Netflix idzie po kolejne miliony użytkowników. Mogą w tym pomóc Chiny

Dariusz Filipek
7 min czytania
Netflix idzie po kolejne miliony użytkowników (źródło: Netflix, istock; edycja: Poppkulturyści)

Z ostatniej chwili

Niedawno dowiedzieliśmy się, że Netflix zwiększa zadłużenie o 2 miliardy dolarów, by produkować jeszcze więcej widowisk i zjednywać sobie kolejne miliony użytkowników. Również wśród Chińczyków.

Dziś Netflix ma 154 miliony użytkowników, z czego 6 milionów na okresie próbnym, który został wyłączony w Polsce (zapewne z uwagi na liczne nadużycia użytkowników w naszym kraju). W samych Stanach Zjednoczonych serwis ma 60 milionów subskrybentów, z nadzieją, iż spenetruje rynek w domu, zamykając się w granicy 90 milionów abonentów.

Pojawiły się pogłoski, iż Netflix chce również zadebiutować w Chinach.

Jest to największy rynek, gdzie tej usługi strumieniującej jeszcze nie ma. Na tę chwilę władze serwisu nie podają żadnych konkretnych danych. Jakkolwiek zapowiedź produkowania serii programów w języku mandaryńskim jest sygnałem, iż w przyszłości firma będzie chciała pojawić się w tym kraju. Mówi się, iż z tymi produkcjami Netflix chce dotrzeć do osób z chińskimi korzeniami, rozsianymi po całym świecie.

Nowhere Man, Triad Princess, The Ghost Bride – to widowiska, które przemówią po mandaryńsku. Już teraz w serwisie można obejrzeć film fantastycznonaukowy Wędrująca Ziemia. Jest to jeden z najlepiej radzących sobie przy chińskich kasach biletowych film. Niedawno ochrzczono go mianem produkcji oryginalnej Netflixa.

https://www.youtube.com/watch?v=O26CwUWyxsg

Jednak start platformy w Chinach wiąże się z decyzją polityczną i mocnym przesianiem oferty streamingu przez oko cenzury. Co ciągle jest dosyć problematyczne. Do tej pory Netflix udostępniał część swoich produkcji jednej z największych chińskich platform streamingowych iQiyi, która należy do koncernu Baidu. Wszystko wskazuje na to, że umowa, która wygasła w tym roku niezostanie przedłużona.

Największym problemem Netflixa są coraz bardziej miałkie treści.

Netflix zdobywał pierwszych widzów wysokiej jakości programami, co z pompą zapoczątkował w 2013 roku serial House of Cards. Jednak z czasem serwis mocno skręcił ze strategią. Dziś produkuje się tam dużo, ale pośród nowości ciężko odnaleźć się widowiskom wysokiej jakości. Zupełnie subiektywnie patrząc na filmy i seriale, które ostatnio tam oglądałem, rzuca mi się w oczy przepalanie pieniędzy na produkcje. Niektóre z seriali równie dobrze mogłyby nie powstać. Serwis znany z takich hitów jak Stranger Things, Narcos czy BoJack Horseman coraz częściej dostarcza nam potworki pokroju Smaku stokrotek czy Insatiable.

Żeby jednak oddać królowi co królewskie, odnotuję, iż w bieżącym roku Netflix dostarczył kilka interesujących nowości. Pojawił się chociażby serial Sex Education, Russian Doll czy Ruchome piaski. Jak na serwis, który chwali się największą liczbą premier i przeznacza olbrzymie środki na produkcję treści, to stanowczo za mało.

Kilka dni temu dostałem do recenzji przedpremierowo drugi sezon serialu The Rain i po kilku minutach wymiękłem i go wyłączyłem.

Po czym uruchomiłem HBO GO i obejrzałem Wojownika, Czarnobyl, Sprawę idealną oraz finał The Act. Nie chcę robić tutaj reklamy największej konkurencji Netflixa w Polsce, żeby nie być posądzonym o jakieś głupoty, ale chociaż w usłudze HBO pojawia się mniej nowości, to zazwyczaj są wyższej jakości. Zarówno wtedy, kiedy myślę o produkcjach oryginalnych, jak i tych na licencji.

