https://www.youtube.com/watch?v=byN6yQ8e9nc
Gliniarz i prokurator wrócili do telewizji, ale w serialu Miasto na wzgórzu – w widowisku na miarę naszych czasów – nie jest to para z tych, które do rany przyłóż. W brutalnym Bostonie z początku lat 90. nieprzyzwoitość to codzienność, a zbrodnia jest akuratnym sposobem na życie. Niegodziwość przyciąga nie tylko przestępców, ale również funkcjonariuszy, którzy przysięgali chronić i służyć. Jednak niektórzy z nich wolą chlać, oszukiwać i układać się z półświatkiem.
Miasto na wzgórzu zdecydowanie nie jest lekkim widowiskiem o proceduralnej formie. To zamknięta historia, która obrazuje zezwierzęcony półświatek. W tej rzeczywistości dochodzenie do sprawiedliwości okupowane jest olbrzymimi poświęceniami. Jakość opowieści dopina producencki sznyt stacji Showtime, więc już na początku trzeba odnotować, co było wiadome na długo przed premierą – zdjęcia, plenery, aktorstwo i cała otoczka realizacyjna – wszystko tu zagrało jak w zegarku.
Jednocześnie serial nie jest zbyt sensacyjny czy zaskakujący, a narracja bywa cholernie ciężkostrawna – momentami wręcz niemrawo prowadzona. Przez co opowieść bardziej przypomina to, co znacie z Prawa ulicy (The Wire) niż ze Świata gliniarzy (The Shield). Więcej tu opisowości sytuacji, mniej dynamiki. Jednak jest coś poza samą policyjną tematyką, co łączy te trzy produkcje – poziom brutalności świata przedstawionego, któremu niedaleko do skrajnej beznadziei i totalnego brodzenia we wszelkiej maści okrucieństwach.
Miasto na wzgórzu wita się z widzem postacią Jackiego Rohra. Jest to jeden z najokropniejszych agentów FBI, którego miałem nieprzyjemną przyjemność śledzić na ekranie.
Znaczące jest to, że serial rozpoczyna się, gdy wcielający się w Jackiego Kevin Bacon oddaje pośmiertny hołd policyjnej kanalii nie lepszej od niego. Jackie to zblazowany typ, który za nic ma sprawiedliwość, a zawodowe i społeczne normy traktuje wybiórczo i wygodnicko. Rzeczywistość postrzega po swojemu. To schlany, zaćpany, zdradzający żonę narcystyczny kowboj, który na resztę świata spluwa z góry. I nawet wtedy, kiedy jest skuteczny, to jest skuteczny dla samej radości bycia skutecznym, a nie dla sprawiedliwości. Swoją karierę usłał licznymi ofiarami, a w ogólnym rozrachunku jest równie zły, a nierzadko gorszy od kanalii, które ściga. To tragiczny bohater, który zapomniał się w tym, co robi i obdarty ze złudzeń nie potrafi odnaleźć się w zmieniającej się rzeczywistości. Wyrósł w przekonaniu, że zło złem się zwycięża i że lepiej być największym skurw***em w okolicy, niż dać się wydymać innym skurw***om.
Na drugim biegunie mamy prokuratora, w którego równie zawodowo wcielił się Aldis Hodge. Decourcy Ward to zupełnie inna bajka. Jest ucieleśnieniem nieco naiwnej, ale jednak chodzącej i oddychającej sprawiedliwości. Wie, że musi godzić się na ustępstwa, ale jednocześnie ma misję, która bywa dla niego nieznośnym ciężarem. W końcu nie wybrał błyskotliwej kariery prawniczej w prywatnym sektorze, tylko użera się z niechęcią i przestępczością w szeregach czegoś, co górnolotnie i czasem na wyrost nazywamy jasną stroną mocy. Jest pełen ambicji i jeszcze nie wie, jak wszystko w Bostonie działa. Nierzadko potyka się o kłody, które co rusz rzuca mu się pod nogi. Mimo to robi wszystko, by doprowadzać sprawy do końca.
Żeby nadać widowisku ognia, twórcy Miasta na wzgórzu ścierają brudnego agenta FBI i ambitnego prokuratora, którzy w pewnym momencie razem, ale tak naprawdę osobno, starają się rozpracować gang napadający na konwoje z pieniędzmi. Jeden z napadów skończył się śmiercią konwojentów. Nie powstrzymuje to Frankiego Ryana (w tej roli Jonathan Tucker) i jego bandy, przed dalszym grabieniem. Jednak jego niezrównoważony brat Jimmy (Mark O’Brien) mocno w tym wszystkim namiesza. W międzyczasie obserwujemy, jak Jackie wykorzystuje młodego prokuratora i jak Decourcy chce przechytrzyć starego wygę.
Miasto na wzgórzu nie zaskakuje i szybko okazuje się, że wszystkie karty są na stole. Nam pozostaje obserwować prozę życia ludzi funkcjonujących poza linią prawa. Co z jednej strony jest intrygujące, ale ostatecznie niesatysfakcjonujące.
Serial nie opowiada o pogoni za bandytami, a obrazuje jak zbrodnia i chęć posiadania, wyniszczają wszystkich dookoła – zarówno przedstawicieli władz, przestępców, jak i ich rodziny. Tu brat zdradza brata, mąż żonę, matka córkę, a agent FBI prokuratora. Wrzenie w relacjach wypada więcej niż przyzwoicie i sprowadza się do ostrej, ale jednak przede wszystkim historii obyczajowej. I kiedy już myślałem, że coś mnie zaskoczy, okazywało się, iż twórcy nie wykorzystują okazji, by podnieść intensywność widowiska.
To trochę serial straconych szans, który ma dla widza wszystko, poza zajmującą intrygą. Można było ją zawiązać, jednocześnie pozostawiając wydźwięk, z którym mierzy nas Miasto na wzgórzu. Brakowało mi pełnokrwistego śledztwa i pogoni za nieuchwytnymi przestępcami. Niestety, tutaj rzeczy rozwiązują się o wiele za wygodnie, a zamiast zabawy w kotka i myszkę, dostaliśmy historię nużącą lekko przerysowanym dramatyzmem.
Twórcom zabrakło pomysłu na pochłaniającą narrację albo świadomie postawili w Mieście na wzgórzu na otoczkę i psychologię bohaterów.
W końcu dużo tu pełnokrwistych relacji pomiędzy postaciami, zdarzają się błyskotliwe dialogi, ale jednocześnie po finale miałem nieprzyjemne uczucie, że historię można było sprawniej domknąć wcześniej. Ponadto produkcja jest nieco przepakowana kliszami, którymi gra solidnie, ale do znudzenia. Mimo wszystko nie jestem krańcowo rozczarowany, bo serial trafi w gust najbardziej oddanych fanów mrocznych kryminałów oplecionych w nieśpiesznie prowadzoną akcję. Jednocześnie pozostawia spory niedosyt.
Oglądaj serial Miasto na wzgórzu na HBO ▶
Recenzja serialu Miasto na wzgórzu (City on a Hill) (sezon 1) (HBO GO)
Werdykt
Narracja nieco zawodzi, ale serial ratuje solidna realizacja oraz ciężki klimat i świetne aktorstwo.