępstwem od reguły, a staje się regułą pełną gębą.
W najbliższych miesiącach w serwisach strumieniujących obejrzymy mnóstwo horrorów. Poza rodzinką wieśniaków z piekła rodem na Netfliksie najprawdopodobniej na HBO Max zobaczymy “Evil Dead Rise”. Nowy “Hellraiser” trafi na Hulu i będzie to kolejna adaptacja prozy Cliva Barkera w tym serwisie — wcześniej dostaliśmy “Books of Blood”. Paramount+ szykuje dla swoich widzów prequel “Smętarza dla zwierzaków” i następne “Paranormal Activity”. Z kolei dla serwisu Peacock Rob Zombie rewitalizuje serial “The Munsters” — film ma trafić w tym samym dniu na strumień i do kin. Nie wiadomo jeszcze, w jakim modelu dystrybucyjnym obejrzymy nową trylogię “Egzorcysty”, ale można się spodziewać, iż prędzej niż później zawita ona na Peacock.
Dzieje się również w serialach. “Chucky” trafi niedługo na Syfy, więc i do serwisu Peacock. Najpóźniej za dwa lata obejrzymy serialowego “Obcego” na stacji FX i w serwisach Hulu oraz Disney+. “Resident Evil” zmierza na Netflix. Niedawno dowiedzieliśmy się również, że odcinkowy “Koszmar minionego lata” zawita na Prime Video. Ponadto “Hellraiser” dostanie nie tylko filmowy remake na Hulu, ale również serial na HBO Max. To wszystko jest zaledwie wierzchołkiem horrorowej góry lodowej.
Horrory w mediach strumieniujących to słodko-gorzka pigułka, która ostatecznie może wyjść gatunkowi na dobre.
Na pewno będzie nam brakowało niektórych z wyżej wymienionych filmów na dużych ekranach. W końcu groza i rzeź uwielbiają przestronne widoki uzupełnione mocarnym nagłośnieniem. Jakkolwiek większość, nawet tych więcej niż przyzwoitych horrorów, nie ma szans na przeistoczenie się w tak lubiane przez nas filmowe serie. Obecnie filmów produkuje się zbyt wiele, aby kino grozy nie zaginęło w gąszczu animacji Pixara i superbohaterszczyzny Marvela. Kinowy rynek zmienił się nieodwracalnie i jest na nim coraz mniej miejsca dla krwawych i jednocześnie kameralnych widowisk.
Opętania w horrorach
Nie tylko “Egzorcysta” to horror o opętaniu, który warto obejrzeć. Przed Wami lista dziesięciu świetnych pozycji w tym nurce — od “Martwego zła” po “Czarownicę”.
Koszty promocji horrorów zazwyczaj wielokrotnie przewyższają ich budżety produkcyjne. Przez to przebicie się przez próg opłacalności jest niezwykle trudne w obecnych warunkach. Na strumieniu głównym wyznacznikiem jest popularność. W normalnych warunkach przeciętny widz nie poszedłby całą rodziną do kina na kolejną “Teksańską masakrę piłą mechaniczną”. Aczkolwiek każdy z jej członków może obejrzeć film w domowym zaciszu i dać w ten sposób znak Netflixowi, że warto się tematu trzymać i produkować kolejne odsłony.
Klasyczne serie jak “Martwe zło” czy “Hellraiser” mogą trwać bez martwienia się o wyniki przy kasach biletowych.
Dla tego typu produkcji media strumieniowe są po prostu bezpieczniejsze z finansowego punktu widzenia. Jednocześnie w horrory inwestować warto, co pokazuje popularność serwisów takich jak Shudder, które stawiają wyłącznie na kino grozy i zyskują kolejnych widzów spragnionych tych przyjemnych w swej nieprzyjemności ciarek przechodzących ciało, gdy na ekranie bryzga krew. To rozrywka dla wybranych, ale bardzo oddanych gatunkowi widzów.