“Minx” to porno bez porno w najlepszym wydaniu. Serial z przymrużeniem oka i w towarzystwie nadzwyczajnej gęstwiny łoniaków opowiada o czasie zachłystywania się społecznymi rewolucjami. W końcu zabiera nas w szalone lata 70., bez których świat byłby mniej interesującym miejscem do życia.
“Minx” jest pocztówką z Los Angeles z dekady galopującej seksualnej rewolucji. Na ekranach kin wyświetlano “Głębokie gardło”, antykoncepcja była dostępna niemal od ręki, a rynek zalewały magazyny z pornografią każdego sortu. Seks stał się dobrem powszechnym i nie tylko był na wyciągnięcie ręki od wschodniego po zachodnie wybrzeże, ale wreszcie nie skutkował niechcianą ciążą.
Na lata 60. i 70. w Stanach Zjednoczonych przypadła także druga fala feminizmu, która sprowadzała się do walki o równe prawa w miejscach pracy, szkolnictwie oraz wymogła liberalizację ustawodawstwa aborcyjnego. Pod koniec pierwszej połowy lat 70. ustanowiono równe szanse kredytowe, a kilka lat później prawo zaczęło chronić kobiety w ciąży i ścigano sprawców gwałtów małżeńskich. I chociaż postwietnamska depresja jeszcze przez lata żywo bodła serca Amerykanów, to kobiety wreszcie mogły wstąpić do akademii wojskowych.
Wspominam o tym nie bez powodu. W “Minx” spotykają się dwa światy — androcentryczny rynek porno celujący przede wszystkim w męskiego odbiorcę i zawzięty feminizm wzywający do zdławienia patriarchatu.
Joyce (Ophelia Lovibond) pracująca na co dzień w dziale prenumerat magazynu Teen Queen, z którego bije różem i próżnością, pragnie wydawać własne czasopismo. Jednak opracowywany przez nią od lat projekt The Matriarchy Awaknes nie jest spełnieniem marzeń potencjalnych wydawców. Do czasu aż trafia na Douga (Jake Johnson), przedsiębiorcę przyzwoicie radzącego sobie w świecie świerszczyków — ucieleśnienie sukcesu Doliny San Pornando. Podoba mu się idea oraz pasja Joyce i wyczuwa w jej pomyśle dobry pieniądz. Aczkolwiek, jeśli chce z nim pracować, będzie musiała porzucić ambitną wizję walki z nierównościami płciowymi za pomocą wymagających artykułów.
Joyce początkowo nie bardzo ciągnie do rozkładówek z nagim strażakiem i nie jest zachwycona tym, że jej gatunkowo ciężkie rozprawy musi upraszczać na potrzeby przeciętnej gospodyni domowej. Aczkolwiek coś w niej pęka, kiedy widzi nagiego Burta Reynoldsa na łamach Cosmopolitan. Z odcinka na odcinek coraz lepiej bawi się tworząc pisemko wagi lekkiej, w którym może przemycać swoje przemyślenia pod płaszczykiem rozrywki, a przy okazji czytelniczki dostają sporo siusiaków, które w tym przypadku niekoniecznie służą do siusiania.
Również sama Joyce odkrywa, że jej kobiecość to coś więcej i coś bardziej skomplikowanego od powtarzanych do znudzenia feministycznych frazesów. Jej prawdziwą emancypacją jest wyjście poza ramy wyświechtanych dogmatów, które do tej pory były jej biblią. Te nierzadko ją hamowały, zamiast sprawiać, że się rozwija i cieszy życiem.
Doug i Joyce przypomnieli mi o związku twórcy Penthouse’a, Boba Guccione z Kathy Keeton, która pracowała nad erotyczną Vivą — miesięcznikiem zgłębiającym nie tylko seksualne fantazje kobiet. Na jego łamach można było również znaleźć artykuły związane ze światem kultury czy mody.
Jestem niemal pewien, że to właśnie oni byli protoplastami “Minx” autorstwa Ellen Rapoport. Jakkolwiek Joyce od Kathy odróżnia to, iż fikcyjna bohaterka jest grzeczną dziewczynką, tylko pozującą na wyzwoloną. Zanim Doug zaproponował jej połączenie pornografii z publikacjami dotykającymi codziennego życia kobiet i rozrywkami w stylu quizów polegających na dopasowywaniu twarzy do penisa, bohaterka nie miała ani zbyt bogatego życia seksualnego, ani nie bardzo rozumiała to, czego potrzebują jej potencjalne odbiorczynie. Ukrywała się pod stertą książek. Dopiero praca w wydawnictwie Bottom Dollar Publications sprawiła, że zaczęła ewoluować i nabierać perspektywę na rzeczy, których wcześniej nie rozumiała.
Z kolei Kathy to był numer. Jako dzieciak tańczyła, aby gimnastykować nogę dotkniętą polio. Prawie trafiła do londyńskiego baletu. Ostatecznie wybrała inne życie i przez lata miała między innymi bardzo udaną karierę tancerki w nocnych klubach, ale to na rynku wydawniczym odnalazła się na poważnie.
