Netflix zaprosił nas do świata mafii, która za krwawy plac zabaw upatrzyła sobie stolicę Włoch. Suburra opowiada historię trzech młodych kryminalistów, którzy wbrew zdrowemu rozsądkowi odcinają ojcowskie pępowiny i idą na wojnę ze starym wyjadaczem.
W Suburrze rzecz toczy się o wysoką stawkę. Tereny w Ostii, które mają posłużyć do przestępczego procederu, mającego zainteresowanym zapewnić gigantyczne wpływy. W sprawę uwikłani są nie tylko kryminaliści, ale również świat polityki i kościoła. Dopięciem wszystkiego na ostatni guzik zajmuje się gangster nazywany Samuraiem. Na mieście mówi się, że po cichu to on sprawuje faktyczną władzę w Rzymie. Mężczyzna ma trzy tygodnie na doprowadzenia spraw do końca, więc szybko przejdzie od korumpowania do zastraszania, a jeśli to nie pomoże, nie będzie wahał się sięgnąć po broń.
W środku całego tego rabanu znajduje się trzech młodych przestępców pochodzących z różnych środowisk. Spadino grany przez Giacomo Ferrarę to cygański książę zbrodni, a jednocześnie uwikłany w małżeństwo, kryjący się ze swoją orientacją gej. Aureliano, w którego wcielił się Alessandro Borghi, mierzy wysoko, ale co rusz blokuje go rodzina. Trzeci z nich, odtwarzany przez Eduardo Valdarniniego Gabriele, wydawałoby się, że ułożony, tak naprawdę zamiast spełniać marzenia ojca policjanta, handluje narkotykami. Początkowo mężczyźni nie sprawiają wrażenia, że mogliby się zaprzyjaźnić, ale fabularna rzeczywistość to rewiduje. Partnerzy w zbrodni z czasem stają się niemal nierozłączni. To nie są mili kolesie, ale da się ich lubić. Przynajmniej przed ekranem. Prywatnie nie chcielibyście ich spotkać. Zaraz biliby Was pałami za zbyt głośną muzykę, wymuszali bronią słodycze, a na zakupy woziliby Was w bagażniku.
Suburra to trochę rzecz o przestępczości, Rzymie, dorastaniu, o przyjaźni, o tym, że mamy różne oblicza, o ojcach i synach. Jednakże twórcom przede wszystkim zależało na tym, by nie mieszając nam w głowach, opowiedzieć interesującą i wielowarstwową historię. Nic tu nie jest czarno-białe. Polityk idealista sprzedaje duszę diabłu, a ksiądz, zamiast głosić słowo Chrystusa, zabawia się z prostytutkami, wciągając przy tym nieprzyzwoite ilości kokainy.
Włoska robota.
Kolejny raz powtórzę, że Włosi to niezwykle utalentowani filmowcy. Nadają kształt światowej kryminalnej kinematografii od dekad. I chociaż po erze giallo ich thrillery, kryminały i horrory nieco straciły na znaczeniu, to ostatnio tamtejsi twórcy coraz śmielej odnajdują się w historiach odcinkowych. Wie to każdy, kto widział Gomorrę czy Il Cacciatore. Polowanie na mafię.
I ciężko nie porównać Suburry właśnie z Gomorrą. Jakkolwiek musicie wiedzieć, że chociaż te seriale traktują o podobnych sprawach – przestępczych Włochach – to realizacyjnie i fabularnie różnią się znacząco. Suburra ma nieco przystępniejszą narrację, jest bardziej światowa, że się tak górnolotnie wyrażę. Gomorra wydaje mi się nieco mocniejsza i poważniejsza, ale za to cięższa w odbiorze. Jednak jedno i drugie widowisko to pozycje zdecydowanie ukierunkowane dla oczu i uszu dorosłego widza. W Suburrze się klnie, morduje i nawet księdza widzimy w stroju adamowym podczas orgii.
Dobry, zły i z problemami.
Chociaż serial jest prequelem filmu pod tym samym tytułem, to dla higieny psychicznej traktuję go bardziej jako osobny byt. Porównywalnie dobry, chociaż film był bardziej kompletny. Poza szczególnymi wyjątkami uważam, że każdy serial powinien mieć klarowne domknięcie pewnych wątków, by po prostu nie frustrować widza, który poświęcił na seans – w tym przypadku – blisko dziesięć godzin. Tutaj opowieść chamsko nawołuje, że to nie koniec historii.
Ponadto sporym minusem Suburry jest to, że im dalej w las, tym głupiej się robi. Nieco przedobrzę, ale żeby wyjaskrawić to, co myślę, napiszę, że mięsista mafijna historia w pewnym momencie, szczególnie pod koniec sezonu, przeradza się w Przyjaciół z pistoletami.
Z Rzeszowa przez Rzym do Ostrołęki i z powrotem.
Zlinczujcie mnie i oplujcie, ale Suburra to pierwszy serial Netflixa, który w całości obejrzałem na telefonie. Nie dlatego, że miałem takiego focha, a dlatego, że akurat byłem w drodze z Rzeszowa do Ostrołęki, więc oglądałem serial w autobusie w dwie strony i trochę w hotelu. I nie żałuję. Chociaż zazwyczaj szybko się męczę czytając, czy oglądając coś w drodze, tak tym razem wciągnąłem się do reszty i doceniłem kunszt twórców.
Piszę o tym dlatego, że pomimo spartańskich warunków, byłem w stanie docenić to, co widziałem na ekranie. Serial jest przepięknie nakręcony. Dzięki czemu Rzym staje się osobną gwiazdą widowiska. Lokacje i zdjęcia zachwycają, nie ważne, czy patrzymy właśnie na pocztówkowe widoki, czy miejsca, w których nigdy nie chcielibyście się znaleźć.
I chociaż to niewczas, to i tak powtórzę za innymi, że widowiska takie jak to, znakomicie udowadniają, iż dobre seriale to nie tylko amerykańskie czy brytyjskie produkcje. Odpowiedni pomysł i realizacja są gwarantami, że równie ciekawie można tworzyć w dowolnym zakątku świata. Tutaj mamy tego doskonały przykład. W końcu Suburra to pozycja bardzo solidna, a przede wszystkim rozrywkowa. Co więcej, jest to światowa serialowa superliga wśród kryminałów. I jeśli lubicie mocne opowieści, warto dać opisywanej szansę, bo dziś nie znajdziecie wielu porównywalnie interesujących seriali traktujących o przestępczym świecie.
Serial Suburra w serwisie Netflix >>
Recenzja serialu Suburra (sezon 1) (2017) (Netflix)
Werdykt
Nie znajdziecie wielu porównywalnie interesujących seriali traktujących o przestępczym świecie.