Netflixowy The Punisher to już czwarta aktorska inkarnacja Franka Castle w przeciągu niespełna trzech dekad. Jednak komiksowy antybohater nie miał do tej pory łatwego życia na dużym ekranie.
Kinowa historia Punishera rozpoczęła się w 1981 roku, kiedy to we Franka wcielił się Dolph Lundgren. Dziś film można traktować jako guilty pleasure, ale jeśli spojrzeć nań krytycznym okiem, mamy do czynienia z wyzbytą z ducha oryginału wydmuszką. 23 lata później twarzy bohaterowi użyczył Thomas Jane. Niestety film się kupy nie trzymał, zabrakło pomysłu i po seansie chciało się jak najszybciej zapomnieć o produkcji wyreżyserowanej przez Jonathana Hensleigha. Trzecie podejście było nieco ciekawsze. Punisher: Strefa wojny jak najbardziej oddawał to, co Marvel prezentował przez lata na łamach komiksów. Ray Stevenson jako Castle był twardy, zabójczy i nie przebierał w środkach. I chociaż nie było to widowisko niesamowite, to pomimo wielu przerysowań, przyjemne w odbiorze. Niestety w kinach Strefa wojny przepadła z kretesem. Film Lexi Alexander kosztował 35 mln dolarów (plus koszty promocji), a przyniósł do kas kinowych zaledwie 10 mln. Wszystko wskazywało na to, że nieprędko zobaczymy ponownie Punishera w wydaniu aktorskim.
Na szczęście stał się Daredevil. A właściwie jego drugi sezon, który przywrócił Franka Castle masom.
I zrobił to w całkiem niezłym stylu. Mimo to byłem pełen obaw przed premierą solowego serialu o zabójczym mścicielu, gdyż niemal całkowicie straciłem wiarę w dział telewizyjny Marvela. Poza dwoma świetnymi sezonami Daredevila reszta produkcji, które trafiły na Netflix to seriale do bólu przeciętne. Podobnie ma się rzecz, jeśli spojrzymy na to, co Marvel robi na ABC. Chociaż poziom Agentów T.A.R.C.Z.Y. podniósł się z żenującego do dającego się oglądać, a pierwszy sezon Agentki Carter był całkiem niezły, tak Inhumans stworzył warunek, by wyklinać twórców ile sił w płucach.
https://www.youtube.com/watch?v=IGmF2yTlQvs&t=17s
I fakt. To również nie jest serial idealny. Były nieliczne momenty, kiedy The Punisher mnie nieco nużył. Pojawił się chociażby wątek 26-letniego socjopatycznego weterana cierpiącego na zespół stresu pourazowego, który podobnie jak Frank postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. Robi to jednak w stylu, którego Castle się brzydzi. Dosyć zgrabnie wpleciono to w oś fabularną, ale dramatyzm sytuacji budowano zbyt długo. Na szczęście nasz bohater nie miota się w kółko jak poprzednicy z superbohaterskiego zakątka Netflixa, ale i tak skompresowanie produkcji z 13 do 11 odcinków, mogłoby sprawić, że oglądałoby się to dużo lepiej.
Fabuła jest nieco sztampowa, bezpieczna, przez co przewidywalna. Nie eksperymentowano, nie starano się wymyślać koła na nowo, posłużono się prostymi schematami – dobrze, że zgrabnymi.
Serial rozpoczyna się w momencie, kiedy mogłoby się wydawać, że nasz bohater zemścił się na wszystkich odpowiedzialnych za śmierć jego rodziny. Usuwa się w cień, jednak ciągle walczy z wewnętrznymi potworami i niemal każdą chwilę spędza na waleniu młotem na budowie. Próbuje tak zagłuszać wewnętrzną pustkę. I chociaż nie w głowie mu bohaterskie czyny to problemy odnajdą go same. I od zdarzenia do zdarzenia na jego ślad trafia Micro, którego skrzywdzili ci sami ludzie, co Franka. Pomimo początkowej niechęci, razem spróbują rozgryźć konspirację na wysokich wojskowych szczeblach. Bo jak się okazuje, serialowy protagonista nie zabił wszystkich winnych śmierci jego rodziny.
