Po zakończeniu pierwszego sezonu serialu The Mandalorian czas pożegnać się z Disney+ – pomyślałem, rzekłem i tak zrobiłem. Jednak anulowałem subskrypcję z zupełnie innych powodów niż te, przez które darowałem sobie opłacanie Apple TV+.
Okazuje się, iż Disney+ nie ma mi zbyt wiele do zaoferowania. Po zakończeniu The Mandalorian nie czuję potrzeby dalszego zgłębiania biblioteki serwisu. Wolę przełączyć się na Netflix, na którym dokończę Mesjasza (po pierwszych dwóch odcinkach polecam), później obejrzę Sex Education oraz Spinning Out. Ponadto na HBO GO zaraz zacznie się Outsider, wciąż pojawiają się nowe odcinki Watahy, a przede mną także Nowy papież. Na Amazon Prime Video chcę wreszcie w tym miesiącu sprawdzić najnowsze sezony Wspaniałej pani Maisel oraz The Expanse. I jest jeszcze Player.pl, gdzie mam pakiet Canal+, a tam premiera serialu Jak zostać Bogiem na Florydzie, więc grafik na styczeń mam tłusto zapełniony serialowymi dobrociami.
Tym samym przepraszam bardzo fanów Disneya, ale przygody Jeffa Goldbluma czy kolejne widowiska o gadających i niegadających psach oraz szereg innych produkcji mniej lub bardziej familijnych, niestety nie wytrzymują z konkurencją.
Mam z Disney+ cztery podstawowe problemy, a pierwszym z nich jest powtarzalność.
Serwis jest przede wszystkim archiwum filmów, seriali, programów telewizyjnych i dokumentów wyprodukowanych przez disnyowskie spółki zależne na przestrzeni dekad. Z jednej strony to całkiem przyjemne, kiedy chcecie obejrzeć mniej lub bardziej kurzące się starocie, ale w dobie dziesiątek nowości, które tydzień w tydzień trafiają na Netflix, Amazon Prime Video, HBO GO i Player.pl, starocie, nawet te najlepsze, nie są dla mnie zbyt łakomym kąskiem.
Samych nowości jest niewiele.
Disney+ oferuje nowe odcinki już rozpoczętych widowisk, a co jakiś czas do serwisu wskoczy coś z archiwum. Nowości są nieliczne i raczej nieciekawe dla ponad trzydziestoletniego białego mężczyzny. Fajnie jest obejrzeć dokument o pracy w Disneyu czy Willema Dafoe ratującego ze swoim huskym życie, ale to nie są produkcje, za które zapłacę abonament.
Na Disney+ chłopaki nie biją się naprawdę, a dziewczyny nie całują się z języczkiem.
To obrzydliwie grzeczny serwis. Do przesady. Nawet The Mandalorian miał momenty, w których miałem niewygodne poczucie, iż niektóre sceny są nienaturalnie bezkrwawe, kiedy w zasadzie działy się straszne rzeczy. Ludzie do siebie strzelali tak bardzo, jak tylko bardzo można do siebie strzelać, ale niewiele za tym całym strzelaniem szło. Mimo prób zamaskowania tego, że bitwy przypominają strącanie plastikowych figurek z półki, nie dałem się nabrać.
Z jednej strony ważniejsza jest jakość widowiska i jego historii, ale Disney+ tak hardo uśmiecha się do familijnej widowni, że całe to udawanie odpycha mnie swoją sztucznością. Nie oczekuję potworności rodem z Czarnobyla czy kanonady nagich ciał jak w Euforii, ale akceptowalnym poziomem realizmu nie pogardziłbym.
Produkcje oryginalne? Jakieś są.
Widowiska na wyłączność nieszczególnie mnie zachwyciły. Nie napiszę, iż filmy i seriale przygotowane na Disney+ są tragiczne, ale poza The Mandalorian brak tu wielkich hitów przyciągających masową widownię, które rozgrzewałyby sieć. W dodatku serial osadzony w świecie Gwiezdnych wojen nie ma solidnego następcy. Gdyby zaraz po premierze ostatniego odcinka The Mandalorian wystartował serial fabularny od Marvel Studios, to nie tylko przyciągnąłby nowych widzów, ale zapewne zatrzymałby sporą liczbę tych, którzy już korzystają z serwisu. Przynajmniej mnie.
Disney+ na razie jest serwisem eventowym.
Subskrypcję odnowiłem na kilka dni przed ostatnim odcinkiem The Mandalorian, by nadrobić cały serial i nawet nie tyle nie chcę, ile nie mam czasu na nieciekawe z mojego punktu widzenia widowiska. Najpewniej wrócę do Disney+ dopiero przy okazji serialu The Falcon and the Winter Soldier. Na razie to będzie dla mnie serwis, który będę opłacał, kiedy premierę będzie miało coś większego. W międzyczasie zostanę przy stałej subskrypcji Netflixa, HBO GO, Amazon Prime Video i Player.pl z pakietem Canal+.
This is the Way!