Informacje płynące z Disneya nie są żadnym zaskoczeniem. Kilka miesięcy temu pisałem, że firma Boba Igera nie może pozwolić sobie na podkopywanie własnej pozycji poprzez tworzenie oferty programowej dla bezpośredniej konkurencji.
Jedni mówią, że Netflix to fenomen, a inni – w tym ja – że jest naturalną konsekwencją światowych zmian w związku z cyfryzacją otaczającej nas rzeczywistości. Jedyna rzecz, która może dziwić to fakt, iż streaming nie powstał w jednym z koncernów rozrywkowych. Wygląda na to, że skostniała i wydawałoby się ugruntowana i wygodna pozycja firm takich jak The Walt Disney Company, Time Warner, Comcast, Viacom czy CBS Corporation sprawiła, iż przespali streamingową rewolucję. Obudzili się niedługo przed tym, gdy dziesiątki milionów dusz było już z Netflixem oraz Spotify. Są to produkty powstałe w relatywnie małych przedsiębiorstwach. Nazywam to: głodem sukcesu.
Od tego czasu w Stanach Zjednoczonych powstały dziesiątki podobnych usług. Jednak nawet giganci pokroju Alphabetu (Google), Amazonu czy Apple nie potrafią przebić popularności wspomnianych – ani na polu muzycznym, ani filmowo-serialowym.
Dlatego każdy chciał mieć Netflix.
Tajemnicą poliszynela jest, że zarówno Disney, jak i Apple to firmy, które żywo zabiegały o przejęcie Netflixa. Jednak obie korporacje poległy na tym poletku, więc postanowiły zainwestować we własne streamingi. Disney mówi o tym otwarcie i SVOD Boba Igera wystartuje w 2019 roku, a Apple zdradza całkiem realne zamiary (o czym pisałem i napiszę jeszcze raz niedługo, gdyż pojawiły się nowe sygnały).
Dziś wybić się jest coraz ciężej, gdyż konkurencja rośnie i nie zwalnia. Dlatego Disney chce uderzyć jak najmocniej ze swoją usługą. Zapowiedziano oryginalne produkcje, przerzucenie całego olbrzymiego katalogu do jednego miejsca oraz niższą cenę abonamentu. To ciągle za mało, by zdobyć pozycję lidera, kiedy na rynku rozsiadł się Netflix, HBO (ze swoim GO, Now oraz OD), Amazon z Prime Video oraz Hulu. I właśnie ten ostatni streaming jest bardzo interesujący.
Kilka dni temu świat obiegła informacja, że The Walt Disney Company miał chrapkę na 21st Century Fox. Komentatorzy przerzucali się zachwytami nad odzyskaniem praw do niektórych rzeczy związanych z Marvelem (X-Men i Fantastycznej Czwórki) oraz z Gwiezdnymi wojnami. Inni wymieniali benefity, jakie płynęłyby z przejęcia biznesu kinowego i telewizyjnego od Foxa. Tak, to byłyby niesamowite umocnienia. Nie zaprzeczam.
Jednakże zauważyłem dodatkowy plus tej transakcji. Disney-ABC Group posiada 30% udziałów w konsorcjum Hulu LLC. Tyle samo, co Fox Entertainment Group. Po przejęciu Disney miałby pakiet większościowy.
30% zostałoby w rękach NBCUniversal (należącego do Comcastu) oraz 10% w Turner Broadcasting System (należącego do Time Warnera, który ma być przejęty przez AT&T za – jak się obecnie mówi – 108 miliardów dolarów).
Tym samym Disney nie musiałby budować streamingu od zera i miałby na starcie platformę oglądaną przez około 32 miliony widzów.
To się nie udało. Przynajmniej nie przy pierwszym podejściu. I na razie nic nie wskazuje na to, żeby Iger mógł się jeszcze z Murdochami dogadać. Wszelkie dywagacje na ten temat to myślenie życzeniowe.
Co z Marvel Cinematic Universe? Co z serią Gwiezdne wojny? Bohaterzy wracają do domu!
Kilka miesięcy temu w tekście Netflix i Disney biorą rozwód, pisałem:
Zakładam, że w dłuższej perspektywie czeka nas nieprzedłużanie umów z Netflixem. Bo chociaż umowy dystrybucyjne nijak mają się do produkcyjnych, to Disney nie będzie chciał, żeby jeden z jego podmiotów pracował na sukces konkurenta. A trzeba mieć na uwadze, iż seriale tworzone przez Marvel Television należą do najchętniej oglądanych.
Zanim jednak dojdzie do wygaszania współpracy, zobaczymy jeszcze kilka sezonów już zapowiedzianych produkcji. Nie sądzę jednak, by widzowie spragnieni nowych oryginalnych seriali Marvela, mieli na co liczyć. Co nie jest złą wiadomością. Zobaczą je najpewniej w takiej czy innej formie u Disneya.
Co spotkało się z wyjątkowo nieprzyjemną reakcją na jednym z facebookowych forów. A dziś mamy doniesienia z The Wall Street Journal o zaprzestaniu produkowania nowych seriali dla Netflixa. Wszystko ma zostać w domu. Tym samym powstanie zarówno serial ze świata Gwiezdnych wojen, jak i marveloweskiego Marvel Cinematic Universe – wyłącznie na potrzeby nadchodzącej platformy. Gdybym miał coś zakładać, to najpewniej oliwy w tryby doleje również Pixar oraz ABC.
Nie, nie przewidziałem przyszłości. Ten ruch wydawał się logiczny.
Wbrew pozorom to się gotowało od dawna. Informacja o zerwaniu umowy dystrybucyjnej pomiędzy Disneyem a Netflixem to tylko jeden ze symptomów. Zaraz po tym Netflix kupił Millarworld, który daje firmie dostęp do wielu interesujących historii komiksowych. Później pojawiły się doniesienia o próbie przejęcia przez Disneya podmiotów należących do Foxa. Te rzeczy nie dzieją się przypadkowo.
Gdzieś w tym wszystkim jesteśmy my, widzowie. I wiecie co? Nie martwcie się tak bardzo. Będzie nowa platforma, ale jednocześnie konkurencja się zaostrzy. Netflix będzie starał się produkować więcej i lepiej. Disney nie pozwoli sobie na bycie gorszym. A my dostaniemy jeszcze więcej filmów, seriali i produkcji rozrywkowych.
Ostatecznie wybierzemy to, co uważamy za najlepsze. Tak naprawdę nic nie stracimy. I nikt nie powiedział, iż musimy miesiąc w miesiąc opłacać naraz abonament w Netfliksie, Showmaksie, Prime Video czy nadchodzącej platformie Disneya (o ile na starcie pojawi się w Polsce – w co wątpię). Nie licząc HBO GO, które niestety wiąże nas ze sobą nieco mocniej. Z reszty usług możemy korzystać rotacyjnie.
Obserwujemy początek wielkiego boju o konsumentów. Co mnie niesamowicie cieszy, zarówno z perspektywy widza, jak i komentatora zmian medialnych oraz progresu technologi na styku z kulturą masową. Jesteśmy świadkami niesamowitych przeobrażeń na rynku rozrywkowym. W kościach czuję, że te wszystkie doniesienia z ostatniego kwartału to zaledwie rozgrzewka.
Źródło: Forbes, The Wall Street Journal, Fast Company