Netflix po Kronikach kryminalnych: Kandydat bardzo szybko wystartował z kolejnym sezonem antologii kryminalnej opowiadającej o prawdziwych zbrodniach. Jednak Kroniki kryminalne: Colmenares od poprzednika różni wiele.
Kroniki kryminalne: Colmenares to historia osadzona nie w Meksyku jak w przypadku poprzednika, a w Kolumbii. Ponadto sprawa nie dotyczy ważnej osobistości, tylko przeciętnego studenta. Luis Andres Colmenares zginął po imprezie halloweenowej w 2010 roku. Początkowo sądzono, że było to samobójstwo, by po roku otworzyć sprawę raz jeszcze i stwierdzić, iż mogło dojść do morderstwa. Rozpoczyna się prokuratorskie śledztwo i szukanie winnych. Pod prokuratorski nóż trafiają dwie koleżanki Luisa, a później chłopak jednej z nich. W międzyczasie obserwujemy rodzinę Luisa, która nieszczególnie radzi sobie ze stratą i jest daleka od akceptacji jego śmierci. Szczególnie matka, którą prześladuje coś na pograniczu wizji i halucynacji, w których syn jest niemal fizycznie obecny.
Mnie przede wszystkim chwyciło w widowisku to, że duża jego część rozgrywała się na sali sądowej. I to były moje ulubione momenty, bo z jednej strony uwielbiam obserwować takie rozprawy, a z drugiej były całkiem rzeczowo, wręcz naturalistycznie i obskurnie zaprezentowane. Czuć tu było prawdziwe emocje.
Ponadto jest to trochę serial o rodzinnej traumie i potrzebie dotarcia do prawdy. Trochę też o nierównościach społecznych. A także traktuje o zbyt hardej pracy prokuratorskiej. Często po trupach, bez względu na środki. Przez co rzecz najważniejsza, czyli prawda, rozmywa się w oparach ambicji. Ma to destrukcyjny wpływ na oskarżonych. Kilka złych decyzji złego człowieka może sprawić, iż życie niewinnych zamieni się w koszmar na zawsze. Ponieważ w szczególnych przypadkach dla społeczeństwa nieważny jest faktyczny stan rzeczy.
I to bardzo fajne podejście na papierze, ale formuła i jakość serialu sprawiły, iż widowisko rozmienia się na drobne.
Zdjęcia są szarobure byle jakie, a gra aktorska najwyżej poprawna. Narracja niezła, ale momentami męcząca. Podejście do psychologii bohaterów prezentowane jest wyjątkowo na wyrost, szczególnie w przypadku matki Luisa, którą chwilami prezentowano niczym jednowymiarową wariatkę pogrążoną bez reszty w stracie. Rozumiem, że dla matki to była niewyobrażalna trauma, ale miałem wrażenie, że poziom przesady przekraczał miejscami granice absurdu. Szczególnie wtedy, kiedy twórcy zdarzenia sobie dopowiadali albo wyobrażali.
Dla widzów, którzy sprawę znają Kroniki kryminalne: Colmenares to nie będzie żadne odkrycie, a dla reszty to dosyć męcząca historia, którą można było sprawniej zamknąć w formie dwugodzinnego filmu. Jednak w dzisiejszych czasach coraz częściej kręci się seriale nie dlatego, że historia tego wymaga, a dlatego, że opowieści w odcinkach najwidoczniej bardziej chwytają.
Ostatecznie nie jest to serial fatalny i fani kryminalnych opowieści zapewne coś dla siebie w nim znajdą.
Jednak podobnie jak w przypadku Kronik kryminalnych: Kandydat, ciężko tu mówić o wysokiej jakości produkcji. To kolejny przeciętniak, który bardziej jedzie na głośnej, nieco przewrotnej i brutalnej historii niż na pomyśle twórców na serial. Nie tracili czasu na podnoszenie jego jakości, jechali linijka po linijce scenariusza w oczekiwaniu, że to wszystko jakoś się zazębi. Serial świetnie pokazuje, że nie wystarczy mieć temat, by zdecydować się na pierwszy klaps. Przydałaby się jeszcze wizja na to, jak opowiadać o wstrząsającej sprawie. W tym roku nieco lepiej udało się to w przypadku The Act oraz niemal doskonale przy okazji Ucieczki z Dannemory. Czasem warto sprawdzić, jak to robią w Stanach Zjednoczonych.
Serial Kroniki kryminalne: Colmenares w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Kroniki kryminalne: Colmenares (angielski tytuł: Crime Diaries: Night Out; kolumbijski tytuł: Historia de un crimen: Colmenares ) (sezon 1) (Netflix)
Werdykt
Kolejny kryminalny przeciętniak od Netflixa. Tylko maniaków gatunku.