Wbrew pozorom dziś będzie nie tyle o Kevinie Spaceym, ile bardziej o nas. Rozplotkowanym społeczeństwie, łykającym jak pelikany wszystko, co podsuną media. Żyjemy, martwimy się i ostatecznie wydajemy wyroki w sprawach, o których tak naprawdę nie mamy bladego pojęcia.
Zoologiczny pęd do odkrywania kolejnych afer z molestowaniem seksualnym w tle, nie ukrywam, powoli zaczyna mnie przerażać. Atmosfera jest podkręcana do granic wytrzymałości i jutro każdy może być tematem dnia. Wczoraj oberwało się Dustinowi Hoffmanowi. Kevin Spacey dostał praktycznie medialną kulę i jeśli wyjdzie z zamieszania cało, nie zrobi tego prędko. Został w środkach masowego przekazu tak krańcowo obsmarowany, a społeczeństwo tak szybko podłapało temat i wydało na niego wyrok, że nawet jakby wszystko okazało się bujdą, to viral zrobił swoje.
W świecie idealnym do czegoś takiego nigdy by nie doszło. Wychodzę z założenia, że nikt nie jest winny do czasu udowodnienia winy. Tym bardziej że w przeszłości pojawiało się mnóstwo oskarżeń, które z czasem okazywały się stekiem bzdur. Nie trzeba szukać w Hollywood. Zapewne niejednego z moich czytelników kiedyś ktoś oskarżył o coś, czego nie zrobił.
Wyobraźcie sobie sytuację, w której zachodzicie komuś za skórę lub ktoś po prostu Was nie lubi. Macie lepszą pracę, ładniejszą żonę, a Wasze dzieci uczą się lepiej. Cokolwiek. Pewnego dnia budzicie się i czytacie w mediach społecznościowych wpis osoby, która donośnie ogłasza, że kilkadziesiąt lat temu molestowaliście ją seksualnie. I co dalej? No właśnie. Słowa poszły w świat. Wasza reputacja to żart. Fakty się nie liczą. Nawet wtedy, kiedy oskarżycie kogoś o zniesławienie, to i tak znajdą się tacy, którzy mimo wszystko będą wiedzieć swoje.
Czy zdziwiłbym się, gdyby to, co dzieje się obecnie w Hollywood przeniosło się pod nasze strzechy? Nie tyle bym się nie zdziwił, co zakładam, iż prędzej niż później do tego dojdzie.
Kiedyś wystarczyło zakrzyknąć, że ktoś uprawia czary. Jedną z prób sprawdzenia czy oskarżona była faktycznie czarownicą, nazywała się bodaj próbą wody. Jeśli kobieta opadała na dno to oznaczało, że czarownicą nie jest. Jeśli unosiła się na powierzchni, stwierdzano iż zasługuje na śmierć. Ponoć niewiele oskarżonych wychodziło z tego egzaminu cało. Podczas polowań na czarownice śmierć poniosło przynajmniej ponad 100 tysięcy kobiet. Nie zmieniliśmy się za bardzo. Zmieniły się formy. Nikt nikogo nie zabija, a grzebie żywcem w oczach opinii publicznej.
Wydawanie osądów nie dotyczy wyłącznie bzdurnie komentujących internautów. Czytam nagłówek naczelnego FDB.pl i nie mogę się nadziwić, kiedy pisze: Kevin Spacey molestował pracowników serialu House of Cards – ogłasza Gracjan Mikitin. Przykład jeden z wielu.
Nie po to przez tysiąclecia budowaliśmy systemy prawne, by teraz w atmosferze skandalu dawać przyzwolenie na medialne samosądy. Tworzymy niebezpieczny klimat. Nakręcamy spiralę nienawiści. I nieprawdą jest, że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wiemy, że gdzieś tam są ludzie z krwi i kości.
Jeśli do molestowania doszło, to nie tylko szczerze współczuję ofiarom. Uważam, że powinny dochodzić swoich praw w całej rozciągliwości dostępnych metod. Jednak nie w fleszach, a na salach sądowych. Kiedy dochodzi do typowego: ona powiedziała, on powiedział – robi się niesmacznie. Niewłaściwie.
Teraz Netflix spuszcza Spacey’ego w medialnym szambie. Zapominając jak często udostępniano tam filmy osób oskarżonych i skazanych o podobne czyny. Czy tylko ja tu widzę podwójne standardy?
Produkcja filmu ze Spacey’em Gore się zakończyła, więc aktor w procesie postprodukcji, przy odpowiednich ustaleniach, nie musi nikogo zaszczycać swoją obecnością. Jednak film trafił do kosza. Skoro tak bardzo brzydzą się Spacey’em to właściwym byłoby wyrzucenie wszystkich jego filmów i seriali z oferty oraz pozbycie się widowisk innych osób oskarżonych lub skazanych o podobne rzeczy. Widzę tu niekonsekwencję i kpinę z widzów. Zero sztuki, a jedynie czystej maści PR, któremu daliśmy się kolejny raz nabrać.
Gdzieś tam są ludzkie dramaty, wiele więcej warte niż zakończenie serialu, wręczenie honorowej nagrody Emmy, umniejszenie roli czy skasowanie filmu. Chciałbym napisać: zostawcie te afery sądom, sztukę sztuce, a mediom nie ufajcie bezgranicznie i po prostu zajmijcie się swoim życiem. Jednak wiem, że to wyłącznie czcze gadanie, które nie przyniesie żadnego rezultatu. Najwyżej kilkaset, a przy dobrych lotach kilka tysięcy kliknięć.