Wiedziałem, że będzie ciężko, ale myślałem, iż jako tako podołam i uchronię się od większości spoilerów przy okazji premiery “Spider-Man: Bez drogi do domu”. Gwarantem miał być piątkowy bilet. Jednak internet jest jak gra w sapera i co rusz trafia się na spoilerową minę. Dlatego dziękuję, sku***syny!
CZYTAJ WIĘCEJ O:
SPIDER-MAN: BEZ DROGI DO DOMU
SPOILERY! Wpis zawiera informacje dotyczące fabuły filmu “Spider-Man: Bez drogi do domu”
Od dawna widownia nie wyczekiwała na żaden film tak bardzo jak na “Spider-Man: Bez drogi do domu”. Pomimo pandemii mieliśmy kilka mocnych premier — “Diunę” czy “Nie czas umierać”, ale to jednak nie ta sama liga. W machinie marketingowej obrodził duch zaradności, który sprawił, iż widowisko na długo przed premierą stało się gorętsze od większości produkcji Marvel Studios z ostatnich lat. Mam tu na myśli szum porównywalny do “Avengers: Koniec gry”. Film miał być spektakularny i fabularnie jechać po bandzie — wszystko to się sprawdziło.
Osobiście miałem poczucie, że ten Spider-Man będzie kolejną wielką rzeczą. Pomimo tego, że tegorocznymi filmami Marvela jestem wyłącznie zawiedziony, nie traciłem nadziei. Nie ukrywam, że “Czarna Wdowa” to najgorsze, co przydarzyło się Marvel Studios od 2008 roku. Uważam, że “Eternals” to widowisko bez najmniejszego polotu. Z kolei “Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni” był tyloma różnymi rzeczami, że ostatecznie film okazał się jedną wielką wydmuszką bez pomysłu na siebie — sporo tam akcji, trochę sucharów i od zatrzęsienia nieprzemyślanego kopiowania skąd się tylko dało. Z podekscytowaniem czekałem na widowisko nawet pomimo tego, że poprzednie filmy o Peterze Parkerze pakującym się w problemy na własne żądanie, nie były genialne.
Uzasadniam to tym, że w końcu mowa tu o studiu, które dało nam “Iron Mana”, “Avengers”, “Strażników Galaktyki”, “Thora: Ragnarok” i wiele innych rozrywkowych produkcji. Szef Marvel Studios, Kevin Feige, częściej trafia, aniżeli chybia ze swoimi pomysłami. Słabsze filmy przez niego wyprodukowane traktowałem bardziej jako gorszy dzień biurze. Koniec świata superbohaterów jeszcze się nie rysuje na horyzoncie, co świetnie pokazują tegoroczne seriale aktorskie. Bawiłem się dobrze zarówno przy “WandaVision”, “Falconie i Zimowym Żołnierzu”, “Lokim”, jak i przy kończącym się właśnie “Hawkeye’u”.
Jakkolwiek na długo przed premierą czułem niepokój. Widowisko otwierające się w niektórych krajach dwa dni przed Polską, mogło zostać potraktowane przez pseudo-fanów jako sposób na zaprezentowanie swojego bezgranicznego zepsucia i niedojrzałości — poprzez spoilery, którymi zaleją świat. I tak faktycznie się stało, ale skala tego dziadostwa przerosła moje daleko idące przewidywania.
Czas na spoiler!
Samo spoilerowanie zaczęło się o wiele wcześniej, od donosów i wczesnych wycieków. Wiele z nich okazało się akuratnymi. Jednak prawdziwy szał spoilerowania, który wykluczał jakiekolwiek niedomówienia, rozpoczął się w środę. W czwartek mieliśmy już praktycznie wszystko na tacy.
Sytuacja wyglądała tak, że zanim dostarczyłem do organizmu pierwszą kawę, na YouTube już rozpoczęła się spoilerowa impreza. Nie wchodzę w materiały, które ostrzegają przed spoilerami. Jednak byłem bezradny, kiedy zobaczyłem na mimowolnym podglądzie pierwszego wideo z brzegu, trzech Spider-Manów wesoło ze sobą gawędzących. Pal licho, że materiał został uznany przez algorytm za przydatny. Gorsze jest to, że propozycja dotyczy konta, a właściwie kont, których nie subskrybuję i na pewno po czymś takim nie zamierzam tego zmienić.
