Po mocno średnim Gypsy Netflix nieco nadwyrężył moje zaufanie. Dlatego z rezerwą podchodziłem do Ozark. Zwiastun nieco podreperował moją ciekawość, więc sprawdziłem pierwszy odcinek i… Nawet nie wiecie, jak miło jest się tak bardzo pomylić.
Serial opowiada o chicagowskim księgowym. Przeciętnym tylko na pierwszy rzut oka. Marty jest świetny w tym, co robi. Niestety wybrał sobie niespecjalnego klienta. Meksykański karter narkotykowy. Tak się zdarzyło, że trafił na czarną listę mafiozów, co jest pewnikiem sporych nieprzyjemności. Żeby wygrzebać się z bagna, w które się wpakował, obiecuje gangsterom gruszki na wierzbie, byle ratować życie. I tak od słowa do słowa, trafia do Lake Ozark, gdzie wiejskie życie kompletnie nie przypomina tego, do czego przywykł w pełnym przepychu śródmieściu Chicago. Musi tam wyprać w ekspresowym tempie 8 mln dolarów.
Żeby nie było nudno, akcja nie kręci się wyłącznie wokół pieniędzy. Sporo miejsca poświęcono niezbyt udanemu życiu rodzinnemu głównego bohatera. Całkiem ciekawie oddano również mizerię wegetowania na amerykańskim wygwizdowie. Jeśli po zakończeniu Justified: Bez przebaczenia, utyskujecie z braku wiejsko-kryminalnych klimatów, to tutaj momentami poczujecie się jak u Raylana Givensa za piecem.
Jednak nie dajcie się nabrać. To nie jest drugie Breaking Bad. Marty zniszczyłby Waltera bez mrugnięcia okiem.
Spotkałem się z opiniami, że Ozark to taki Netflixowy Breaking Bad. Zaznaczam z góry, iż jest to porównanie mocno nietrafione. Jeśli na siłę szukać ogniw łączących, to obie produkcje mają podobne podłoże fabularne, czyli handel narkotykami. Ponadto Marty Bryde i Walter White są niezwykle zdeterminowani, aby utrzymać się na powierzchni. Aż tyle, czy raczej tylko tyle.
Marty w przeciwieństwie do Waltera nie przeobraża się na naszych oczach z przykładnego obywatela w przestępcę – co było siłą napędową Breaking Bad. Główny bohater Ozark od początku do końca jest tą samą osobą. Żywo analizującą zagrożenie i tym samym realizującą kolejny – w jego mniemaniu – genialny plan. Taki wydawałoby się miękki, zimno kalkulujący socjopata, który nie cofnie się przed zmanipulowaniem znajomych, rodziny, mafii i władz.
Pod maską miłego, inteligentnego kolesia kryje się ktoś, z kim nie chcielibyście mieć do czynienia. Chociaż po kilku pierwszych odcinkach trudno to dostrzec, w drugiej połowie sezonu przypomnicie sobie zdarzenia, które wraz z odkrywaniem kolejnych kart, nabiorą zupełnie innego wydźwięku. Mistrzowska robota scenarzystów.
Gdybym miał już porównywać, to pierwszym skojarzeniem byłaby Trawka. Tyle że po odjęciu elementów komediowych. Tutaj nie ma się z czego śmiać. Prawda, Nancy Botwin nie była tak bystra, jak Marty, ale też dążyła do celu wszelkimi możliwymi metodami – manipulując i niszcząc wszystkich dookoła. Nawet najbliższych.
Przez cały serial towarzyszy nam bardzo wysokie napięcie – tak w przenośni, jak i dosłownie.
Dawno nie czułem takiego dreszczu wyczekiwania i napięcia towarzyszącego kolejnym wydarzeniom. Uczucia te udzielały się praktycznie od samego początku i nie opuściły mnie do końca sezonu. Osaczenie, w jakim znalazł się Marty, jest tak gęste, że aż przedzawałowe. I nawet kiedy naszemu bohaterowi zaczyna się wszystko układać, nie spodziewajcie się sielanki, bo zawsze jest to przejście z deszczu pod rynnę.
