Po obejrzeniu Kto zabił małego Gregory’ego? utwierdziłem się w tym, że jesteśmy trochę hienami, które szukają rozrywki w cudzym nieszczęściu. Doskonale obrazuje to rosnąca popularność kryminalnych seriali dokumentalnych dostarczających nam krwi i emocji, których nie szczędzi również francuskojęzyczne widowisko Netflixa.
Bieg historii w Kto zabił małego Gregory’ego? nadało bezsensowne morderstwo czterolatka na francuskiej prowincji. 5-odcinkowa produkcja Netflixa to wstrząsająca saga, w której znajdziecie prawie wszystko. Jest zazdrość, skłócona rodzina, zbrodnia, zemsta, samobójstwo, pieniądze i miłość. Są również żądne sensacji tabloidy oraz nieradzące sobie ze sprawą władze. Taka mieszanka sprawiła, iż dokumentaliści mieli mnóstwo materiału wspominkowego, który uzupełnili o gadające głowy. Wśród wypowiadających się jest wiele osób, które żywo uczestniczyły w wydarzeniach sprzed 35 lat, a część z nich zatopiła się na kolejne, długie lata w próbie wyjaśnienia, kto zabił chłopca.
Jednak sprawa zaczęła się nieco wcześniej. Ojciec Gregory’ego świetnie radził sobie zawodowo, czym wzbudzał zazdrość, również pośród bliskich. W pewnym momencie Jean-Marie i Christine Villeminowie zaczęli być nękani telefonami. Liczne pogróżki, wyzwiska, prawdopodobnie również podglądanie – stały się normą. Ciągnęło się to latami i było to wyjątkowo paskudne. Aż doszło do nieszczęścia. 16 października 1984 roku zaginął ich syn Gregory. Czterolatek zniknął, kiedy Christine prasowała ciuchy, a jego skrępowane zwłoki odnaleziono niedługo później w okolicznej rzece. Rodzina chłopca dostała list, w którym sprawca stwierdził, że wreszcie się zemścił.
Już na wstępie jesteśmy informowani, że tak naprawdę tytuł serialu jest na wyrost i z dokumentu nie dowiemy się, kto zabił małego Gregory’ego.
Mam trochę za złe twórcom, że powitali mnie takim stwierdzeniem, bo wcześniej o sprawie nie słyszałem. Urodziłem się kilka dni przed morderstwem czterolatka i bądźmy szczerzy, od tego czasu raczej niewiele się o tym pisało i mówiło w Polsce. Dla Francuzów sprawa jest bardziej oczywista, ale dla reszty świata – tutaj zabrzmi to jak brzydkie słowo w kontekście mordu – jest to niepotrzebny spoiler, który dosyć hardo ubija początkowy dramatyzm opowieści.
Na szczęście historia i tak dostarcza sporo emocji, zwrotów akcji i wątków. I jak często w przeszłości w podobnych produkcjach – mamy motyw dziennikarskich sępów, które dosłownie zalały cichą francuską okolicę. Jest tu również sporo o nieudolności tych, którzy mieli dotrzeć do prawdy. Małą-dużą niechlubną gwiazdą jest tu prowincjonalny sędzia Jean-Michel Lambert, który był zupełnym zaprzeczeniem profesjonalizmu. Ostatecznie sprawa, na której chciał się wybić, ciągnęła go w dół. Jego i wiele innych osób.
Zabójcę lub zabójczynię Gregory’ego nazywano złowieszczo Krukiem.
Serial lepiej niż ja nakreśli Wam odwołanie kulturowe, które w przypadku tego mordercy jest dosyć nietuzinkowe. Bardzo prawdopodobne, że zanimalizowany morderca przewinął się nam na ekranie. Oskarżenia padały w paru kierunkach. Oskarżano krewnego Jeana-Marie oraz jego żonę, której mąż nie opuścił do samego końca, a ona wspierała go z nie mniejszym oddaniem.
Nastrój niepokoju potęgują ówczesne widoki i zachowania nieco zaściankowej lokalnej społeczności, przynoszące na myśl Polskę z lat 90., gdzie diabeł mówił dobranoc. Niezbyt subtelna mieszanka zdarzeń i zapadających w pamięć obrazów tworzą znajomy, ale mimo wszystko ciężki do podrobienia klimat ocierający się o dreszczowiec.
Kto zabił małego Gregory’ego? dostarcza mnóstwo emocji, ale również – bądźmy szczerzy – rozrywki.
Słowo rozrywka pada tu z potrzeby chwili i braku pomysłu na coś odpowiedniejszego, bo kiedy pisze o morderstwie dziecka, serce się kraje, że muszę opowieść o jego tragedii rozpatrywać w takich kategoriach. Przyznam, że trochę mnie ta produkcja złamała, ale mimo wszystko nie jest to dokument tak mocarny, jak Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta, O.J.: Made in America, Making a Murdurer czy Schody. Chyba najbardziej brak mu zdumiewającego zwrotu akcji, który postawiłby wszystko do góry nogami. To nawet nie tyle wina samego dokumentu, a bardziej tego, że poprzednicy postawili wysoko poprzeczkę i na niektóre rzeczy już jestem zaszczepiony.
Nie jest to nawet pierwsze widowisko dokumentalne od Netflixa, które opowiada o tragedii związanej z dzieckiem.
Wcześniej dostaliśmy Zaginięcie Madeleine McCann i podobieństwa między serialami są na swój sposób porażające. Nie chodzi mi o kwestie realizacyjne, bo ani w tym, ani w poprzednim dokumencie twórcy nie odkrywają nowych horyzontów. Jednocześnie nie sprawiają, iż zakrywamy oczy z zażenowaniem. To wizualnie solidne produkcje bez narracyjnych mielizn.
Paraliżujące jest tutaj coś innego – podobieństwa w zachowaniach społecznych. Chociaż przywołany dokument osadzono nie we Francji, a w Portugalii, to w jednym i drugim mamy podobną nieudolność wśród władz, które oskarżyłyby każdego, byle tylko osiągnąć wyniki. Również pokazuje się nam bulwersujące zachowania mediów wyniszczających wszystko i wszystkich dookoła w pędzie po informację. Jedni i drudzy równie niedelikatnie podchodzili do rodziny przeżywającej tragedię.
Serial niewiele do sprawy dodaje i jest przede wszystkim emocjonalną oraz przerażającą powtórką z historii, która mrozi krew w żyłach.
Opowiada o zbrodni na kimś, kto odszedł zbyt prędko i nie mógł się bronić. Jednocześnie Kto zabił małego Gregory’ego? mówi coś o naszej rzeczywistości. Ukazuje przynajmniej kilka schematów społecznych, które zapewne o wiele lepiej niż ja wyłuskaliby psychiatrzy i socjolodzy. To kolejny i właściwie jeden z kluczowych powodów, by produkcję obejrzeć. Ponadto widowisko Netflixa dodaje do tego wszystkiego jeszcze dwie rzeczy – jak zazdrość zatruwa nasze serca oraz jak zemsta zaślepia i wyniszcza nasze życia.