Czasem jest tak, że dokument nie jest idealny i jak Flint Town zmierza trochę w bezdroże, a narracja nieszczególnie pochłania. Jednak mimo wielu wad jest to widowisko warte obejrzenia, bo opowiada o czymś ważnym.
Rzeczy we Flint nie mają się dobrze. Na miasto spadło tyle plag, że aż dziw, iż jeszcze stoi. Chociaż napisać stoi to za dużo powiedziane, bo nawet jeśli stoi, to stoi ledwo i trzęsie się w posadach, niebezpiecznie chyląc się ku upadkowi. W mieście nałożyły się na siebie dwie kluczowe sprawy. Bezrobocie, które w największej części jest konsekwencją tego, że z miasta wycofało się General Motors. Doszedł do tego kryzys wodny, który zaczął się w 2014 roku. Ze względu na oszczędności, władze miasta postanowiły zmienić źródło wody, co doprowadziło do problemów z jej jakością, która finalnie stała się niezdatna do picia z uwagi na niebezpieczną dla zdrowia obecność ołowiu.
Historia tej małej apokalipsy jest opowiadana z perspektywy policjantów z Filnt, którzy muszą mierzyć się nie tylko ze wzrastającą przestępczością, ale i nawałem pracy, gdyż liczba funkcjonariuszy spadła tam w zastraszającym tempie z 300 do 98 na 100 tysięcy mieszkańców. Problemy sanitarne i bezrobocie sprawiły, że w mieście zaczęło się gotować. A oliwy do ognia co rusz dolewa tam mniejsza, jak i ta większa polityka.
Życie w stanie zagrożenia – taki slogan przypięli Flint Town ludzie od marketingu.
Obraz miasta jest porażający. Nie jest to jeszcze widok rodem z Mad Maxa, ale czuć tu naprawdę gorącą atmosferę. Oglądając, miałem momenty, w których budziło się we mnie niezdrowe poczucie, że Flint powinno się zrównać z ziemią i postawić odnowa.
Pomyślicie, że nas to nie dotyczy. Jednak sprawa Flint jest ważna. Nie tyle bezpośrednio ważna, bo miasto gdzieś tam w Stanach Zjednoczonych nie ma praktycznie żadnego wpływu na nas w Polsce. Jednak serial dokumentalny Netflixa pokazuje pewne sytuacje kryzysowe, a co za tym idzie, ukazuje społeczne i socjopolityczne uwarunkowania, które mogą narodzić się i odbić na ludziach w różnych zakątkach świata.
A wszystko to obserwujemy z punktu widzenia policjantów, którzy przyrzekli służyć obywatelom. Jednak w takich warunkach ich praca przypomina bardziej działania w strefie wojny niż stutysięcznym mieście w Stanach Zjednoczonych. Trochę im współczuję.
Nie nastawiajcie się na coś niesamowitego.
Flint Town to solidnie zrealizowany dokument. Aczkolwiek dosyć średnio opowiada historię. Szczególnie irytujące są przeskoki w życiu bohaterów. Widać, że dokumentaliści poświęcili sporo czasu na obserwowanie zdarzeń we Flint, ale wracali do miasta od zdarzenia do zdarzenia, przez co narracja jest nienaturalna.
Odradzam oglądanie Flint Town osobom, które szukają pochłaniającej rozrywki i mocnych zwrotów akcji. Ponadto nieco siada narracja. Opowieść z jednej strony jest rozwleczona, ale przez długi czas, bo aż 8 odcinków, twórcy nie umieli wystarczająco wgryźć się w temat. Jakkolwiek są dwa powody, dla których warto po serial sięgnąć. Ku przestrodze i z ciekawości.
Serial dokumentalny Flint Town w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu dokumentalnego Flint Town (sezon 1) (2018) (Netflix)
Werdykt
Flint Town dotyka ważnego tematu, ale niestety ma problemy z tym, by nawiązać wciągającą narrację.