Netflix chce być tańszy. Ceny abonamentów pozostają bez zmian, ale filmy i seriale ucierpią

Dariusz Filipek
9 min czytania
Potrójna granica (źródło: Netflix; edycja: Popkulturyści)

Z ostatniej chwili

Nieproporcjonalne do budżetu zainteresowanie Potrójną granicą ma być punktem zwrotnym w finansowaniu przez Netflix kolejnych wielkich projektów.

Netflix chce być domem dla wszystkich. Jednak z blockbusterami mu nie po drodze. Chce przyciągnąć widzów łaknących dramaty, komedie, horrory, historie skierowane do nastolatków, serwis nie zapomina o kinie artystycznym, dla najmłodszych, sensacyjnym, fantastycznonaukowym, anime… Można tak wymieniać bez końca i zawiesić się w okolicach koreańskich dram, których na Netfliksie również nie brakuje. Jednak widz, który w miarę wnikliwie przegląda przepastną bibliotekę serwisu, zauważy, że produkuje się dla niego dużo i byle jak. Na jedną jakościową produkcję przypada kilkanaście nieoglądalnych, a w najlepszym wypadku średniaków.

Serwis próbował iść w widowiska na kinowym poziomie, które przyciągają masy. Jednak do tej pory żadne Avengers się tam nie urodziło. Nie mieliśmy wielu sytuacji, w których Netflix mógłby się pochwalić czymś, co w tradycyjnym kinie przyciągnęłoby tłumy. I wiele wskazuje na to, że prędko czegoś takiego tam nie obejrzymy.

Potrójna granica zdecydowanie do grona średniaków nie aspirowała. Chociaż film był całkiem przyzwoity, obsadę wypełniły gorące nazwiska, to 115 milionów dolarów przeznaczonych na produkcję nie było trafionym pomysłem. Przynajmniej według włodarzy serwisu.

W kinie finansowe wtopy są normą. Kiedy spojrzeć na tegoroczne wyniki filmów kinowych, można się przekonać, że za wielkimi budżetami nie zawsze idą wielkie sukcesy. Doskonałym tego przykładem jest wycofywane powoli z kin X-Men: Mroczna Phoenix. Produkcja filmu pochłonęła około 200 milionów dolarów, a do tego trzeba doliczyć przynajmniej 100 milionów przeznaczonych na promocję. Widowisko ma na koncie 245 milionów dolarów i wiele więcej do kas biletowych już nie przyniesie. A mowa tu o – podkreślam – przychodzie, nie zysku z biletów. Tym bardziej nie zysku z filmu. Podobnie, chociaż nie tak dramatycznie rzecz się ma w przypadku nowego Hellboya i kilku innych widowisk.

Tutaj nie ma normy. Jakość, promocja i mnóstwo innych pomniejszych czynników musi ze sobą doskonale współgrać, by film okazał się dobrą inwestycją. Zdarzają się wyjątkowe sytuacje, jak seria Transformers, która pomimo miałkości artystycznej przyciągała do kin tłumy. Z kolei przez wielu uznawany za wybitny Blade Runner 2049 poległ w kinach z kretesem.

Jednak w Netfliksie myślą, że to kwestia racjonalizowania wydatków produkcyjnych.

Dyrektor ds. treści w Netflixie, Ted Sarandos, miał powiedzieć dyrektorom filmowym i telewizyjnym, że serwis będzie rozsądniej, a właściwie oszczędniej przyznawał pieniądze nowym projektom. Netflix mniej chętnie spogląda po Potrójnej granicy na duże, a co za tym idzie ryzykowne projekty. Co prawda powiedział, że wielkie projekty filmowe będą nadal powstawać, ale biorąc pod uwagę to, ile serwis ma ich obecnie, ciężko tu piać z zachwytu po takiej deklaracji.

Film z Benem Affleckiem, Charliem Hunnamem, Oscarem Issaciem i Pedro Pascalem kosztował firmę 115 milionów dolarów, a obejrzano go w 52 milionach gospodarstw domowych (Netflix ma obecnie około 154 miliony abonentów). Jak podaje Box Office Mojo średnia cena biletu kinowego w Stanach Zjednoczonych w 2019 roku wynosi 9,01 dolarów. Po pomnożeniu średniej ceny biletu przez liczbę odbiorców wychodzi świetne 468,52 milionów dolarów. W warunkach kinowych to byłby hit, nawet przy dodatkowych 50, a nawet 100 milionach dolarów przeznaczonych na promocję.

