peacemaker serial recenzja hbo max
Recenzja serialu "Peacemaker"
in ,

SUPER!SUPER!

“Peacemaker” – sezon 1 – recenzja serialu

Czołówka serialu

Kiedy dowiedziałem się, że z całej filmowej ferajny “The Suicide Squad” to Peacemaker dostał własny serial, nie byłem szczególnie zachwycony. Jednak postanowiłem podejść do tego z otwartym umysłem, gdyż za widowisko wziął się James Gunn, który potrafi z niczego zrobić coś wielkiego. Dlatego wstępnie zaakceptowałem antypatycznego faceta z nocnikiem na głowie.

“Peacemaker” to jedna z tych komiksowych adaptacji, którą wrzucam do worka produkcji określanych przeze mnie jako imprezowe. Obok niego możecie postawić, chociażby “The Boys” czy “Resident Alien”. To seriale z tych, gdzie przemoc czy humor jadą po bandzie, a główni bohaterzy są moralnie umoczeni. Peacemaker dokładnie taki jest — brutalny, nieokrzesany i mocno zaburzony.

To serial zupełnie inny od tego, co serwuje nam Marvel Studios w swoich epickich produkcjach czy poprzednie adaptacje historii, które narodziły się na kartach komiksów DC Comics. Jednocześnie widowisko nieco kojarzy się z “Biurem”, gdyż tutaj również mamy do czynienia z niezbyt ogarniętymi współpracownikami, którzy są częściej śmieszni, aniżeli profesjonalni. Na nieszczęście dla ludzkości nie zajmują się sprzedażą papieru, a likwidacją przybyszów z innej planety, więc każde zaniedbanie czy niefrasobliwość może mieć większe konsekwencje od zagubienia ryzy.

Niezgłębiony umysł Amandy Waller ubzdurał sobie, iż w walce z zarazą powoli, ale skutecznie opanowującą świat, jej agentów wspomoże superbohater grany przez Johna Cenę.

To pokazuje, że osoby stojące za bezpieczeństwem świata, w którym Batman obija gęby przestępców w Gotham, Superman walczy z kosmitami, a Aquaman przemierza oceany w poszukiwaniu idealnej ryby, nie dokonują najtrafniejszych wyborów. Co prawda Peacemaker jest śmiercionośny, ale jego umiejętności prędzej pasują do rozprawiania się z ulicznym gangiem, a nie niezliczoną liczbą kosmitów rodem z opowieści w stylu “Inwazja łowców ciał”.

"Peacemaker" nie jest widowiskiem jednego aktora
“Peacemaker” nie jest widowiskiem jednego aktora

Gunn wymyślił sobie, że zrobienie z Peacemakera protagonisty będzie ciekawym pomysłem na stworzenie historii o odkupieniu, podsyconej toksycznym związkiem ojca z synem. I to ma swoje plusy, ale gdyby serial opierał się wyłącznie na Peacemakerze i jego problemach, to nie dotrwałbym do końca sezonu. Na szczęście równie ważni, a według mnie nawet ważniejsi, są bohaterzy z drugiego planu. Nie tylko kupili mnie, ale ich polubiłem i zależało mi na nich.

Wielkiej filozofii czy psychologii po serialu nie oczekujcie, bo wszystko i tak na koniec dnia sprowadza się głównie do zasypywania widza akcją i humorem.

Ten drugi jest tutaj bardzo ważny, bo nieco dziwaczny dowcip Gunna, który serial zarówno napisał, jak i wyreżyserował, to coś, bez czego “Peacemaker” poległby z kretesem. Głównie dlatego, że trzeba było wypełnić czymś odcinki serialu, który nie ma 150-milionowego budżetu. I to momentami widać. Dlatego, kiedy brakowało pieniędzy, żeby wypełnić historię, ktoś rzuca suchara lub bohaterzy wdają się w specyficzną dyskusję i widz w większości przypadków puszcza w niepamięć to, że produkcja chwilami wygląda, jakby pomylono plan filmowy z cosplayem.

Peacemaker recenzja
Czasami wybuchałem śmiechem, innym razem coś wybuchało na ekranie

Co nie znaczy, że Gunn każdorazowo trafiał z żartem. Z drugiej strony nie znaczy to też, że nie ma zapadających w pamięć scen. Twórca ma zarówno doświadczenie z produkcjami wypełnionymi osobliwym humorem, jak i tymi robionymi za grosze. I pokazał, że potrafi całkiem nieźle wyważyć jedno z drugim. W końcu jego początki sięgają dziwactw tworzonych w Tromie, gdzie odbył szkołę życia. Poza tym, zanim dostał grube miliony na “Strażników Galaktyki”, nakręcił niskobudżetowe “Robale” i “Super” – dwa bardzo przyjemne filmy, których koszt wyprodukowania był podobny do tego, za ile dziś robi się dziś odcinek serialu.

“Peacemaker” to przyjemna rozrywka, która trafi przede wszystkim w serca widzów uwielbiających superbohaterszczyznę.

Z kolei dla tych, których niekoniecznie pociągają trykoty i lasery, przygotowano sporo akcji i humoru. Widowisko nie kończy się na rozbrajająco wytańczonej czołówce i kolorowych kostiumach. To po prostu przyjemna historia o osobliwościach walczących z występkiem. Chociaż serial jest momentami wysłany uproszczeniami i głupotkami, to i tak bawiłem się na nim świetnie.

Serial “Peacemaker” obejrzycie online w serwisie HBO Max ▶

Dodaj nas do ulubionych

Jeśli chcecie być na bieżąco, możecie śledzić nasz Facebook, Twitter, Reddit bądź Instagram. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. Piszcie na [email protected], gdybyście mieli jakieś pytania lub sugestie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Napisał Dariusz Filipek

Redaktor naczelny. Przez lata nieszczęśliwie związany z e-commerce. Ogląda, czyta, słucha, pisze, rysuje, ale nie zatańczy. Publikował na łamach serwisów różnych i różniastych.

simon leviev wywiad oszust z tindera

Wywiad z Simonem Levievem: “Nie jestem oszustem z Tindera”

netflix fast laughs

Netflix udostępnił Fast Laughs. Specyficzny klon TikToka pojawił się w krajach anglojęzycznych