Wałkowanie tematu morderstwa żony i dzieci jest nieco nużące. Jednak w przeciwieństwie do innych superbohaterów Netflixa, Castle nie ma problemu z tym, kim jest. Robi, co musi i nie zamęcza widzów rozmyślaniem nad meandrami losu. On po prostu strzela, dźga i masakruje pięściami. Nadaje to dynamiki, która sprawia, że szybko zapomina się o monotematyczności twórców.
Kolejnym plusem jest to, że Frank nie musi się bratać z resztą uniwersum.
Jedynym spoiwem z Marvel Cinematic Universe jest pojawiająca się tu i ówdzie Karen Page oraz jednorazowo łajzowaty Turk, który klasycznie dostaje manto. To dało serialowi niesamowitą swobodę i przede wszystkim wyzbyto się żenujących, a już na pewno pseudo-fajnych momentów spotkań superbohaterów, które świetnie sprawdzają się w kinie, a ciężko na nie patrzeć w serialach. Obok pierwszego Daredevila The Punisher jest na pewno najbardziej spójną historią o solowym superbohaterze.
Sporo czasu ekranowego poświęcono Davidowi Liebermanowi, czyli wspomnianemu Micro, w którego wcielił się całkiem zgrabnie Ebon Moss-Bachrach. Jest on nijako kręgosłupem fabularnym i to on stwarza warunki, żeby historia parła do przodu. Kolejną ważną postacią jest szukająca sprawiedliwości Dinah Madani, którą sportretowała Amber Rose Revah. Jako agentka Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych nie porywa, ale i nie ma co na nią przesadnie narzekać. Na drugim biegunie jest Paul Schulze, czyli skorumpowany do cna Rawlins oraz dwulicowy przyjaciel Franka, Billy Russo, grany przez Bena Barnes’a. Obaj po prostu dali radę.
Prawdziwą klasę pokazuje Jon Bernthal.
Oglądając go na ekranie, po jakimś czasie dojdziecie do tego, że tak jak Hugh Jackman urodził się do roli Wolverine’a i trudno wyobrazić sobie kogoś innego jako Tonyego Starka niż Roberta Downeya Jr., tak Bernthal jest Punisherem idealnym. Twardym, wkurwionym, stanowczym i nieledwie zabójczym. Nie trzeba czekać na czyny, wystarczy jeden grymas na twarzy, żeby stwierdzić, że to właśnie to, to ten aktor.
Chwilę wypatrywałem dobrego, mocnego i krwawego telewizyjnego mordobicia z bezkompromisowym mścicielem w roli głównej. Długo nic nie mogło zastąpić mi serialu Banshee. The Punisher wypełnił tę lukę niemal w pełni.
Produkcja wciąga, zachwyca, a jako kilkunastoletni czytelnik komiksu jestem niesamowicie zadowolony z faktu, że wreszcie dostaliśmy Franka Castle, na jakiego fani zasługiwali. Chociaż tak naprawdę nie musicie lubić czy znać Marvela, nie musicie szaleć za superbohaterami. To nie jest tego typu produkcja, a bardziej brutalny serial, który jedynie wywodzi się ze świata superbohaterów. Tym samym przygarnąłbym kolejny sezon. Co może być o tyle trudne, gdyż rozwód Disneya z Netflixem zarysowuje się coraz mocniej. Szkoda byłoby takiego potencjału.
The Punisher na Netfliksie
Ocena końcowa
The Punisher (2017) - sezon 1
Wszystko mi w tym serialu ‘zagrało’. Jon Bernthal JEST Punisherem. 😀
‘Pomiń czołówkę’ not even once. Mam ten motyw ustawiony jako budzik, i robi dzień. 😀