Bardzo dziki kraj to opowieść o wzlotach i upadkach utopijnej, niezwykle zorganizowanej komuny, na której czele stał Bhagwan Shree Rajneesh. Wraz ze swoimi wyznawcami uderzył w niewydolne prawo, obnażając przy okazji słabość amerykańskiej demokracji. Niewiele brakowało, by w Stanach Zjednoczonych narodziło się państwo w państwie.
Początek lat 80. Antelope – miasto (z nazwy) w Stanach Zjednoczonych, w stanie Oregon, w hrabstwie Wasco zamieszkiwało wtedy mniej niż 60 osób. I żadna z nich nie spodziewała się, że ich spokój zmąci pojawienie się sekty, której guru wynajmował prywatne samoloty, posiadał kolekcję Rolls-Royce’ów oraz zegarki i bransoletki o wartości przynajmniej 1 miliona dolarów. Co nie zaskakiwało, bo jak powiedział raz Osho (Bhagwan Shree Rajneesh) – (…) lepiej medytuje się jadąc Rolls-Roycem, niż podróżując na grzbiecie osła. Przynajmniej był szczery. Poza nauką medytacji, głosił filozofię, która sprowadzała się m.in. do tego – mocno upraszczając – żeby być religijnym, nie wyznając żadnej religii. Był też orędownikiem otwartości seksualnej. To porywało tłumy na całym świecie, a on sam jawił się niczym duchowa gwiazda rocka. Co niekoniecznie podobało się mieszkańcom hrabstwa Wasco, kiedy członkowie organizacji Osho wykupili tam za blisko 6 milionów dolarów 25 tysięcy hektarów ziemi pod twór nazwany później Rajneeshpuram. I mieli apetyt na więcej.
Historia przedstawiona w Bardzo dzikim kraju pobrzmiewała mi gdzieś w zakamarkach pamięci. Jednak nie zdawałem sobie sprawy, że była to tak dobrze zorganizowana sekta, gigantyczna komuna, organizacja przestępcza, międzynarodowy ruch – zwał, jak zwał, bo Neo-Sannyas byli każdym po trochu.
Nie tylko przejęli ranczo i zamienili je w byt rządzący się własnymi prawami, ale przede wszystkim ruch naginał do granic absurdu prawo Stanów Zjednoczonych. Krok po kroku przejmując władzę w hrabstwie, siejąc cichy terror wśród mieszkańców. To wszystko nie udałoby się bez znaczącego wkładu w sprawę pomocnicy guru Ma Anand Sheelii – pewnej siebie, wulgarnej, zuchwałej, dążącej do celu wszelkimi dostępnymi środkami. Zdeterminowanej do tego stopnia, że wypuściła wirus, żeby sprawdzić jego działanie, w celu późniejszego zmienienia wyniku lokalnych wyborów, poprzez położenie mieszkańców do łóżek. Dlatego tej starszej dziś kobiecie, prowadzącej domy opieki, poświęcono równie wiele czasu ekranowego, co samemu Osho. Nawet po obejrzeniu serialu, nie jestem pewien, kto był większym diabłem – ona czy on.
Dokument Netflixa otworzył mi oczy, a właściwie przypomniał o tym, co reprezentują swymi religiami i jaką ogłupiającą siłą operują przywódcy duchowi oraz jak zepsute są ich organizacje.
Pieniądze, seks, przekręty, przestępstwa, ogłupianie wiernych i nastawianie ludzi na siebie to smutna codzienność w przeróżnych kościołach. Struktura, mechanizmy i geneza nawet tych najpopularniejszych dziś religii, miejscami to wszystko przypomina ciągle żywy ruch Neo-Sannyas, którego twarzą nadal jest zmarły 28 lat temu Osho, zwany często Bhagwanem, czyli z hindi bogiem. Dlatego nie poczułem zniesmaczenia, a bardziej rozczarowanie. Znam to z rodzimego podwórka jak zły szeląg i wiem, że ostatecznie to nic nadzwyczajnego.
Bardzo dziki kraj dotyka przede wszystkim najgorętszego okresu działania guru, czyli od 1981 do 1990 roku – od cichej inwazji na Stany Zjednoczone aż po dzień jego śmierci. Jest to jeden z dokumentów żywo działających na wyobraźnię, ale i namawiający po napisach końcowych, aby dogłębniej poznać historię organizacji Osho. Zacząłem grzebać, czytać, oglądać. Dokopałem się nawet do relacji rodaków, którzy mieszkali z indyjskim bóstwem. Można znaleźć naprawdę fascynujące historie, które w jakiejś formie zasługują na pokazanie szerokiej publiczności. Dokument jest tym ciekawszy, gdyż pokazuje, jak bezradne w pewnym momencie okazały się lokalne władze w wydawałoby się najdoskonalszej demokracji, którą chrzci wielu Stany Zjednoczone.
6-odcinkowy serial dokumentalny rzadko bezpośrednio gani przedstawianą w nim organizację. Prezentuje punkt widzenia wszystkich stron. Przytaczając suche fakty, pozostawia widzowi pole do przemyśleń.
Mamy wypowiedzi chwalących to, co działo się w Oregonie w latach 80, jak i tych osób, które były temu przeciwne lub z czasem odeszły od nauk Osho. To bardzo odważne, gdyż głośne dokumenty starają się uderzać w jeden punkt, obstając za czymś lub za kimś. W tym jest inaczej, a mimo to ma mocny wyraz.
Twórcy niemal idealnie rozłożyli elementy fabuły, bardzo sprawnie prowadząc opowieść, mieszając materiały archiwalne z gadającymi głowami. Co ważne, nie czułem, że oglądałem wystylizowane obrazki. Co niestety nierzadko kole w oczy, kiedy ogląda się film czy serial dokumentalny.
Bardzo dziki kraj to świetne widowisko. Intrygujące, sensacyjne, wciągające, a przede wszystkim mocno wbijające się w pamięć. Jest tylko jeden szkopuł. Finał. Kompletnie nieprzemyślany, nudny, sprawiający wrażenie wciśniętego na siłę, bez pomysłu na domknięcie historii. Jeśli jednak wybaczycie obniżające loty zakończenie, przygotujcie się na świetnie przedstawioną, pełną niecodziennych wydarzeń historię. Tak pokręconą i momentami przerażającą, że wielu z Was ciężko będzie uwierzyć, iż wydarzyła się naprawdę.
Bardzo dziki kraj w serwisie Netflix
Bardzo dziki kraj (2018) (tytuł oryginalny: Wild Wild Country) - sezon 1
Ocena końcowa
Autor skwitował tak znakomity dokument i tak ciekawe zjawisko jak Osho i jego nauczanie jakże wnikliwym intelektualnie stwierdzeniem “wszystkie religie to bagno i opium dla ludu”. No cóż, można i tak, niektórzy nawet nie wiedzą że nie wiedzą i może dobrze, że chociaż szczerze informują o tym otoczenie 😉