“Reacher” zapowiadał się na jadący po bandzie rollercoaster. I w zasadzie nim jest. Serial sunie jak zwariowany, sprawia radość, ale w pewnym momencie uderza w tę nieszczęsną bandę, odbija się od niej z olbrzymim impetem, haracze wszystko dookoła i pozostawia po sobie smugę dymu oraz pewien niesmak.
“Reacher” jest adaptacją “Poziomu śmierci” — debiutanckiej powieści Lee Childa. Autor poświęcił praktycznie całą pisarską karierę na wydawanie rokrocznie przynajmniej jednej książki o tytułowym bohaterze — byłym żołnierzu, który prowadzi tułaczy tryb życia. Chociaż poświęcenie w przypadku Childa to za duże słowo. W końcu pisarz dzięki Reacherowi wzbogacił się najpewniej o sto milionów dolarów ze sporą górką. Nie tylko sprzedał ponad 100 milionów książek, ale przed serialową adaptacją dostaliśmy dwa filmy z Tomem Cruisem, który sportretował protagonistę. Nie były to dzieła sztuki, a Cruise nie był najidealniejszym Reacherem, ale jestem daleki od wykrwawiania się ze smutku przez to, że te produkcje powstały. Szczególnie pierwsza część, która była całkiem znośna i rozrywkowa.
Tym razem w bohatera wcielił się Alan Ritchson. I chociaż nie jest to ta sama klasa aktorska, co Cruise, to wypada jako Reacher o wiele akuratniej.
“Poziom śmierci” to jedyna powieść z serii, którą przeczytałem. Było to z dekadę temu, więc miałem prawo zapomnieć praktycznie wszystko. Jednak z grubsza pamiętam opisywaną przez Childa fizyczność i manierę bohatera. Ritchson wpisuje się w niego jak ulał. Czasem tak się zdarza, że aktor, którego największym dokonaniem były role w “Tajemnicach Smallville”, “Blue Mountain State”, “Titans” czy “Blood Drive”, wypada lepiej w specyficznych warunkach, aniżeli kolega po fachu, który ma na koncie trzy nominacje do Oscara — za “Urodzonego 4 lipca”, “Magnolię” i “Jerry’ego Maguire’a”.
Reacher to dosyć nietuzinkowy facet — zwiedza Stany Zjednoczone bez większego bagażu i co rusz pakuje się w kłopoty.
Nie musi o nie prosić, one same znajdują to blisko dwumetrowe połączenie Johna Rambo z Sherlockiem Holmesem. Jednak od podkoszulek czy koszul bardziej preferuje t-shirty z lumpeksu. Jest olbrzymi, inteligentny, zabójczy i ciężko mu się otworzyć przed drugim człowiekiem, chyba że jesteś drobną blondynką, która potrafi omamić go dobrym słowem i nagością.
Nasz bohater przybywa do Margrave w Georgii śladem legendarnego muzyka. Jednak już na wstępie wpada w tarapaty. Zostaje aresztowany pod zarzutem morderstwa. Jednocześnie do zabójstwa przyznaje się lokalny bankier. Policja, kiedy okazuje się, że ma gorące kartofle w dłoniach, pakuje panów do tymczasowego aresztu. Po całym zamieszaniu Reacher mógłby już wyjechać z Margrave, ale okazuje się, że w miejskiej kostnicy leży sztywne ciało jego brata, Joego.
Bohater rozpoczyna nieformalne śledztwo z policjantką, Rosco (Willa Fitzgerald) i nie bardzo mogącym przekonać się do Reachera detektywem policji, Finlayem (Malcolm Goodwin). Padają kolejne trupy, a od zdarzenia do zdarzenia okazuje się, że miasteczko jest nie tylko nieprzyzwoicie skorumpowane, ale również panoszą się w nim przestępcy z Ameryki Południowej. Pozbieranie tego wszystkiego do kupy będzie nie lada zagwozdką, przy której nie wystarczy wytężyć intelekt, ale będzie trzeba także hardo napiąć mięśnie, zacisnąć pięści i wymierzyć nimi trochę śmierci.
W “Reacherze” zauroczyłem się od pierwszego wejrzenia. Intryga, akcja, bohaterzy, klimat nieco gorszej Ameryki, która urosła na polach bawełny, okupowanych krwią niewolników z Afryki — to wszystko robi wrażenie.
Udało się również oddać widowni bohatera, który nie tylko bawi scenami mordo-klepania, ale również roztacza wokół siebie niesamowitą aurę. Łączy w jedno śmiercionośnego mięśniaka z niezwykle bystrym śledczym, który nieszczególnie baczy na konsekwencje i rozwiązuje problemy w sobie tylko znany sposób. I to się ogląda.
Do czasu. Bo im dalej w las, tym bardziej z solidnego serialu, widowisko przeistacza się w akcyjniaka klasy-c, w którym związki przyczynowoskutkowe to nieistotne zawracanie sobie głowy. I o ile na początku bawiłem się na “Reacherze” świetnie, to pod koniec miałem to nieprzyjemne wrażenie, że ktoś zrobił mnie w bambuko. Nie dość, że rzeczy się nie kleją, są przesadzone w ten niedobry sposób, to jeszcze finałowy odcinek ogląda się niczym największe bezeceństwa ze Stevenem Segalem.
Gdyby “Reacher” urwał się po czwartym czy piątym odcinku, mógłbym z tym żyć.
Zostałoby mi po nim przynajmniej więcej dobrych wspomnień. Zamiast tego ogarnęło mnie to nieprzyjemne, ale przemożne uczucie, że chciałbym lubić ten serial o wiele bardziej, aniżeli jestem w stanie. Wstęp jest świetny, odcinki mijają, jak z bicza trzasł. Jednak im więcej godzin było za mną, tym przemożniejsza ochota mnie ogarniała, aby wyłączyć to w cholerę.
Oby drugi sezon, już zapowiedziany, wyprowadził Reachera na ludzi, bo jest tu coś więcej niż potencjał. Tylko ktoś nad tym musi zapanować i zatrzymać się na chwilę, kiedy rzeczy się nie kleją i głupieją. Tym razem zabrakło refleksji i jest rozrywkowo, znośnie, ale szacunek widza do własnej inteligencji, jest tu wystawiany na ciężką próbę.
Serial “Reacher” obejrzycie online w serwise Prime Video ▶
Recenzja serialu "Reacher"
Werdykt
Wstęp jest świetny, odcinki mijają, jak z bicza trzasł. Jednak im więcej godzin było za mną, tym przemożniejsza ochota mnie ogarniała, aby wyłączyć to w cholerę.