Nie otwieraj oczu to recepta na sukces według Netflixa. Tanio, niekoniecznie dobrze, ale przemawiając do mas (Netflix)
Nie otwieraj oczu to recepta na sukces według Netflixa. Tanio, niekoniecznie dobrze, ale przemawiając do mas (Netflix)

Jednak w Netfliksie najwidoczniej hit hitowi nierówny. Odnośnikiem jest tu słabszy, ale chętniej oglądany film Nie otwieraj oczu. Horror z Sandrą Bullock obejrzano w ciągu miesiąca w 80 milionach gospodarstw domowych, a jego wyprodukowanie miało kosztować niespełna 20 milionów dolarów. Ponadto komedia Zabójczy rejs z Jennifer Aniston i Adamem Sandlerem obejrzano w pierwszy weekend aż na 31 milionach kont przy 24-milionowym budżecie.

Netflix potrzebuje blockbusterów bardziej niż średniaków, nawet jeśli widzowie jeszcze nie czują wielkich produkcji w streamingu i bardziej w tej materii ufają kinom.

Szczególnie wtedy, gdy Netflix będzie chciał żywo zawalczyć z Disneyem, który będzie podgryzał serwis na trzech polach – w kinach, na Disney Plus i na Hulu. Do tego dojdzie streaming NBCUniversal oraz nowy serwis TimeWarnera, który może nazywać się HBO MAX. Trzeba pamiętać, że Amazon Prime Video nie śpi, a na rynku mężnieją mniejsze streamingi.

Przez to serwis powinien bardziej skupić się na ograniczaniu wydawania pieniędzy na artystyczne wtopy pokroju The Society czy What/If, o filmach nawet nie wspominając, bo te są jeszcze większą bolączką Netflixa niż seriale. Na każdą Romę przypada tu mnóstwo potworków pokroju Ojca roku.

W innym wypadku widz się wreszcie wyedukuje i życzliwszym okiem spojrzy w stronę konkurencji. Bo chociaż Netflix jest jeszcze dziś sexy, to jak długo można znosić dziesiątki słabych produkcji, coraz częściej robionych lub odkupywanych za drobne?

Kierunek na 200 milionów abonentów może być cierniową drogą, a 300 milionów, które wróżyli serwisowi najwięksi optymiści, nigdy się nie wydarzy. Bo chociaż konkurencja jest dziś jeszcze relatywnie słaba, to ich pomysły na przyszłość prezentują się o wiele ciekawiej niż obecna neflixowa bylejakość. Ubogacanie śmietnika ciekawszą pozycją od czasu do czasu to dla widzów strata czasu, kiedy okazuje się, że Amazon chce wydać na pierwszy sezon serialowego Władcę Pierścieni miliard dolarów (wliczając w to koszt pozyskania licencji). To się nazywa bój o widza i cięższych armat nie widzę.

Jeśli Netflix chce walczyć o masowego widza, powinien rozejrzeć się również za projektami budzącymi nadzieję na wielkie hity. Bez względu na koszty, które można przyciąć na nieoglądalnych treściach. Inaczej serwis będzie coraz bardziej przypominał śmietnik, który nijak ma się do czasów, w których powstawały pierwsze sezony takich hitów jak Stranger Things, House of Cards czy Orange is the New Black.

Jako widz oczekuję od Netflixa, że będzie mi serwował to, co najlepsze.

A to, co najlepsze coraz częściej odnajduję u konkurencji, gdzie oglądałem chociażby Czarnobyl, Paragraf 22, Miasto na wzgórzu, Na cały głos czy ostatni sezon Boscha. Netflix dziś w pełni mogę pochwalić za Jak nas widzą, nowe Stranger Things oraz kilka dokumentów. Jak na serwis, który miesiąc w miesiąc dostarcza około sto nowości na nasz rynek, to o wiele za mało.

Nie twierdzę, że pieniądze zapewnią jakość, bo małe, kameralne produkcje też mają swój urok, ale ubijanie potencjalnych streamingowych blockbusterów jest krokiem wstecz. I serwis poświęca nie to, co powinien. Dyrektorzy powinni skupić się bardziej na pilnowaniu jakości nowych projektów. To jest ciągle bolączką serwisu.

Jednocześnie ta decyzja pokazuje, że Netflix w pewnym momencie finansowo przeszarżował.

Obecnie szuka oszczędności, a jeszcze niedawno zaciągał kolejne pożyczki w tempie, którego pozazdrościłby mu maratończyk. W dodatku mowa tu o miliardach dolarów, byle uzbroić się w przepastną bibliotekę przed nadejściem konkurencji. Teraz to się mści i jasno pokazuje, że nawet w tak interesujących biznesach, gdzie jest pełno ludzi z głową na karku, popełnia się błędy, za które zapłaci ostatecznie widz.

Tym samym moja nadzieja na widowiska pokroju największych kinowych hitów może nie tyle umarła, ile odkładam ją w czasie. Bo w najbliższych miesiącach raczej decyzje o dużych projektach filmowych nie będą podejmowane – poza tymi, które już zaplanowano. Jednak wierzę, iż w serwisie w pewnym momencie ktoś pójdzie po rozum do głowy, a przynajmniej do kina i zobaczy, jak to tam wygląda.

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

Zostaw komentarz