Śnieżyca, zablokowane drogi, kilkoro nieznajomych na poczekalni, a pośród nich uciekinierka z ośrodka odwykowego, która odkrywa skrępowaną dziewczynkę na tyłach vana. Sytuacja bez wyjścia.
“No Exit” to typowy stary, dobry i sprawdzony Hitchcock, który od czasu “Sznura” wyewoluował przez przeróżne przygody detektywa Columbo czy wariacje wokół “Dziesięciu murzynków” aż po niezapomnianą “Nienawistną ósemkę”. To historie, w których mniej lub bardziej sobie znajome osobliwości wchodzą w interakcje — najczęściej prowadzące do konfliktów. W tle zawsze dostajemy jakiegoś rodzaju dramat czy zbrodnię.
Thriller Damiena Powera układa dla widzów te sprawdzone klocki dzięki luźno zaadaptowanej prozie Taylora Adamsa. Powieść wydana w Polsce jako “Bezbronne” została przetłumaczona na język filmu przez Andrew Barrerę i Gabriela Ferrariego.
Darby (w tej roli wschodząca gwiazda, Havana Rose Liu) ma problem. Kolejny raz trafiła do ośrodka odwykowego, gdzie zaskakuje ją nieprzyjemna wiadomość — jej matka umiera. Opuszczenie ośrodka jest teoretycznie niemożliwe. Zakaz sądowy i niesprzyjająca jej siostra są przeszkodami. Dlatego Darby musi uciec, jeśli chce zobaczyć matkę żywą. I ucieka.
Nocą przemierza zaśnieżoną drogę w kierunku Salt Lake City, aczkolwiek musi zmienić plany, kiedy dowiaduje się, że droga międzystanowa została zamknięta. Trafia do miejscowego centrum turystycznego, gdzie spotyka czwórkę nieznajomych. Niedługo później podczas poszukiwania zasięgu telefonicznego trafia na vana, w którym marznie związana dziewczynka (Mila Harris). Nie wie, kto porwał dziecko, więc nie ma pojęcia, komu może ufać. Jednak zrobi wszystko, aby pomóc porwanej.
I tak dla Darby zaczyna się pełen zwrotów akcji oraz niepewności, zmrożony i krwawy horror bez wyjścia.
Widzowi pozostaje czekać na ciężki do przewidzenia rozwój wypadków. Napięcie czuć praktycznie od dramatycznego początku do wybuchowego i tonącego w płynach ustrojowych finału. Wszystko to przy całkiem przyjemnych, momentami pozytywnie leniwych, wręcz teatralnych zdjęciach Simona Rabyego, który wie jak kręcić przy małym budżecie, aby widz nie przecierał oczu z politowaniem.
Niestety, widowisko z potencjałem na świetny dreszczowiec, szybko zatraca go poprzez uproszczenia. Szczególnie bolesne było niepoświęcenie wystarczająco czasu na budowanie dramatycznego wrzenia między bohaterami. To udało się, chociażby w “Azylu” Davida Finchera, gdzie poczucie zagrożenia i brutalne interakcje napędzały widowisko. W “No Exit” tego zabrakło. Temu thrillerowi bliżej sieczce niż fincherowskiej finezji.
Ponadto dostaliśmy kilku jak kartka płaskich bohaterów i głupotki w stylu narkomanki zażywającej kokainę, żeby na rauszu przejść przez piekło suchszą nogą. To stworzyło niezdrowe przesłanie. Przez to “No Exit” w takiej chwili bardziej przypominało jadącą po bandzie “Adrenalinę”, którą nie jest, aniżeli rasowego thrillera, którym być próbuje.
“No Exit” ma niemal wszystko, co zagadkowy kryminał mieć powinien, ale zabrakło pomysłu i wytrwałości, abym zrezygnował ze słowa “niemal”.
Teatralność klaustrofobicznej, odciętej od świata rzeczywistości mogła zostać o wiele lepiej wykorzystana. Zamiast tego postawiono głównie na szokowanie i trzymające widza w niepewności scenariuszowe fikołki. Szkoda, bo było tu nieco więcej potencjału, którego rozwinięcia pozbawieni, dostaliśmy produkcję bardziej dla zabicia czasu, aniżeli do zapamiętania. I to tylko pod warunkiem, że lubicie poczuć lekkie dreszcze podczas seansu.
Recenzja filmu "No Exit"
Werdyk
Było tu nieco więcej potencjału, którego rozwinięcia pozbawieni, dostaliśmy produkcję bardziej dla zabicia czasu, aniżeli do zapamiętania.