“Pociąg tortur” może na jakiś czas skutecznie obrzydzić niektórym widzom podróżowanie pojazdami szynowymi. Dlatego oglądacie film na własną odpowiedzialność, a wszelkie przedsiębiorstwa kolejowe przepraszam z góry. Jakkolwiek mam świadomość, że każdy w miarę rozsądny człowiek wie, iż w pociągu gwałci gwałciciel, nie branża kolejarska.
CZYTAJ WIĘCEJ O:
POCIĄG TORTUR
“Pociąg tortur” od “Ostatniego domu po lewej” dzielą zaledwie trzy lata. Niektóre alternatywne tytuły wręcz sugerowały, że włoska produkcja ma jakiś związek z amerykańskim klasykiem z nurtu kina gwałtu i zemsty. Widowisko Wesa Cravena to narracyjnie żywsza i finalnie bardziej satysfakcjonująca historia. Co nie znaczy, że film Aldo Lado należy pomijać, kiedy mowa o kinie eksploatacji.
W swoim czasie “Pociąg tortur” został okrzyknięty najbardziej prymitywnym filmem, jaki zrodziła włoska ziemia. Co samo w sobie jest jakąś rekomendacją, jeśli lubicie chore klimaty. Z perspektywy czasu nie uważam, że produkcja jest jakoś wyjątkowo niewybredna. Lado nie poszedł na skrajną prościznę. Pewnie, w jego filmie grupa zwyrodnialców maltretuje i gwałci młode dziewczyny, a rodzic w finale staje oko w oko z wykolejeńcami, którzy przyczynili się do cierpień córki i jej kuzynki. Typowe. Jednak widziałem obrazy o wiele głupsze i brutalniejsze.
Film operuje schematem znanym nie tylko z “Ostatniego domu po lewej”, ale już wcześniej widzowie mogli zobaczyć praktycznie to samo w “Źródle”.
Ponadto reżyser próbuje nadać drugie dno historii. Kiedy jedna z postaci mówi o pogryzionym dziecku, scenariusz odnosi to do niepilnowanej przez ojca córki, która puszczona samopas trafia na oprawców. Niezbyt to subtelne, niekoniecznie właściwe, ale akurat w tej historii robi robotę. Takich prób nadawania widowisku głębszego sensu jest więcej.
Chociaż “Pociąg tortur” nie wnosi wiele do nurtu, to go nieco odświeża samym miejscem akcji. Zanim historia zacznie wrzeć, w przedziałach spotkamy przeróżne indywidua. Od grupki byłych hitlerowców po zbzikowaną nimfomankę z wyrobionym zdaniem dotyczącym ustroju politycznego Chin.
To nie jest produkcja dla wrażliwców. Przemoc jest bardzo dosłowna, surowa, co doskonale ilustruje scena z nożem wbitym w pochwę jednej z dziewczyn.
Degeneraci jadący na gapę (Flavio Bucci i Gianfranco de Grass), przypadkowo wpadający na Lisę (Laura D’Angelo i Margareth Irene Miracle), podsycani przez sadystyczną psychopatkę (Macha Méril) niszczą w mgnieniu oka dwa życia. Brutalny i smutny to obraz.
Scena gwałtu i towarzyszące jej napięcie nie jest majstersztykiem, ale solidnie mrozi krew w żyłach. Wstrząsająco obrazuje trójkę (a właściwie czwórkę) wykolejeńców niszczących dwa życia, które nie będą miały szansy się rozwinąć. Dziewczyny podróżujące z Niemiec do Włoch, aby zasiąść z rodziną przy świątecznym stole, miały przed sobą długie życia. Widza boli ich ból i strata. Zależało mi na nich do końca, co jest wielkim plusem dla filmu.
Zawodzi finałowa zemsta. Ten motyw również przerabiano na wiele sposobów, ale tym razem zabrakło jakiegoś zajmującego, satysfakcjonującego pomysłu, który sprawiłby, żebym poczuł się zaspokojony. Poniekąd jest to złe słowo, kiedy wziąć pod uwagę sytuację, ale właśnie minimalnego zaspokojenia za krzywdy dziewczyn zabrakło mi najbardziej. W latach 70. przytoczony już “Ostatni dom po lewej zrobił to lepiej”, a “Pluję na twój grób” wręcz wyniosło kwestię zemsty na zupełnie wyższy poziom.
“Pociąg tortur” prosi się o rewizję przez jakiegoś zdolnego reżysera, bo w prostocie pomysłu jest spory potencjał.
Realizacyjnie nie mamy do czynienia z totalną amatorką, ale były momenty, kiedy śledziłem zdarzenia z politowaniem. I chociaż w filmie odnajdziecie nieliczne, interesujące elementy, które mają przyjemną wartość artystyczną, to te mniejsze, jak i całkiem spore potknięcia sprawiają, że częściej niż rzadziej miałem wrażenie oglądania filmowej fuszerki. Przechodnie uśmiechający się do kamery czy przerysowani bandyci doskonale w swej niedoskonałości obrazują tę chwilami realizacyjną beznadzieję. Na szczęście surowy, obojętny na zdarzenia pociąg trochę nadrabia swoją klaustrofobiczną bezlitością.
Oryginalny tytuł, czyli “L’ultimo treno della notte” oznacza “Ostatni nocny pociąg”. Polskie, dosyć swobodne tłumaczenie jest nieco akuratniejsze. W końcu sam terror, miejsce akcji i okropnie potraktowane bohaterki to najmocniejsze punkty widowiska. Szkoda, że bieda realizacyjna i niezbyt zajmujący finał, sprawiły, że to produkcja dla wybranych, którym nie tylko kino gwałtu i zemsty czy giallo są nieobce, ale wręcz pławią się w takich nieco przerysowanych, dziwnych, mocnych i kontrowersyjnych opowieściach. Ja się na taką listę filmowych świrów wpisuje obiema dłońmi. Dla reszty widzów film będzie nieoglądalny.
Recenzja filmu "Pociąg tortur" ("L'ultimo treno della notte")
Werdykt
Szkoda, że bieda realizacyjna, niezbyt zajmujący finał, sprawiły, że to produkcja dla wybranych.