Filatelistyka zyskuje popularność wśród młodszych hobbystów. Wiele zmian w trendach wprowadziły media społecznościowe jak Facebook, Instagram, serwisy aukcyjne, a także… Chińczycy. – Cóż tam, panie, w filatelistyce? Chińcyki trzymają się mocno? – spytałby Czepiec z wyspiańskiego „Wesela”.
Zaskakujący rozwój azjatyckiej filatelistyki podkopał tradycyjne myślenie o pochodzeniu nowych kolekcjonerów. Za tradycyjny model uważano model ewolucyjny. Dzieci – zwykle chłopcy – które w młodości poznawały hobby i kolekcjonerstwo, wracają i na nowo interesują znaczkami w średnim i starszym wieku. Ten wzorzec był bardzo mocno popularny wśród kolekcjonerów w Stanach Zjednoczonych i Europie.
Nowe trendy w filatelistyce prosto z Chin
W Polsce szacuje się, że w czasach PRL-u było kilkaset tysięcy osób, dla których skup znaczków pocztowych i profesjonalnie zbieranie było codziennością. Nie tylko zbierano znaczki, ale także nimi handlowano. Nawet gdy czerwony mur runął w 1989 roku, to jeszcze w latach 90. XX wieku albumy i klasery ze znaczkami były powszechnym wyposażeniem w polskich domach.
Problemem filatelistyki zawsze byli i są nowi kolekcjonerzy ze szczególnym uwzględnieniem młodszego pokolenia. Model azjatycki kolekcjonerów znaczków jest zupełnie inny – niewielu Chińczyków zbiera i zbierało znaczki jako dzieci. Są to raczej młodzi dorośli i mężczyźni w średnim wieku, którzy zaczęli masowo zajmować się hobby. Jakie są powody takiego stanu rzeczy? I jak to może nie tylko pomóc w promowaniu filatelistyki, ale przede wszystkim stać się atrakcyjnym zajęciem, a nawet pracą?
Podaż i popyt jak w modelu biznesowym
Za główny powód popularności chińskiego kolekcjonerstwa był wzrost popularności znaczków wśród naukowej, menedżerskiej i zajmującej się finansami klasy młodych Chińczyków. Spowodowało to znaczący wzrost cen chińskich znaczków, tym samym wzmacniając chęć zbierania. Przyciągnęło to jeszcze więcej kolekcjonerów, dla których zbieranie znaczków stało się czymś więcej niż tylko hobby. Można mówić o pracy i biznesie.
Wpłynęło to na kolekcjonerów hobbystów na całym świecie, a także zwykłych ludzi, którzy zaczęli traktować kolekcjonerstwo jako ciekawy pomysł na biznes. Trendowi sprzyja globalizacja i rozwój nie tylko mediów społecznościowych jak Facebook, Instagram czy Twitter, ale również serwisów aukcyjnych jak eBay, Amazon, AliExpress, Walmart, Shopee i także polskie Allegro. Zdecydowanie wpłynęły one nie tylko na dostępność, ale także wartość znaczków pocztowych. Jednocześnie spopularyzowało filatelistykę i zbliżyło ją do biznesu.
Liczby mówią same za siebie
Psioczenie na młodzież i ubolewanie nad brakiem kolekcjonerów wśród dzieci i młodzieży zawsze było domeną starszych wyjadaczy, którzy płakali nad tym od co najmniej lat 50. XX wieku. O dziwo, wciąż pojawiają się nowi dojrzali kolekcjonerzy. Filatelistyka stałą się atrakcyjna z biznesowego punktu widzenia, szczególnie gdy pod rozwagę weźmie się ceny, jakie osiągają niektóre najdroższe egzemplarze.
Wartość znaczków pocztowych pokroju Różowej Jednocentówki z Gujany Brytyjskiej oscyluje na poziomie 10 milionów dolarów. 8 czerwca 2021 roku znaczek ten zostanie wystawiony na aukcji w Nowym Jorku przez londyński dom aukcyjny Sotheby’s. W 2014 roku znaczek sprzedano za 9,5 miliona dolarów. Teraz cena wywoławcza ma wynieść 10-15 milionów dolarów. Takie liczby działają na wyobraźnię.
Na gruncie polskim przykład mogą stanowić Odwróceni Bokserzy z 1956 roku. Seria znaczków została wydana przed Igrzyskami Olimpijskimi w Melbourne. Arkusz pocztowy wydrukowano jednak błędnie. Napis „Poczta Polska” i wysokość nominału zostały odwrócone. Szacuje się, że cała seria obejmuje 14 znaczków. To skutecznie podbiło wartość znaczków pocztowych. W 2009 roku na aukcji Cherrystone jeden egzemplarz sprzedano za ponad 20 tysięcy dolarów.
Przyjemne z pożytecznym ku chwale biznesu
Nie może więc dziwić, że do filatelistyki czy numizmatyki garną się osoby, które chcą połączyć nie tylko pasję i hobby, ale i korzyści finansowe. Doskonale ten trend odzwierciedla Instagram. Niegdyś zbieranie, skup znaczków pocztowych, klasery były synonimem nudy, teraz – paradoksalnie, mimo że niektórzy hobbyści nigdy tak naprawdę nie wysłali listu – filatelistyka staje się coraz bardziej popularna. Dla niektórych to ucieczka od życia w stylu korporacyjnego i płonnego glamour, dla innych to wynik romantycznych wyobrażeń o życiu przed cyfryzacją, swoisty nostalgiczny eskapizm, dający młodym biznesmenom-kolekcjonerom fizyczny związek z przeszłością. Tym bardziej, że każdy znaczek może zawierać w sobie niezwykłą historię, która im ciekawsza, tym bardziej podnosi jego wartość. Zamiłowanie do znaczków to pasja, ale nie można nie zwracać uwagi, że aspekt finansowy także pozostaje atrakcyjny. I co ciekawsze na znaczkach można zarabiać na każdej półce finansowej.
Zawodową filatelistykę można porównać do akwarium. Pływają w niej rekiny, ale też i mniejsze ryby, a także całkiem małe. W różnym wieku. Można wydawać sześciocyfrowe kwoty, ale też można zarabiać także na trzycyfrowych transakcjach. Z jednej strony zbieranie znaczków może stać się czymś więcej niż hobby – stylem życia, który może być idealnym remedium na współczesne trudne czasy. Z drugiej biznesem.