Kareem Abdul-Jabbar na łamach serwisu The Hollywood Reporter opublikował felieton, w którym były koszykarz gani Quentina Tarantino za to, jak reżyser pokazał Bruce’a Lee w filmie Pewnego razu… w Hollywood.
Sprawa tego, jak Quentin Tarantino sportretował Bruce’a Lee w Pewnego razu… w Hollywood ciągnie się od kilku dni. Niedawno kolejny raz o sprawie wypowiedziała się córka aktora i mistrza sztuk walk, Shannon Lee, która stwierdziła, iż najlepiej byłoby, gdyby reżyser się po prostu zamknął.
Kiedy już można było pomyśleć, że wszystko, co było do powiedzenia, zostało powiedziane, głos w sprawie zabrał wieloletni przyjaciel mistrza, jedna z największych gwiazd NBA w historii, sam Kareem Abdul-Jabbar, który wystąpił u boku Bruce’a Lee w filmie Gra śmierci z 1978 roku. Były koszykarz stwierdził, że można w filmach pokazać znane postacie historyczne, których działalność wpłynęła na losy świata, w żenujących sytuacjach, które nigdy nie miały miejsca. I chociaż wiemy, że to była fikcja, takie nieprawdziwe sceny będą żyły we wspólnym sumieniu kulturowym, niszcząc w ten sposób pamięć o zaprezentowanych osobach.
Na filmowcach spoczywa pewna odpowiedzialność, która sprowadza się do tego, by z szacunkiem i rzetelnością podchodzić do ludzi, którzy żyli naprawdę, nawet wtedy, kiedy osadza się ich w fikcyjnej rzeczywistości – twierdzi Kareem Abdul-Jabbar. Według niego to, jak Quentin Tarantino zaprezentował Bruce’a Lee w Pewnego razu… w Hollywood nie spełnia tego standardu.
Pokazanie go w tak niechlujny i nieco rasistowski sposób jest porażką, zarówno dla artysty, jak i człowieka.
Cała sprawa nieco rozdarła autora felietonu, gdyż Quentin Tarantino jest jednym z jego ulubionych filmowców. Zaznacza, iż reżyser jest odważny, bezkompromisowy i nieprzewidywalny. W jego kinie widzi energię kogoś, kto kocha filmy i chce, byśmy je też pokochali. Każdy jego film to dla Kareema Abdul-Jabbara jest wydarzenie. Jednak scena z Bruce’em Lee go rozczarowała dodatkowo, bo zauważył elementarny brak świadomości kulturowej u Quentina Tarantino.

Bruce Lee opowiadał mu z pasją o tym, jaki był sfrustrowany stereotypowym prezentowaniem Azjatów w filmach i telewizji.
Byli łotrami albo pokornymi sługami. Prezentowano ich jako bezpłciowe akcesoria do scen, podczas gdy kobiety pełniły rolę podporządkowanych służek. W ten sposób portretowano również afroamerykańskich mężczyzn i kobiety aż do pojawienia się Sidneya Poitiera i filmów z nurtu blaxploitation. Bruce Lee poświęcił życie zmianie lekceważącego wizerunku Azjatów poprzez aktorstwo, pisanie i promocję jego sztuki walk, czyli Jeet Kune Do.

Tym bardziej niepokoi go, że Quentin Tarantino postanowił przedstawić jego przyjaciela w tak jednowymiarowy sposób.
Scena z Cliffem, w którego w Pewnego razu… w Hollywood wcielił się Brad Pitt, starzejącym się kaskaderem, który obija aroganckiego, zarozumiałego Chińczyka, nawiązuje do stereotypów, z którymi Bruce Lee próbował walczyć. Mógłby to nawet wybaczyć reżyserowi, gdybyśmy mogli zobaczyć również inne cechy mistrza, gdyby pokazano nam jego walkę o poważne traktowanie w Hollywood. Niestety zamiast tego zaprezentowano go jako kolejny filmowy rekwizyt. Ponadto scena przypomina retrospekcję, która może sugerować, iż kreskówkowy, do bólu amerykański kaskader miał w niej rację. A trzeba jednocześnie pamiętać, iż mowa tu o człowieku, o którym się sugeruje, że zamordował żonę, ponieważ go irytowała.

Autor zaznacza, że Bruce Lee był jego przyjacielem i nauczycielem.
Nauczył go dyscypliny i duchowości sztuk walk, co sprawiło, iż mógł grać w NBA przez 20 lat bez dużej liczby kontuzji. Niejednokrotnie razem wychodzili. Widział kilka razy, jak jakiś przypadkowy palant głośno rzucił Bruce’owi Lee wyzwanie. Ten zawsze grzecznie odmawiał i szedł dalej. Pierwszą zasadą klubu walki mistrza było nie walczyć – chyba że nie ma innej opcji. Nie czuł potrzeby, żeby się wykazywać. Wiedział, kim był i że prawdziwa walka nie toczyła się na macie, a na dużym ekranie, gdzie stworzył podwaliny ku temu, by Azjatów zacząć postrzegać jako coś więcej niż tylko uśmiechanie się do stereotypów. Według niego Quentin Tarantino w Pewnego razu… w Hollywood niestety preferuje starą szkołę.