Poza tym lekkim filozofowaniem w “Minx” dostajemy dzieci kwiaty, które posuwają się jak króliki i twórcy niekoniecznie chcą to przed nami ukrywać.
Nie jest to nic nowego, acz warto mieć na uwadze, że od czasu do czasu mignie Wam fiut czy cipka. Szeroko pojęta branża porno jest ilustrowana przez serialowy główny nurt od wielu lat i na wiele sposobów. Przed “Minx” dostaliśmy niedawno “Pam & Tommy” czy “Kroniki Times Square”. Filmy przerabiają ten temat od dekad. Niedawno premierę miało wyjątkowo obrazowe “Pleasure”, a lata wcześniej jeszcze lepsze “Boogie Nights”, którego tematyka i czas akcji są “Minxowi” najbliższe.
Zdecydowanie nie jest to serial dla osób odwracających wzrok, kiedy na ekranie robi się nago. Tylu penisów i takiej ilości włosów łonowych dawno nie widziałem. Widać, że widowisko HBO Max dostało wolną rękę, ale ostatecznie nie epatuje pornografią i nawet nie jest takie ostre jak “Euforia” czy “Dziewczyna z doświadczeniem”. Nie spodziewajcie się tu scen porno, a prędzej grupki pozujących do zdjęć golasów.
Szczęśliwie, że “Minx” opiera się nie tylko na bzykaniu w oku aparatu w czasach, kiedy porno częściej niż dziś próbowało mieć jakąś fabułę jako wymówkę dla wytrysków kulminujących trud aktorów przybierających kolejne fikuśne pozy.
Chociaż widowisko jest opowieścią o specyficznej części ówczesnej rzeczywistości, to serial także mówi o ludziach — ambitnej redaktorce zajmującej się niezbyt ambitnym pismem; zmęczonym bylejakością swojej pracy wydawcą; porno gwiazdce odnajdującej w sobie ambicje; a także o gospodyni, która chce czegoś więcej od życia.
Ponadto serial jest interesującym spojrzeniem na niezdrowo traktowane przez nas izmy. W końcu zarówno nieprzyjemnie zawadiacki feminizm, jak i przesadna, nierzadko wręcz toksyczna męskość, to na koniec dnia niezdrowe i destruktywne nurty, kiedy ich wyznawcy włączają tunelowe myślenie.
Dla osłodzenia kolorytu rzeczywistości w “Minx” nie zabrakło nadzianych palantów pozujących na filary lokalnych społeczności i równie pozerskiej polityki. Nasi bohaterzy dostają w kość szczególnie od prawicowej polityczki tępiącej lokalną porno-przedsiębiorczość. Tym samym dramatyzmu tu sporo. Bo nie tylko trzeba dopiąć finanse, zamknąć numer, ale również poradzić sobie z ludźmi rzucającymi pornobiznesowi kłody pod nogi.
Jakkolwiek z tymi kłodami jest różnie, bo chociaż wszystko jest na stole i wystarczyło tylko lekko dokręcić śrubę w scenariuszu, to oszczędzono bohaterom wystarczających tarapatów, aby prawdziwie iskrzyło od napięcia. Zamiast tego wpadają z deszczu pod rynnę, ale na koniec dnia zawsze wychodzi słońce. Przez to przegapiono okazję, aby stworzyć przestrzeń, która sprawiłaby, żebym żywo martwił się o losy Joyce i Douga. Szkoda.
I chociaż nie jest idealnie, to “Minx” jest nadal serialem zgrabnie opowiedzianym, a po zakończeniu czwartego odcinka bardzo żałowałem, że nie będę miał szansy obejrzeć od razu kolejnego. Nie tylko narracja i sama historia mnie kupiły, ale również bohaterzy. Polubiłem ich. Nawet pomimo tego, że momentami do przesady dramatyzują — szczególnie Joyce.
Realizacyjnie jest również bardzo przyjemnie. Co prawda nie jest to poziom innego świeżutkiego serialu od HBO Max, czyli “Lakers: Dynastia zwycięzców”, widowiska genialnie oddającego Los Angeles lat 80., to latom 70. w “Minx” nie jestem w stanie niczego zarzucić.
Dostaliśmy serial, w którym zadziorny feminizm zadziwiająco organicznie przenika się ze światem przesiąkniętym od nasienia.
To bardzo prawdziwa, chociaż nieoparta na faktach historia, zarysowująca zmiany społeczne zachodzące w Stanach Zjednoczonych w latach 70. Rapoport przygotowała dla nas mądrą, pikantną, ciekawą i przyjemnie opowiedzianą historyjkę z porno w tle. Jej “Minx” jest produkcją jak znalazł dla widzów łaknących interesujących komediodramatów, jednocześnie nieobawiających się wiecznego potępienia. Ja się nie obawiam i zostaję z serialem do klimaksu, czy jak kto woli — finału.
Recenzja serialu "Minx"
Werdykt
Ellen Rapoport przygotowała dla nas mądrą, pikantną, ciekawą i przyjemnie opowiedzianą historyjkę z porno w tle.