https://www.youtube.com/watch?v=t_jqHR_T-E8
Nie pozwólcie, by Nagi reżyser umknął Wam pośród dziesiątek comiesięcznych premier Netflixa. Jednak ostrzegam, że serial odsłaniający dziwactwa i perwersje napalonej Japonii lat 80. to widowisko dla dojrzałych widzów, którym niestraszne golizna oraz historie naginające prawdziwe wydarzenia pod z góry założony wydźwięk. Jeśli jednak lubicie widowiska rozrywkowe, interesujące i inteligentne, to ten serial pochłania od pierwszych minut aż po ostatnie napisy końcowe.
Nagi reżyser powstał w oparciu o biografię Toru Muranishiego – Zenra Kantoku Muranishi Toru Den autorstwa Nobuhiro Motohashiego. Serial opowiada o człowieku, który dorobił się fortuny na produkowaniu pornografii, co było początkowo dosyć nieoczywiste. Na starcie jego kariery zawodowej nikt nie spodziewałby się, że w tym niepozornym mężczyźnie drzemie demon seksu, który będzie w locie odgadywał erotyczne zachcianki rodaków. Cesarz pornografii, jak nazywa go wielu, zaczynał jako sprzedawca książek. Jednak małżeństwo mu się sypało, nie potrafił dogodzić żonie w łóżku, a firma, w której zaczął robić błyskotliwą karierę, została okradziona.
Od zdarzenia do zdarzenia bohater odkrywa bogactwo świata porno. Przygnieciony do muru, spogląda na pornografię nie od strony masturbacji do Hustlera w obskurnej toalecie, a zaczyna go fascynować i wietrzy w niej dobry interes. Odkrywamy rynek ówczesnej japońskiej pornografii razem z nim, kiedy uczy się go i stawia na nim pierwsze kroki. Zaczyna od sprzedaży własnych magazynów pornograficznych i otwierania kolejnych księgarni z pozycjami dla dorosłych. Jednak szybko okazuje się, że w branży zabetonowanej przez bezwzględnego potentata, walka o rynek będzie nierówna, o czym nasz bohater szybko i dotkliwie się przekona. Pomimo początkowych niepowodzeń, z czasem wkracza również w segment wideo. Nie tylko produkuje pornosy, ale również wymyśla dziwaczne scenariusze, reżyseruje swoje filmy i w nich gra. Przekracza kolejne granice – zarówno przyzwoitości, jak i nagina krępujące go prawo.
Muranishi jest przedstawiony w Nagim reżyserze jako anioł działający w niezbyt anielskiej branży. To nie do końca prawda.
W serialu poznajemy innowatora lat 80., guru i człowieka, który walczył z systemem, ograniczeniami i wszelkimi innymi zewnętrznymi niebezpieczeństwami. I chociaż serial całkiem znośnie oddaje jego karierę, to jednocześnie nieco tę historię ugrzecznił – prezentując pozytywnego bohatera stawiającego czoła złej reszcie świata. A to nieprawda. Muranishi miał sporo za uszami.
Dopiero po seansie zacząłem się zapoznawać z jego karierą i niestety szybko okazało się, iż jego filmy są dziś niemal nieoglądalne, a w jego serialowej quasi-biografii wiele pozmieniano i pominięto wątek o wykorzystywaniu nieletnich w filmach, a historia o kręceniu filmu na Hawajach dotkliwie odbiega od tego, co wydarzyło się naprawdę. Gdyby opowieść przedstawiono zgodnie z prawdą, nie wpłynęłoby to na jakość serialu, ale bohater, który krzyczy nad penetrowaną aktorką coś o pie***eniu jej duszy, nie byłby już taki pozytywny.
Po przeboleniu nieprawd i półprawd objawia nam się świetny serial, którego jakość artystyczna przyjemnie współgra z bezpretensjonalną i więcej niż przyzwoitą realizacją.
Stylowej i przyjemnej czołówki nie przewinąłem ani razu, co jest rzadkością. Reszta widowiska również nie rozczarowuje. Mniej tu niż w innych japońskich serialach dziwactw, uproszczeń i taniości przynoszącej na myśl teatr telewizji, a więcej zdjęć, montażu i akcji rodem z produkcji ze Stanów Zjednoczonych. Jeśli kilkakrotnie, jak ja, niemiło przejechaliście się na japońskich serialach, tutaj nie macie się czego obawiać. Zdjęcia są stylowe, aktorzy grają na poważnie, a narracja jest żwawa, ciekawie poprowadzona i wciągająca. Ponadto widać tu budżet. Nie na poziomie Gry o tron, ale po przełączeniu z Zadzwoń do Saula na Nagiego reżysera, nie doznacie nieprzyjemnego uczucia oglądania czegoś słabego czy budżetowego.
