Runaways to serial wielu wygranych. Marvel Television, bo wreszcie zaczyna produkować fajne seriale. Disney, bo kupił swego czasu Marvel Entertainment. Hulu, bo Disney ma w nim udziały i postanowił stworzyć coś, co ubogaci ten streaming. ShowMax, bo pokusił się o umowę dystrybucyjną z Disneyem i oglądamy seriale Marvela niemal w tym samym czasie, co widzowie w Stanach Zjednoczonych. I jesteśmy jeszcze my. Wreszcie doczekaliśmy się dobrych seriali superbohaterskich po miesiącach posuchy. Warto było dożyć tych dni.
O śmierci wspominam na wyrost, gdyż poza całym superbohaterskim fiku-miku w Runaways dużo miejsca poświęcono radzeniu sobie ze stratą. Jednak nie myślcie, że Marvel wyprodukował serial żałobny. To przede wszystkim historia o przyjaźni. Nie zawsze prostej, nie zawsze szczerej, nie zawsze zdrowej. Jednak nie będę Wam zanadto zdradzał fabuły, bo nie od tego recenzje są. Wyłącznie nakreślę z grubsza, o co w tym wszystkim chodzi.
Zanim przejdę do zarysu historii, przypomnę zapominalskim, a nieuświadomionych uświadomię, iż serial Runaways to adaptacja komiksu wydawnictwa Marvel Comics, który debiutował w 2004 roku. Pisał go niezwykle utalentowany scenarzysta – Brian K. Vaughan, który wydał z siebie nie tylko takie tytuły jak Ex Machina, Saga, Y: The Last Man czy Paper Girls, ale również od lat ubogaca swoim talentem telewizję. Współtworzył skrypty do Zagubionych oraz Pod kopułą (ok, tutaj nie ma się czym chwalić, chociaż formalnie był showrunnerem). Jego Runaways to jedna z pozycji, która zapoczątkowała nowe oblicze Marvela. Oficyna wydawnicza zaczęła stawiać na różnorodność oraz świeże pomysły. Komiks spotkał się ze świetnym odbiorem krytyków i już po odejściu z wydawnictwa Vaughana żył własnym życiem, a poszczególne postacie zaczęły podążać różnymi ścieżkami i na stałe wbiły się w koloryt Marvela.
https://www.youtube.com/watch?v=qwG64-g9CTo
Runaways to opowieść o grupce nastolatków, która zbliżyła się do siebie przez wzgląd na więź łączącą ich rodziców. To równocześnie historia rodzącej się na nowo przyjaźni, pomimo tragedii, która spotkała ich w przeszłości i podzieliła.
I co przewrotne, po dwóch latach od tragedii, ich zażyłość również odradza się przez wzgląd na rodziców. Na jednym ze spotkań staruszków, odkrywają, iż ich matki i ojcowie uczestniczą w dziwnym, tajnym i niekoniecznie legalnym układzie. Tym samym dzieciaki wspólnie chcą rozgryźć, co jest grane i kim tak naprawdę są ich rodziny. Następuje to w momencie, kiedy u niektórych z szóstki nastolatków do życia budzą się nadnaturalne zdolności.
Historia została nieco zmieniona, niektóre aspekty oryginału wyostrzono, a innym nadano mniejsze znaczenie. Co zasługuje na uwagę, to rodzice przyszłych superbohaterów. Czytając Runaways, niekoniecznie miałem czas na sympatyzowanie z nimi. Za to w serialu nabrali, może iluzorycznej i tymczasowej, ale jednak głębi. Dzięki temu odpowiedź na pytanie, co będzie silniejsze: przyjaźń i zasady czy rodzina – robi się jeszcze ciekawsza.
Lyrica Okano, Virginia Gardner, Allegra Acosta, Ariela Barer, Rhenzy Feliz oraz Gregg Sulkin to nazwiska, które zapewne tak Wam, jak i mi niewiele mówiły przed seansem. Młodzi aktorzy poradzili sobie całkiem nieźle i każdy z nich nadaje odpowiedniego charakteru i rozpoznawalności swoim postaciom. Radę dała też niezwykle klimatyczna, leniwa i nastrojowa ścieżka dźwiękowa oraz bardzo przyjemne zdjęcia, ciekawie, a momentami wręcz pięknie, chociaż oszczędnie oddawały bogactwo plenerów zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.
To, czego brakowało, to supermocy. Te są czasem manifestowane, ale kolejny raz mam wrażenie, że oglądam superbohaterski serial, gdzie niesamowite zdolności są traktowane jako rzecz trzeciego sortu. A kim byłby Iron Man bez wkładanej co chwilę zbroi, czy Bruce Banner bez Hulka.
To nieco odziera z korzeni, z których nasi uciekinierzy się wywodzą. Jest to najpewniej motywowane małym budżetem. Widać to podczas oglądania, ponieważ efekty specjalne jakieś są, ale nie uświadczycie ich wiele, a jakością ani nie zachwycają, ani nie proszą błagalnie o wyłączenie telewizora.
Pierwsze trzy odcinki, które już teraz możecie oglądać na ShowMax, były nieco nużące. Nie nudne, ale przydałoby się nadać temu wszystkiemu trochę tempa. Mamy tu strasznie dużo drobiazgowego budowania podwalin pod przyszłe odcinki. Mam nadzieję, że był to faktycznie rozpęd brany pod kolejne siedem epizodów, które jeszcze zobaczymy w pierwszym sezonie.
Muszę również odnotować, że jest to produkcja najbardziej odcięta od reszty Marvel Cinematic Universe.
Co akurat nie jest złe, gdyż twórcy mogą więcej miejsca poświęcić na tworzenie własnego świata. Podobnie zresztą było w recenzowanym przeze mnie serialu Netflixa The Punisher. I wyszło to Frankowi Castle na dobre.

Tak sobie pomyślałem, że ciężko nie uniknąć porównań do Stranger Things, bo również mamy do czynienia z paczką przyjaciół i gatunkiem sci-fi. Tutaj bohaterzy są starsi i nieporównywalnie bardziej zblazowani. Chemia między nimi nie jest aż tak mocna, jak w produkcji braci Dufferów. Nie spodziewajcie się także podobnej jakości. Runaways bliżej do hybrydy Plotkary z Agentami T.A.R.C.Z.Y.. Dlatego czujcie się ostrzeżeni. To nie jest widowisko dla wszystkich, a nieco nietypowa, ale jednak ciągle teen drama. A że nie dorosłem do swych lat, to – pomimo kilku niedoskonałości – Runaways będę śledził z ciekawością. To może być o wiele lepsza produkcja niż jej pierwsze trzy odcinki.
Runaways na ShowMax
Serial Runaways (2018) - Sezon 1, odcinek 1-3 (Hulu/ShowMax)
Ocena końcowa