Z tymi Oscarami to jest tak, że ktoś tu poszedł o kilka kroków za daleko. Dlatego gali w 2021 roku nie obejrzę. Nie wspomnę o tym, kto wygrał, co się działo i w ogóle kto z kim oraz dlaczego.
Oscary są mi już obojętne, bo nowe zasady ich przyznawania bardziej mnie przerażają, niż bawią. Czerwonego dywanu nigdy nie oglądałem, wiec nie muszę sobie go darować. Gdyby Akademia tak skupiała się na jakości widowiska, jak na skrajnej politycznej poprawności, to Oscary miałyby wyniki oglądalności na poziomie Super Bowl. Przesadzam? Być może.
Co się stało z Oscarami?
Kto nie wie, o co chodzi, temu zarysuję sytuację z grubsza. Jeśli chcecie zapoznać się ze szczegółami, to są one dostępne na oficjalnej stronie Oscarów. Znajdziecie tam nowe zasady przyznawania statuetki.
Sprawa dotyczy kategorii Najlepszy film. Żeby wziąć udział w wyścigu po tego Oscara, trzeba spełnić kilka zasad. Chodzi o aktorską różnorodność rasową, zapewnienie obecność w ekipie filmowej osobom z mniejszości, płatnych staży i szkoleń oraz mają oni znaleźć zatrudnienie w fazie promowania widowiska.
Ostatecznie zasady nie są zbyt rygorystyczne, ale nie zmienia to tego, że są żenująco wymuszone.
Taki przykład
Przyznaję, bywam politycznie poprawny. Bywałem bardziej. Teraz patrzę na rzeczy nieco szerzej, a może po prostu wdziałem zupełnie nową maskę – tego nie odgadnę. Co nie zmienia faktu, iż popadamy w stan skrajnej paranoi.
Piszę obecnie książkę i różnorodność rasowa nie jest w niej wykalkulowana, a przyszła naturalnie, gdyż uznałem, że warto poruszyć taki, a nie inny temat. Powiedzmy hipotetycznie, że miałbym w dłoniach świetną, konkurencyjną powieść, która nie zostałaby dopuszczona do konkursu na najlepszą książkę w galaktyce. Jednocześnie wiedziałbym, że jest o niebo lepsza niż moja, ale nie byłoby w niej krzty różnorodności. Konkurencja nie byłaby zbyt zacięta, autorzy powieści niespełniających wytycznych różnorodności musieliby obejść się smakiem, a nagrodę zgarnąłbym ja ze świadomością, że był ktoś lepszy. Czułbym się z tym źle. Główna nagroda byłaby dla mnie nagrodą na wyrost.
Ściana absurdu
W sieci grzmi. Ludzie zastanawiają się, którzy zdobywcy Oscarów z przeszłości nie otrzymaliby dziś statuetki. Wiecie co? Kompletnie mnie to nie zajmuje, bo ustanawiając sztywne zasady dla sztuki, dochodzimy do ściany absurdu, przy której można już wszystko postawić do góry nogami. Drabinę czy rasę.
Przyznam, że od jakiegoś czasu popkultura coraz mniej mnie grzeje. Może się zawiodłem, może zestarzałem, może jest jej po prostu za dużo w obiegu i przesyciłem się nią. Mam czasem takie wrażenie, że chciałbym, by na kilka dni zniknęła z mojego życia. Takie zdarzenia tylko to pogłębiają.
Niestety rzadziej prezentujemy światopoglądy i politykę poprzez sztukę, a częściej robimy sobie wodę z mózgów, kłócimy się, wygłupiamy się i oddziałujemy bezpośrednio polityką czy światopoglądami na sztukę. Partykularne potrzeby różnych grup i świat kultury coraz brzydziej się zamazują i wchodzą w dziwaczny, wyjątkowo niezdrowy związek.
Tu nie chodzi o prawicę i lewicę
Rozumiem, że powinno być miejsce dla każdego. Różnorodność rasowa, mniejszości seksualne, ludzie niepełnosprawni – oni wszyscy są ważni. Jednak wtłaczanie ich metodą walca jest kompromitujące. Chodzi o zasady – dosłownie i w przenośni. Nie ważne czy są luźne, czy nie.
Mnie brzydzi takie w***e się do sztuki, ale zdecydowanie nie namawiam Was do nieoglądania Oscarów. Po prostu osobiście mam dosyć tej szopki. Nie będę się kłócił z nowymi zasadami, ponieważ to nie ma większego sensu i jest stratą energii. Ich piaskownica, ja tylko biorę z niej swoje zabawki.
Sztuka powinna pozostać sztuką, a nie działaniem matematycznym czy widzimisię akademików. Prawda? Chyba prawda.
“Szkoda szczępić ryja” – wieszcz narodowy