Mogłoby się wydawać, że Shane Black i Predator to idealne połączenie. Gość zagrał w pierwszym filmie z serii i jest całkiem uznanym reżyserem oraz scenarzystą mającym ucho do dowcipnych dialogów.
Możecie mnie zlinczować, ale według mnie jego Iron Man 3 to najlepszy film z trylogii. Niestety ze starcia z legendą z 1987 roku, reżyser wraca na tarczy. W mojej opinii nawet Predators jest lepszym filmem o myśliwych z Yautja Prime, aniżeli jego najnowsze dzieło. Mimo tego to było przyjemnie spędzone sto minut, podczas których było widać, że reżyser robi co może. I przy okazji nieźle się przy tym bawi.
Najważniejszą postacią w filmie jest grany przez Boyda Holbrooka Quinn McKenna – zawodowy żołnierz, odznaczony snajper i ojciec dzieciaka cierpiącego na Zespół Aspergera Rory’ego. Starszy McKenna nadaje do domu przesyłkę z gadżetem kosmicznego łowcy, zdobytym podczas jednej z misji. Autystyczny chłopak otwiera paczkę i nieumyślnie aktywuje nadajnik przybyszów z obcej planety. W międzyczasie jego ojciec nawiązuje relację z wojskowymi szajbusami, jadącymi tym samym autobusem i do tego samego zakładu karnego, co on. Jeden z nich ma ADHD i Zespół Tourette’a, inny postrzelił dowódcę, jeszcze inny próbował popełnić samobójstwo. Ogólnie jest wesoło, ale wszyscy wiedzą, jak w chwili zagrożenia (a tych nie brakuje) trzymać broń, sypiąc przy tym koszarowymi sprośnymi dowcipami.
Jednak to nie jest film o Predatorze, na jaki czekałem.
Dzieje się, akcja goni akcję, ale wiele ponadto w Predatorze nie uświadczymy. Nie ma w filmie Blacka duszącego poczucia zagrożenia, które negowało wszelką campowość pierwszego filmu. A Boyd Holbrook nigdy nie dorówna charyzmie Arniego. Dobrze, że nie próbuje, gdyż jego postać da się lubić taką, jaka jest.
Dużo tu komedii i slapsticku, których w filmie Johna McTiernana było mniej, przez co żarty były trafniejsze. Czar prysł i nowy film z Predatorem kojarzy się z klasykiem McTiernana głównie w scenach rozczłonkowywania żołnierzy przez kosmicznego gada (płaza?).
Fabuła jest cienka jak herbaty Liptona i zwyczajnie kiepska. Często brakuje jej ciągłości, a luki zapycha śmiech widowni. Gdyby Shane Black nie miał szczęścia do obsady, nie zostawiłbym na filmie suchej nitki. Aktorzy dają z siebie, ile są w stanie, żeby widz taki jak ja nie drapał się za często po głowie z myślą, o co tu właściwie chodzi. Dialogi i gagi są zabawne, ale ich zagęszczenie w końcu zaczyna męczyć.
Pierwszy Predator jest filmem prostym, ale też dusznym i klaustrofobicznym mimo umiejscowienia akcji w dżungli, za dnia.
Nowy film, który jest bezpośrednią kontynuacją produkcji McTiernana, rozgrywa się często w świetle dziennym albo w dobrze oświetlonych wnętrzach. I tak jak ta recenzja balansuje między uznaniem a zniesmaczeniem dla filmu. Być może winą należy obarczyć intensywne wtrącanie się w produkcję decydentów z 20th Century Fox. Studia, które już parę swoich popularnych franczyz popsuło. Czuję, że gdyby Shane Black miał więcej swobody, dostalibyśmy przyzwoity krwisty befsztyk, a nie zapychacz z fast fooda. À propos, momenty szlachtowania żołdaków przez Predatora byłyby najfajniejszymi chwilami, gdyby je lepiej doświetlić. Ostatecznie wyglądają dobrze – ale tylko dobrze.
Pierwsze wrażenie nowy Predator mógł zrobić tylko raz. Gdy emocje opadają i przychodzi czas na refleksję, już nie jest taki fajny.
film jest lepszy od orginalu. juz dawno sie tak nie ubawilem.