Sądzę, że w Netfliksie powoli tracą kontrolę nad produkcją. Jestem niemal pewien, że nawet nie są w pełni świadomi co, gdzie i za ile produkują. Codziennie pojawiają się kolejne informacje o inwestycjach. Aczkolwiek coraz częściej mam wrażenie, że pieniądze na te widowiska są po prostu rozrzucane dookoła bez większego składu i ładu. Byle coś się działo, byle coś nowego się ukazywało. Nieważne co, nieważne za ile, ważne, by ta machina się kręciła, a widz ostatecznie sobie coś wyłowił. Niestety premier średniaków lub co najwyżej przyzwoitych widowisk jest tam od zatrzęsienia. Jednak coraz trudniej wyłowić dobre sztuki pośród nieprzyzwoitej liczby słabizn. Nawet mi, osobie korzystającej z serwisu od 2012 roku i próbującej być od tego czasu na bieżąco.

W takich warunkach przypływ kolejnych milionów użytkowników może stopniowo topnieć.

Nie tyle przez nasycenie rynku, bo temu do tego daleko, ile przez rosnącą konkurencję, która stawia na konkrety. Chociaż Netflix cieszy się olbrzymim, niesłabnącym, a wręcz rosnącym powodzeniem w naszym kraju i na świecie, jako świadomy widz coraz częściej zwracam oczy ku produkcjom Showtime, FX, AMC, BBC, Hulu, HBO, Starz i Prime Video. To tam premiery w tym roku miały takie widowiska jak Czarny poniedziałek, What We Do in the Shadows, The Act, Czarnobyl, Lorena czy Leaving Neverland. Trzeba również wziąć pod uwagę, że usługa z nieco innej bajki, ale także podkradająca trochę tortu, czyli Roku, ma się całkiem dobrze.

Netflix jest z jednej strony we wspaniałej sytuacji, ponieważ jest niekwestionowanym liderem w swoim segmencie. Z drugiej strony ma problem.

Problemem jest fakt, iż niedługo wystartuje Disney Plus, Amazon przygotowuje na Prime Video Władcę Pierścieni, Hulu produkuje coraz więcej interesujących widowisk, pojawi się usługa Apple oraz streaming NBCUniversal, a HBO poza kolejnymi hitami szykuje się z nowym, lepszym streamingiem, który ma łączyć HBO z treściami z innych spółek zależnych wchodzących w skład WarnerMedia.

Być może Netflix liczy na to, że zapełni na szybko bibliotekę jak największą liczbą produkcji. W ten sposób chwali się olbrzymim portfolio. Można to odczytywać jako strategię na przeczekanie, by później zasypać widzów konkretnymi widowiskami. W końcu podpisano mnóstwo umów na wyłączność, między innymi z Ryanem Murphym, Shondą Rhimes czy małżeństwem Obamów. Jak podaje Business Insider Ryan Reynolds (Deadpool) dostanie 27 milionów dolarów za rolę w filmie Six Underground, który reżyseruje Michael Bay (Transformers).

Na razie musimy liczyć się z tym, że ciągle będziemy musieli przedzierać się przez masę potworków, by dotrzeć do rzeczy wartościowych.

Chiny mogłyby tu być ratunkiem wizerunkowym. Jednak nie w oczach widzów, a przede wszystkim inwestorów, którzy oczekują rezultatów. Treści są dla nich sprawą drugo, a może nawet trzeciorzędną. Tym samym miejmy nadzieję, iż strategia biznesowa za jakiś czas znowu spotka się z wizją jakościową. W innym wypadku nawet ja, bardzo wierny widz Netflixa, zacznę z coraz mniejszym wyrzutem spoglądać w stronę konkurencji.

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

Zostaw komentarz