https://www.youtube.com/watch?v=3YcTROqA5mU
Książkowy Smętarz dla zwierzaków to nie tylko horror, który miał za zadanie straszyć, ale to przede wszystkim historia o akceptacji śmierci i radzeniu sobie z nią. Nowa filmowa wersja poza bohaterami, ogólnym zarysem oraz motywem przewodnim powieści, czyli cmentarzyskiem przywracającym z martwych, niewiele ma wspólnego z duchem literackiego pierwowzoru.
Smętarz dla zwierzaków to było coś, co chciałem obejrzeć ponownie, dlatego informację o nowej adaptacji przyjąłem z entuzjazmem. Pierwszy film nielicho się zestarzał i nie potrafi przestraszyć mnie dziś tak, jak straszył jeszcze kilkanaście lat temu. Właściwie już kompletnie nie robi na mnie wrażenia. Co innego powieść, która powoli zarysowuje tło oraz relacje pomiędzy bohaterami, a następnie pakuje ich w jeden wielki horror, momentami bez wyjścia. Tegoroczny film Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera stawia przede wszystkim na grozę, trzymając się na dystans od budowania podwalin pod zdarzenia mrożące krew w żyłach.
Rodzinę Creedów poznajemy w momencie, w którym wprowadzają się do nowego domu na prowincji, gdzie mają odświeżyć i uzdrowić więzy małżeńskie z dala od miejskiego zgiełku. Dwójka dzieci, piękny dom, on na lekarskiej pensji – to musiało się udać. Jednak czasem życie płata figle i spokój rodzinnego ciepła może zostać zgaszony w mgnieniu oka. Tym bardziej wtedy, kiedy obok posiadłości ciągnie się droga, na której kierowcy ciężarówek lubią dodać gazu. O nieszczęście nietrudno. I dosyć szybko do takowego dochodzi. Ginie jedno z dzieci Creedów.
Jednak rodzinna tragedia sama w sobie jest tu wyłącznie punktem wyjściowym do zaprezentowania widzom cudu rezurekcji, którego Louis Creed dokonuje nieopodal tytułowej nekropolii dla milusińskich. Wszystko zaczęło się od domowego kota, któremu życie zwrócił dzięki sąsiadowi, znającemu moc miejsca, w którym martwi wracają z uścisków śmierci. Aczkolwiek już na przykładzie kota, który po zmartwychwstaniu stał się niezwykle agresywny, powinien wiedzieć, że czasem lepiej śmierć zostawić śmierci. Mimo to rodzicielska miłość i ból straty wygrały ze zdrowym rozsądkiem.
I muszę przyznać, że momentami jest strasznie.
Były z dwie, może trzy sceny, kiedy się wzdrygnąłem lub podskoczyłem w ryt filmowych jump scare’ów. Jakkolwiek nie to było siłą powieści. Ona straszyła powoli. Zaczęła się sielankowo, poznawaliśmy życie i wnętrza bohaterów, odkrywaliśmy relacje zawiązujące się pomiędzy rodziną Creedów i sąsiadującymi z nimi Crandallami. W filmie książkowy oryginał został niemiłosiernie pocięty przez Jeffa Buhlera, przez co widowisko traci wyraz, który zawarł w swojej prozie Stephen King.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam, że film powinien kurczowo trzymać się materiału źródłowego. Wie to każdy, kto czytał Misery i później obejrzał filmową wersję tej powieści. To dwa dosyć różne byty – powieść jest o wiele brutalniejsza i głębsza – a jednocześnie i książka, i film pochłonęły mnie bez zadławienia.
Smętarz dla zwierzaków to ładnie nakręcony, poprawnie zagrany, ale mimo wszystko generyczny horrorowy blockbuster bez większego wyrazu, momentami nietrafiający ze zmianami.
Przede wszystkim nie podobało mi się podejście do postaci Juda Crandalla, sąsiada Creedów. O ile wcielający się w niego John Lithgow robi robotę, o tyle totalnie spłaszczono jego więź z Louisem, którego porządnie odtworzył Jason Clarke. W powieści mieliśmy relację niemal ojciec-syn. Louis uratował życie jego żony, przez co Jud był mu dozgonnie wdzięczny. Tutaj jest starszym panem, wdowcem, zaprzyjaźniającym się z Louisem z braku laku.
Zabrakło mi też głębi. Ten horror mógł być czymś więcej niż tylko krwawą sieczką. Poza straszeniem mógł mówić o czymś głębszym. Nawet nie o czymś, ale po prostu o rzeczach, o których mówi książka. Jakkolwiek mam świadomość tego, że jestem w pozycji czytelnika i widza, a nie wyłącznie widza, który książki nie czytał i nie będzie miał tej samej narracyjnej dziury w sercu. Jednak nie zmienia to tego, że mamy do czynienia z półtoragodzinnym straszakiem, po którym niewiele zostaje, bo nawet nie próbuje stawiać trudnych pytań.
W dodatku ludzie od promocji zawalili na całej linii. Chociaż ta zaostrzała apetyt, a zwiastuny porywały, to kto je widział, temu odebrano element zaskoczenia. Tak psującej oglądanie kampanii reklamowej w tym roku ze świecą szukać. I nie znajdziecie. Praktycznie streszcza Wam trzy czwarte filmu i zostawia kilka zaskoczeń na finał, który jest intensywny, ale króciutki.
Nowy Smętarz dla zwierzaków to nie jest film, który będę wspominał z rozrzewnieniem jak To, wspomnianą już Misery, Lśnienie, Martwą strefę, Zieloną milę czy Skazanych na Shawshank.
To solidny straszak, ale niewykorzystujący potencjału i niewiele pozostawiający w głowie po seansie. Na koniec pozwoliłem sobie tylko na największe brawa dla Jete Laurence, która wcieliła się w nieszczęsną dziewięcioletnią córkę Creedów. Dobra robota, szkoda tylko, że w takim sobie filmie.
Oglądaj film Smętarz dla zwierzaków w serwisie Chili >>
Recenzja filmu Smętarz dla zwierzaków (Pet Sematary) (2019)
Werdykt
Nie jestem totalnie zawiedziony, ale miałem większe oczekiwania.