“Mało prawdopodobny morderca” to historia oparta na faktach i domysłach w związku ze śledztwem w sprawie morderstwa premiera Szwecji, Olofa Palmego. Winnego zabójstwa nigdy nie osądzono, ale od czego mamy Netflix.
CZYTAJ WIĘCEJ O:
MAŁO PRAWDOPODOBNY MORDERCA / NETFLIX
“Mało prawdopodobny morderca” opowiada o Stigu Engstromie, korporacyjnym grafiku, z którego biografii wyłania się podręcznikowy antyspołeczny narcyz. W serialowej adaptacji książki Thomasa Petterssona z jednej strony obserwujemy odpychającego antybohatera łaknącego uwagi i szacunku, a z drugiej mamy do czynienia z obrazem beznadziejnej pracy policji, której nieporadność tylko nadymała skrzywione ego Engstroma.
Palme został zamordowany w 1986 roku. Dla lewicowego polityka miał to być wieczór jak każdy inny. Jednak niedługo przed północą, zaraz po wyjściu z kina, padły śmiertelne strzały. W każdym z odcinków jesteśmy informowani, iż morderca nigdy nie został schwytany, ale jednocześnie na wszelkie możliwe sposoby scenarzyści zapewniają nas, że autor książkowego “Mało prawdopodobnego mordercy” miał rację i to Engstrom zamordował znienawidzonego polityka.
Przez to oglądanie serialu wywołuje niewygodne uczucie pewnego rodzaju niesprawiedliwości. Scenariusz z bezlitosną stanowczością obstaje przy winie kogoś, kogo nigdy nie skazano i już po śmierci nie może się bronić. Zadałem sobie pytanie zupełnie hipotetyczne, które może odnosić się do wielu innych spraw kryminalnych: czy twórcy zagoniliby tak daleko z historią i zgnoili człowieka tak mocno, gdyby żył? Zakładam, że nie.
Dlatego starałem się oglądać “Mało prawdopodobnego mordercę” jako fikcję. I wtedy serial się sprawdza.
Wciągający scenariusz, pochłaniająca narracja, solidna realizacja, świetnie oddająca Szwecję lat 80. i przede wszystkim wspaniała gra Roberta Gustafssona, który sportretował Engstroma, sprawiły, iż wkręciłem się w opowieść z całym impetem. Po pierwszym odcinku poleciał drugi, a kiedy ten się skończył, musiałem włączyć kolejny i ani się obejrzałem, a na ekran wskoczyły ostatnie napisy końcowe. I o to chodzi!
“Mało prawdopodobny morderca” to serial z tych, o których niestety niewiele się mówi. Nie jest to kolorowy i brutalny “Squid Game” czy pełny rozrywkowych, ale dziwacznych zwrotów akcji “Dom z papieru”. Szkoda, że nie znaleziono pomysłu, jak do widowiska zachęcić, gdyż dostaliśmy solidny i absorbujący kryminał, pozbawiony niepotrzebnych wodotrysków fabularnych czy wizualnych. Nie ważne czy Engstrom faktycznie był morderczym Skandia Manem, czy nie, bo na koniec dnia to świetna historia z kapitalnie zarysowaną, chociaż nieprzyjemną osobowością tytułowego mało prawdopodobnego mordercy. Warto.
Recenzja serialu "Mało prawdopodobny morderca"
Werdykt
Świetna historia z kapitalnie zarysowaną, chociaż nieprzyjemną osobowością tytułowego mało prawdopodobnego mordercy