Przebudzenie dusz – recenzja filmu

Wojciech Lenc
4 min czytania

Z ostatniej chwili

Piekło to inni, Piekło to my. Nieważne jak się staramy, od niektórych grzechów czy niedopatrzeń z przeszłości nie uciekniemy. Będą nas nawiedzać w najmniej spodziewanych momentach. I nie odpuszczą, zwłaszcza gdy poczują krew.

Prawdopodobnie nie zwróciłbym uwagi na Przebudzenie dusz, gdyby nie pewna grupa na Facebooku, gdzie jakaś dobra duszyczka podsunęła intrygująco zmontowany zwiastun. I chociaż antologie to nie mój konik – kupił mnie Martin Freeman oraz Andy Nyman (którego kojarzyłem z produkcji W domu zombie, najlepszego miniserialu z żywymi trupami, jaki kiedykolwiek obejrzycie) i oniryczny klimat.

Splatające się ze sobą opowieści śledzą poczynania profesora Goodmana, parającego się demaskowaniem oszustów podających się za media i innych paranormalnych hochsztaplerów. Od guru z czasów młodości psor dostaje przesyłkę z trzema niewyjaśnionymi przezeń sprawami. Psor, chociaż Żyd z dziada pradziada, zajmuje się profesją raczej do Żyda nieprzystającą. Trudno go polubić, bo w niczym nie przypomina typowego antagonisty kina grozy. Nie musi walczyć o przetrwanie swojej rodziny, o swoją duszę tudzież legion cudzych, ani o integralność cielesną czy poczytalność umysłową. Nieco zahukany i ciapowaty, daje z siebie wszystko, żeby połączyć rwące się wątki spraw przekazanych mu przez idola. Co prowadzi do nieco już przez kino grozy ogranego, ale niespodziewanego grande finale.

martin freeman przebudzenie dusz
Martin Freeman w filmie Przebudzenie dusz (Lionsgate Films)

To nie jest tak – z mojego punktu widzenia – że twórcy Przebudzenia dusz bronią pretensjonalnej szmiry i wycierają sobie gęby parafrazowanym przeze mnie Sartrem.

Widać, że w rupieciarni horroru czują się jak u siebie w domu. Znają wszystkie jego klisze (włącznie z tak wyblakłymi, że ledwo co na nich widać). Czują bluesa, wiedzą, jakie pisarskie i realizatorskie zabiegi w horrorze działają, a jakie widz puści płazem. Jeśli rzeczony widz miał jakieś pojęcie o horrorze, dało to ciekawy efekt. Grozy w filmie Nymana i Dysona nie ma za wiele. Cytując redaktora jednego z polskich serwisów filmowych, Przebudzenie dusz to kino atmosfery. Dodam, że chwilami tak nieprzyjemne, że atmosferę można ciąć piłą łańcuchową. Napięcie jest prawie perfekcyjnie podkręcane. Aż się czeka na przeskok pioruna z klatki filmowej, a powietrze w płucach nabiera ciężaru wody. Historie są tak napisane, że pomimo (względnej) ciągłości przyczynowo-skutkowej ogląda się je jak senne majaki. O ile nie wyczekujecie kolejnej części Piły czy Hostelu, niektóre z nich być może zostaną wam na długo pod powiekami, gdy późną nocą będziecie się bić z myślami. Czasem jeszcze podobnie zaplącze mi się 1922, bardzo dobra adaptacja prozy Kinga, która raczej nigdy nie dorówna statutem Lśnieniu Kubricka, ale wywołująca u widza podobny dyskomfort.

Opóźniona gratyfikacja i skupiony, wyrobiony widz to kluczowe frazy, które trzeba mieć z tyłu głowy, żeby nie wyjść z kina z poczuciem zmarnowania czasu. Niedzielnego kinomana i horrormaniaka-pozera Przebudzenie dusz znudzi.

poster ghost stories plakat przebudzenie dusz
Przebudzenie dusz doczekało się wielu plakatów, ale ten jest zdecydowanie najciekawszy (Lionsgate Films)

Oglądaj film Przebudzenie dusz w serwisie Chili >>

Przebudzenie dusz (2017) (tytuł oryginalny: Ghost Stories)
7/10

Werdykt

Zabawa ikonografią kina grozy dla widza, który ma o grozie jakieś pojęcie.

Wysyłanie
Ocena użytkownika
2 (2 Głosy)

Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami – dołącz do nas w mediach społecznościowych!

Jeśli chcecie być na bieżąco, śledźcie nas na Threads, Facebooku, Twitterze, Linkedin, Reddicie i Instagramie. Zachęcamy również do subskrypcji naszego kanału RSS na Feedly lub Google News. W razie pytań lub sugestii piszcie do nas na [email protected]. Dołączcie do naszej społeczności i bądźcie zawsze na czasie z najnowszymi trendami i wydarzeniami! Nie zapomnijcie wpaść na nasz YouTube.

Zostaw komentarz