Zagrała tu również muzyka, często niejapońska, która świetnie zgrywa się z cukierkową Japonią lat 80., gdzie do dziś wiele rzeczy i miejsc to wizualne synonimy krzyku i rzeczywistości, która jest tak niedorzecznie pstrokata, że aż zachwycająca. Nawet obskurne porno, które kręcił bohater dramatu, wygląda w serialu świetnie. Poza tym poznajemy japońską pornografię od kuchni. Widzimy działania autocenzury i dowiadujemy się, dlaczego do dziś musimy oglądać rozpikselowane narządy rozrodcze, a także dostaliśmy takie dziwactwa, jak zaklejanie aktorowi taśmą okolicę odbytu. Te wszystkie niuanse w wyraźny sposób składają się na osobowość widowiska.
Świat przedstawiony to wszystko, czego się spodziewacie, a także coś ponadto.
Kamera kieruje się do domów bohaterów, sklepów z pornografią, zatłoczonych barów karaoke, wspina się do biurowców, by nierzadko zahaczyć o pomieszczenia wypełnione władzami czy obskurne miejsca, gdzie bez mrugnięcia okiem można stracić życie. I byłem w stanie uwierzyć twórcom, że tak to wtedy mniej więcej wyglądało. Dołożono starań, by widz nie czuł się oszukany i serwuje mu się rzeczowe odtworzenie lokacji, jak i realiów. Nie zapomniano o symbolach, jak o śmierci cesarza, które jeszcze lepiej wpinają widowisko w czasy, w których się rozgrywa. Dla młodych japonofilów to może być gratka.
Ponadto serial jest rozbrajająco zabawny, ale gdy trzeba, bywa poruszający i pouczający. Kiedy odjąć od niego całą porno otoczkę, porusza dosyć uniwersalne tematy. Mamy chociażby bohaterkę, która zrywa z niepisanymi społecznymi ograniczeniami i podobnie jak Muranishi podąża za marzeniami, robiąc to, co kocha – wbrew rodzinie czy społecznym przekonaniom. A że oboje kochają seks i nie przeszkadza im to, że dostarczają w ten sposób rozrywkę milionom widzów, którzy obserwują ich łóżkowe wygibasy, to już zupełnie inna historia.
Aktorzy nie tylko zagrali z przekonaniem, ale i z oddaniem. Co na pewno nie było łatwe, bo nierzadko musieli pokazać niemal wszystko, co mieli do pokazania.
W tej twórczej bezpretensjonalności i oddaniu rolom świetnie odnaleźli się nawet ci, którzy musieli na planie zrobić najwięcej – szczególnie Takayuki Yamada, który wcielił się stylowo w Muranishiego oraz Misato Morita grająca jego największą gwiazdę – Kaoru Kuroki, kobietę wzbraniającą się przed goleniem pach i późniejszą celebrytkę. Bo zagrać to jedno, a gdy Yamada musiał nosić nagą Moritę po planie, grać i symulować szalony stosunek seksualny, to zupełnie inna para kaloszy.
Dzięki temu wyszła im genialna sekwencja seksu z piątego odcinka – mała perełka, która bawi i zachwyca. Jest ostro, nago i zupełnie jak w japońskim porno – dziwacznie i głośno. Poziom pikantności to okolice tego, co mogliśmy oglądać w tym roku w innym serialu Netflixa, czyli Sex Education. Tym samym Nagi reżyser to zdecydowanie nie jest serial dla młodszych widzów i niekoniecznie warto oglądać go w rodzinnym gronie, bo szybko może zrobić się dziwnie. I chociaż ciężko tu o erekcję, to bywa bardzo blisko.
Nagi reżyser to jeden z tych seriali, który wybija się zarówno stylistyką, jak i tematyką z gąszczu widowisk do znudzenia powtarzających te same schematy i tematy.
Jednocześnie serial pozostaje komediodramatem odważnym, świetnie zrealizowanym i rozrywkowym. Jeśli niestraszne Wam pikantne klimaty, jesteście ciekawi japońskiego rynku porno, a przede wszystkim lubicie dobre i wciągające opowieści, to dajcie szansę tej nietuzinkowej, ale nieco przesłodzonej i odkształconej lekcji historii. Nie jest to serial otwierający listę najciekawszych nowości 2019 roku, ale na pewno znajdzie się gdzieś na końcu dziesiątki moich tegorocznych ulubieńców.
Serial Nagi reżyser w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Nagi reżyser (The Naked Director) (sezon 1) (Netflix)
Werdykt
Nagi reżyser jednych zachwyci, drugich zniesmaczy, gdyż serial Netflixa nie unika golizny, ale pokazuje ją w błyskotliwy sposób.