Weź Świt żywych trupów, Zdarzenie i Ciche miejsce, a następnie zblenduj te filmy i poproś Sandrę Bullock, żeby to zdzierżyła. Taka mikstura wyszła odpowiedzialnym za nie do końca porażkę, ale i nie sukces filmu Nie otwieraj oczu. Trochę thrillera fantastycznonaukowego, nieśmiało zahaczającego o horror. Trochę głupotki, na którą Netflix niepotrzebnie stracił 20 milionów dolarów.
Nie otwieraj oczu opowiada o świecie zmagającym się z epidemią samobójstw. Eric Heisserer (Kiedy gasną światła, Nowy początek) przyłożył rękę do scenariusza widowiska, w którym każdy, kto otworzy oczy, zapragnie skończyć ze sobą szybko i skutecznie. Filmowi nieszczęśnicy bezpiecznie mogą czuć się wyłącznie w pomieszczeniach, do których nie dochodzi naturalne światło. Ponadto niewielka część ludzi została opanowana przez przedziwną siłę i dla odmiany nie pragną popełnić samobójstwa, a wystawić na światło słoneczne tych, którzy starają się na różne sposoby utrzymać przy życiu. Jedna z ocalałych to Malorie (Sandra Bullock). Jest w zaawansowanej ciąży, ale nieszczególnie widzi się w roli matki. Wątek jej dorastania do macierzyństwa przewija się przez cały film, próbując nadać mu głębi. Nieskutecznie.
Akcja prowadzona jest na dwóch płaszczyznach czasowych. Widzimy zdarzenia z i na chwilę po początkach epidemii, gdy Malorie walczy o życie z grupką ocalałych. A wszystko to przeplata się z wydarzeniami z przyszłości, kiedy obserwujemy główną bohaterkę, starającą się zapewnić przetrwanie sobie i dwójce dzieciaków. Traktuje je przedmiotowo, nie nadała im nawet imion – nazywa ich po prostu chłopiec i dziewczynka.
Taki zabieg scenariuszowy sprawił, że wiemy, iż kobieta przeżyje kilka lat. Od widza oczekuje się, że będzie zastanawiał się, jak i dlaczego. Z kolei w scenach z przyszłości widzimy ją spływającą w dół rwącej rzeki z zasłoniętymi oczami. W łódce ma dzieci. To z kolei miało sprawić, że mamy się bać o tych nieszczęśników.
Nie dostajemy odpowiedzi, dlaczego na naszej ukochanej planecie rzeczy się tak pochrzaniły. To norma w tego typu filmach. Irytująca, ale jednocześnie nadająca widowisku tajemniczości. Bo czy wiemy, skąd się wzięły żywe trupy w większości najlepszych filmów o zombiakach? Nie, ale ostatecznie nie zawracamy sobie niepotrzebnie głowy takimi szczegółami, skupiając się na rozrywce.
W adaptacji powieści Josha Malermana popuszczono wodze fantazji. Niestety nie było nikogo, kto by zapanował nad nieokiełznanym pędem kręcenia kolejnych idiotyzmów.
Historia w Nie otwieraj oczu jest z jednej strony prosta i stawiająca na sprawdzone co byłoby, gdyby…, a z drugiej nie można jej nie zarzucić tego, że jest idiotyczna. Nawet pomimo faktu, iż obraca się w gatunku fantastycznonaukowym, gdzie można pozwolić sobie na więcej.
Pal licho momenty, w których nieszczęśnicy poruszają się po ulicach samochodami wyposażonymi w GPS z zasłoniętymi szybami. Pal licho, kiedy biegają niczym maratończycy, nie widząc niczego przed sobą. Jednak wtedy, kiedy widziałem Malorie z dzieciakami na łódce, chwyciłem się za głowę. Tym bardziej że powodem ich podróży była mrzonka. Scenariusz jest słaby. Przeciekający od pomniejszych dziur fabularnych i głupich sytuacji.
Efekty specjalne, zdjęcia, muzyka – to wszystko wyszło przyzwoicie, ale bez wodotrysków. Są chwile, w których można ponarzekać, jak scena z pierwszych minut, kiedy krew na pojeździe pojawiła się, zanim ten uderzył w nieszczęsną samobójczynię.
W filmie obok Sandry Bullock pojawia się też John Malkovitch czy Sarah Paulson, ale nie są to ich role życia. Nawet nie zakręcili się w okolicy najlepszych występów. Bohaterzy zostali napisani po linii najmniejszego oporu. Nie porywają, a dialogi są byle jakie.
Nie otwieraj oczu mocno ociera się o pomysły z innych filmów.
Biorąc pod uwagę, że książka, na której podstawie powstał film, pojawiła się w księgarniach przed Cichym miejscem, nie można powiedzieć, że twórcy kalkują granie na zmysłach i walkę o życie rodziny. Jednak podobieństwa są. Poza tym mamy grupkę ocalałych w obliczu budzącej grozę apokalipsy (przynajmniej na papierze) jak we wspomnianym Świcie żywych trupów. A motyw dziwnych samobójstw był już wcześniej w beznadziejnym Zdarzeniu M. Nighta Shyamalana.
Jednak Susanne Bier, zdobywczyni Oscara, to żaden Tarantino. Widać to doskonale w jej reżyserii. Nie potrafiła nadać widowisku charakteru i wydaje mi się, że pomimo wielu nagród, nie powinna próbować przeskakiwać samej siebie i zabierać się za rzeczy, których nie czuje. Zapożycza bez polotu i jest najwyżej solidna. Dzięki czemu film ogląda się znośnie. Jednak nie na tyle, aby piać z zachwytu.
Dostaliśmy typowego średniaka sci-fi w klasie B. Pokracznie pretendującego do grona udanych produkcji. Szkoda, bo Netflix miał w Nie otwieraj oczu kilka mocnych nazwisk, a film wyszedł jak większość długometrażowych fabuł serwisu. Jest przeciętny, ale nie nieoglądalny. Jeśli macie ochotę na brutalne kino fantastyczne o walce o przetrwanie i obejrzeliście już wszystko w tym nurcie, a nie macie nic lepszego do roboty, to możecie sprawdzić Nie otwieraj oczu. Aczkolwiek ostrzegałem.
Film Nie otwieraj oczu w serwisie Netflix >>
[interaction id=”5c1c5345fe9c8e4714ce0a80″]
Recenzja filmu Nie otwieraj oczu (Bird Box) (2018)
Tytuł filmu: Nie otwieraj oczu
Opis filmu: Fala tajemniczych samobójstw opanowała świat. Sandra Bullock wcielająca się w główną bohaterkę filmu Netflixa, stara się przetrwać w tym szaleństwie.
Data premiery: 2018-12-21
Reżyser: Susanne Bier
Aktorzy: Sandra Bullock, John Malkovich, Sarah Paulson
Gatunek: Sci-Fi, Thriller
Werdykt
Dostaliśmy typowego średniaka sci-fi w klasie B. Pokracznie pretendującego do grona udanych produkcji.