Dalej się posypało. Facebook, Twitter… Wszystko i wszędzie znienacka atakowało tych, którzy filmu jeszcze nie widzieli.
Spoilerować, ale z głową
Nie kupuję biletu na film po to, żeby ktoś mi go wcześniej opowiedział. Jest nieprzekraczalna linia dzieląca ludzi ogarniętych lub w miarę ogarniętych od skończonych kretynów. Nikt nie da się szantażować ich niedojrzałości i nie będzie wyłączał internetu czy zakopywał w oblodzonym ogródku smartfona na kilka dni.
Czym jest spoiler? Spoiler definiuje się po prostu jako niepożądaną informację dotyczącą ważnego elementu dzieła kultury — zwrotu akcji czy zakończenia filmu, serialu czy powieści.
Ciężko czasem powiedzieć, gdzie zaczyna się spoiler. To kwestia bardzo indywidualna. Jednak informowanie o rzeczach, których ludzie od promocji nie umieściliby w zwiastunach i zdradzanie rzeczy, które miały widza zaskoczyć, to nieprzekraczalna granica dla osoby rozsądnej.
Spoilery nie są same w sobie złe i uważam je za akceptowalne, ale warunkowo. Na przeróżnych forach oznacza się miejsce, po którym będzie spoiler. Serwisy internetowe przeważnie dostarczają tyle informacji, żeby nie zepsuć potencjalnemu widzowi zabawy, albo informują go, że zaraz może trafić na zbyt wiele szczegółów dotyczących filmu, serialu, książki czy czegokolwiek innego. Czasem sam nagłówek daje to do zrozumienia. Nawet na przesiąkniętym dziwactwami Facebooku są wrażliwcy, którzy nie tylko w swoich wpisach informują o spoilerze, ale ukrywają go tak głęboko w tekście, że nawet taki nieprzyjemny człowiek jak ja, nie ma im tego za złe.
Jednak w sytuacji, w której odświeżasz YouTube i widzisz, że faktycznie pojawia się Matt Murdock czy ciocia May ginie, krew się może zagotować. Nie po to wydaję kilkadziesiąt złotych na wyjście do kina, żeby opowiedział mi to jakiś buc kilkudziesięciu sekundowym nagraniem ze smartfona.
“Spider-Man: Daleko od domu” udowadnia dobitnie, że jak wszędzie, tak wśród fanów są też fani, którzy na dobrą sprawę są wyłącznie skończonymi idiotami.
Miernoty zniszczyły mi sporą część przyjemności z oglądania “Spider-Man: Bez drogi do domu”, kiedy ujawnili krytyczne dla fabuły zwroty akcji. Fajni ludzie tak nie robią.
Przykra sprawa jest taka, że niedojrzałe przygłupy często czerpią satysfakcję ze swojej — chociaż jej nie dostrzegają — głupoty. W ten sposób najpewniej dowartościowują swoje liche ego. Przykre i infantylne dzieci TikToka, Twittera, Facebooka i innych wynalazków, nie pomyślą dwa razy. Nie mają na tyle empatii, żeby wiedzieć, co jest dobre, co jest złe. Chcą się poczuć przez jedną, króciutką chwilę szczególnie.
To mnie tylko utwierdza w przekonaniu, że spora część ludzkości jest paskudnie złośliwa, beznadziejnie egoistyczna, a iloraz inteligencji w większości takich przypadków to nawet nie okolica szympansa, a ameby. Być może nawet niektórym się wydaje, że są nowymi Julianami Assange. Życzeniowe myślenie. Nie tylko nie są, ale jednego jestem pewien, że to pospolite śmieci. Nie mają niczego wspólnego z byciem fanami.
Sam film okazał się bardzo przyjemny i niezwykle rozrywkowy. Mimo to mam świadomość, iż oglądałoby się go o niebo lepiej, gdybym nie znał praktycznie wszystkich znaczących szczegółów dotyczących fabuły przed wejściem do sali kinowej.