Duża w tym zasługa nie tylko scenariusza i świetnej reżyserii, ale również bardzo intymnej, instrumentalnej muzyki, która doskonale nadaje ton opowieści. Pochwały należą się również za wyjątkowo filmowe zdjęcia, które w połączeniu z niemal nienaruszonym pięknem Krainy Ozark, robią piorunujące wrażenie.
Jednak największe brawa zostawiłem dla Jasona Batemana, który jest kojarzony głównie jako ten zabawny, słodki aktor komediowy, którego wszyscy znają i kochają. Tutaj nie tylko zrywa metkę śmieszka, co pokazuje prawdziwe mistrzostwo. Nadał idealnego tonu głównemu bohaterowi. W jego grze jest zarówno nieco dramatycznego autyzmu, nieporadności, jak i niewymuszonej inteligencji.
Serial nie ma praktycznie słabszych punktów, jeśli chodzi o grę aktorską. Obok Batemana na największą uwagę zasługuje jego serialowa żona, w którą wcieliła się Laura Linney. Idealnie oddająca stan ducha osoby z jej bagażem doświadczeń. A trzeba wiedzieć, że jej postać też modelowa nie jest.
Ozark nie tyle można, co grzechem byłoby nie obejrzeć.
Wyznacznikiem jakości serialu, od zawsze jest dla mnie jedna, bardzo podstawowa rzecz – odpowiedź na pytanie: czy chcę kolejnego sezonu? W tym wypadku nie tylko chcę, ale nie mogę się go doczekać. Ozark ogląda się jak dziesięciogodzinny film – jednym tchem, ciężko się od niego oderwać. Żałowałem, że nie mogłem spędzić z nim jeszcze chwili. Brawo!
Ocena końcowa
Ozark (2017) - Sezon 1
Nie tylko najlepszy serial 2017 roku na Netflixie, ale obok American Gods najlepsza nowość bieżącego roku. Wstyd nie znać.
Zgadzam się w kategorii najlepszy nowy serial 2017 Ozark i American Gods na razie poza zasięgiem konkurencji.
,,Marty zniszczyłby Waltera bez mrugnięcia okiem,, :)) ale to głupie i naciągane !
moja recka:
Doradca finansowy Martin wraz ze swoim przyjacielem zajmuje się praniem pieniędzy dla szefa mafii.
Gdy jego przyjaciel zostaje zastrzelony, z powodu podejrzeń o kradzież, Martin, chcąc uratować swoje życie, wymyśla plan wyprania dużej ilości pieniędzy w krótkim czasie, w wypoczynkowej krainie Ozark.
Na miejscu okazuje się, że nie jest jedynym prowadzącym nielegalną działalność. Realizacja planu okazuje się o wiele trudniejsza.
Serial z powodu tematyki często jest porównywany z Breaking Bad, jednak w takim zderzeniu przegrywa. To jednak nie ten poziom, choć miejscami jest dość blisko.
Breaking Bad to przede wszystkim Walter White. W Ozark główny bohater nie jest nawet w połowie tak ciekawą postacią. Dopiero połączenie Martina, który jest geniuszem w swoim fachu, z jego żoną Wendy, która ma ogromne ambicje i dąży do celu po trupach, daje postać podobną do Waltera.
W ogóle największą zaletą serialu są postacie kobiece. Już na początku poznajemy Ruth, która swoim charakterkiem kradnie wszystkie sceny, a to tylko jedna z kilku ostrych babek w serialu.
Pierwszy sezon wciąga w fabułę, trzymając widza w ciągłym napięciu i dość mrocznym klimacie.
Drugi sezon jest niestety dużo gorszy, naciągany i nudniejszy.
Za to trzeci sezon wgniata w fotel. Po tym co się tu wyrabia – dla Martina, Wendy i ich dzieci nie ma już szans na powrót do normalnego życia.
Postacie wykreowane w serialu, szczególnie drugoplanowe, są bardzo interesujące i wyraziste.
Intryga trzyma w napięciu i widz nigdy nie wie kto za chwilę skończy swoją przygodę.
Świetny serial kryminalny, z elementami thrillera i kapką komedii.
Breaking Bad nie zastąpi, ale na otarcie łez wystarczy
8/10